Benzyna wraca do poziomu z jesieni 2023 roku. Redakcja Moto.pl znalazła tak wysokie ceny w czwartek (11 kwietnia br.) na stacji Shell w pobliżu Południowej Obwodnicy Warszawy. Na stacji paliw tej sieci przy ul. Puławskiej dziś trzeba zapłacić 7,05 zł za litr benzyny FuelSave 95, 7,41 zł za litr V-Power 95 oraz 8,49 zł za litr V-Power Racing. Olej napędowy kosztuje tam od 7,03 zł/l do 7,39 zł/l. Takich nieprzyjemnych niespodzianek dla kierowców w stolicy jest znacznie więcej. Od wczoraj w mediach społecznościowych pojawiają się zdjęcia słupków z przerażająco wysokimi cenami, które wróciły do poziomu z września 2023 roku. Wkrótce dołączą do nich paragony grozy, więc lepiej zapnijcie pasy. Tym bardziej, że to raczej nie koniec podwyżek cen. Tak twierdzą analitycy zajmujący się rynkiem paliw.
Opozycja natychmiast wykorzystała ten argument w walce z obecnym rządem, a podchwyciła go część opinii publicznej. Nie ma w tym nic dziwnego, bo ceny paliw od dawna stanowią potężny oręż polityczny. Wykorzystują go obie strony, nie przejmując się tym, że na poziom cen benzyny i ropy ma wpływ wiele lokalnych i globalnych czynników. Premierowi rządu dostało się za słowa z kampanii wyborczej do parlamentu. Donald Tusk wtedy powiedział, że gdyby on rządził, benzyna kosztowałaby 5,19 zł/l. Te słowa są mu teraz wypominane, ale szef Platformy Obywatelskiej ripostuje, że to było możliwe wtedy, ale nie jest teraz.
Tak naprawdę polityk chciał wówczas zwrócić uwagę na możliwość manipulowania cenami z pobudek politycznych przez ówczesnego prezesa Orlenu, które zdaniem wielu osób zdestabilizowało polski rynek paliw i doprowadziło w naszym kraju do niebezpiecznych niedoborów tego strategicznego surowca. Właśnie trwa wyjaśnianie tej sprawy przez prokuraturę. Daniel Obajtek odwdzięcza się Tuskowi pięknym za nadobne i publikuje w portalu X (dawniej: Twitter) porównanie giełdowych, krajowych cen paliw oraz kursów USD z okresu, kiedy to on rządził w Orlenie oraz aktualnych, wskazujące na to, że - zdaniem Obajtka - Tusk się myli. W komentarzach na byłego szefa Orlenu wylało się wiadro pomyj, ale politycy są do tego przyzwyczajeni.
Prawda leży pośrodku. Koalicja rządząca ma rację, kiedy mówi, że o cenach detalicznych i globalnych paliw decyduje wiele czynników, na które politycy nie mają wpływu. Chodzi nie tylko o giełdowe ceny baryłki ropy, kursy walut w momencie hurtowych zakupów, a nie detalicznej sprzedaży, ale również o sytuację geopolityczną i próby wpływania na światowy rynek paliw przez największych dostawców tego surowca na świecie. Z kolei na detaliczne ceny benzyny i ropy oprócz kosztu ich zakupu w rafinerii mają też wpływ: akcyza, podatek VAT, poziom marż oraz opłaty: paliwowa i emisyjna.
Na niektóre z tych czynników może mieć wpływ rząd, a dodatkowo politycy są w stanie wywierać presję na szefów koncernów paliwowych takich jak Orlen, bo oni decydują o tym, kto nimi zostaje. Tego drugiego oficjalnie nie wolno robić, a w pierwszym przypadku trzeba myśleć o konsekwencjach. Analitycy rynku paliw są przekonani, że w długofalowej perspektywie ceny paliw będą rosły jeszcze bardziej. Zgadzają się z nimi specjaliści od zmian klimatu, którzy przypominają, że podatki w paliwie są sposobem na wyrównanie konkurencyjności samochodów elektrycznych ze spalinowych, zachęcenie ludzi do korzystania z transportu zbiorowego oraz pokrycie kosztów związanych z degradacją środowiska naturalnego, a także chorobami cywilizacyjnymi wywołanymi wydobyciem i eksploatacją paliw kopalnych. Nie można przy tym zapominać, że samochody elektryczne mogą, ale nie muszą być bardziej ekologiczne, a zmiany cen paliw na stacjach mają wpływ na wzrost kosztów większości usług.