W środę 13 września 2023 r. Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej ogłosiła wszczęcie śledztwa w sprawie dotowania produkcji samochodów elektrycznych, baterii i rynku surowców w Chinach. Z politycznej perspektywy wybrała najlepszy termin. Decyzję ogłosiła bowiem podczas corocznego orędzia o stanie Europy. Nie zabrakło ostrzeżeń o sztucznym utrzymywaniu cen na niskim poziomie oraz sporym zagrożeniu dla europejskiego przemysłu. Wspomniała równie o zalewie tańszych chińskich aut, z czym trudno się nie zgodzić. Według Reutersa w ciągu pierwszych siedmiu miesięcy 2023 r. odnotowano w Europie wzrost dostaw aut z Chin aż o 112 proc. w porównaniu do 2022 r. Sporo, ale w porównaniu do 2021 r. zarejestrowano wzrost aż 361 proc.
Nietrudno zgadnąć, kto nie krył radości. Szczególnie triumfowali Francuzi, którzy mocno lobbowali w sprawie chińskiej konkurencji. Bruno le Maire, francuski minister finansów stwierdził: "Z radością przyjmuję dochodzenie wszczęte przez przewodniczącą Komisji Europejskiej Von der Leyen w sprawie dotacji, z których czerpią chińskie przedsiębiorstwa. Jeżeli dotacje te nie są zgodne z zasadami handlu międzynarodowego, Europa musi zareagować, zachować konkurencyjność i bronić swoich interesów gospodarczych". Wtórowała mu Laurence Boone, sekretarz stanu ds. europejskich: "Nie pozwolimy, aby nasz rynek został zalany przez nadmiernie dotowane pojazdy elektryczne, które zagrażają naszym firmom tak samo, jak miało to miejsce w przypadku paneli słonecznych".
Nieco większą powściągliwość zachowało niemieckie stowarzyszenie przemysłu motoryzacyjnego VDA, które nie kryło obaw o możliwą reakcję Chin. Podobnie zareagowało europejskie zrzeszenie koncernów motoryzacyjnych ACEA, które w oświadczeniu wspomniało o asymetrycznej sytuacji i zakłóceniu konkurencji. Za to Włosi skorzystali z okazji, by skrytykować UE. Matteo Salvini, minister transportu Włoch wspominał o niekompetencji i współwinie europejskich władz. Wyjątkową szczerością wykazała się zaś Kemi Badenouch, minister handlu Wielkiej Brytanii. Przyznała, że kluczową sprawą staje się dopilnowanie by ich przemysł motoryzacyjny przetrwał i prosperował.
Chińskie reakcje okazały się łatwe do przewidzenia. Na giełdzie odnotowano spadki takich firm jak BYD (-2,8 proc.), NIO (-1 proc.) czy Xpeng (-2,5 proc.) oraz nieznaczne wzrosty europejskich marek (BMW, Mercedes Benz i Volkswagen). Chińska izba handlowa w UE wyraziła sprzeciw i zapewniła, że przewaga konkurencyjna chińskich firm nie wynika z dotacji. Kierownictwo chińskiego stowarzyszenia producentów samochodów osobowych ostrzegło zaś, że: "UE nie może arbitralnie wykorzystywać jednostronnych narzędzi gospodarczych lub handlowych, aby uniemożliwić rozwój produktów EV w Europie".
Głos zabrało ministerstwo handlu Chin, które ostrzegło, że dochodzenie będzie mieć negatywny wpływ na wzajemne relacje i stanowi przykład protekcjonizmu w imię "uczciwej konkurencji": "To jawny akt protekcjonistyczny, który poważnie zakłóci i zniekształci światowy przemysł motoryzacyjny i łańcuch dostaw, w tym UE, i będzie miał negatywny wpływ na stosunki gospodarcze i handlowe Chiny–UE". Pekin ogłosił, że będzie zwracać szczególną uwagę na tendencje do protekcjonizmu w Europie i zacznie "zdecydowanie chronić uzasadnione prawa i interesy chińskich firm".
Nie jest tajemnicą, że unijne dochodzenie dotknie nie tylko chińskich producentów. Ze wsparcia chińskich władz korzystają bowiem także zagraniczni producenci. Na liście wskazano m.in. Teslę (to obecnie największy gracz, którego udziały w tegorocznym eksporcie samochodów elektrycznych z Chin sięgają już ponad 40 proc.), BMW czy Renault. Na cenzurowanym znalazły się także europejskie marki (MG i Volvo) kontrolowane przez azjatyckie koncerny.
Analitycy ostrzegają, że na potencjalnym konflikcie straci cały europejski przemysł motoryzacyjny, który od lat chętnie korzysta z usług azjatyckich kooperantów. Chińczycy będą zaś musieli zmierzyć się z coraz poważniejszym problemem sporych nadwyżek mocy produkcyjnych. Według Reutersa nadwyżka sięga już ok. 10 mln pojazdów rocznie. Czy to dużo? Bez wątpienia. To równowartość aż 2/3 całej produkcji samochodów w 2022 r. w USA. Gra toczy się zatem o bardzo wysoką stawkę, w której o przetrwanie walczą coraz słabsi gracze w Europie, a konsumenci będą mogli tylko z rozrzewnieniem wspominać czasy niedrogich aut.