Akta Ubera, które zdobył dziennik "The Guardian", ujawniły lukratywne umowy z kilkoma czołowymi naukowcami, którym zapłacono za publikowanie badań na temat korzyści płynących z modelu biznesowego, na jakim opiera się firma Uber. Raporty zlecono w momencie, gdy Uber miał kłopoty z działalnością w największych miastach na całym świecie.
Dziennikarze dotarli do informacji, że jeden z raportów francuskiego naukowca, który w zamian za jego stworzenie poprosił Ubera o opłatę konsultacyjną w wysokości 100 tys. euro, został m.in. cytowany w raporcie Financial Times z 2016 r. Kwota ta trafiła głównie do wschodzącej gwiazdy francuskiej ekonomii uniwersyteckiej prof. Augustina Landiera z Toulouse School of Economics. Jednak w pracach nad raportem brał udział także David Thesmarem, inny wybitny profesor z czołowej francuskiej szkoły biznesu, École des Hautes Études Commerciales de Paris (HEC). Choć pieniądze oficjalnie wypłacono za usługi konsultingowe, to tak naprawdę chodziło o sporządzenie raportu przychylnego dla Ubera.
Więcej takich informacji znajdziecie na stronie głównej Gazeta.pl
Raport, który powstał, miał jeden cel, o którym doskonale wiedział sam Landier. Dowodem na to jest jego mail do zespołu ds. polityki i komunikacji Ubera, w którym stwierdził, że jego badania będą użyteczne dla działań PR mających na celu "udowodnienie pozytywnej roli gospodarczej Ubera".
W raporcie szczegółowo opisano strukturę wynagrodzenia kierowców pracujących dla Ubera. Według niego mieli oni zarabiać średnio 19,90 euro za godzinę. W raporcie jednak nie wspomniano o tym, że podana kwota nie uwzględnia znacznych kosztów, takich jak: wynajem samochodu, ubezpieczenie i paliwo. W ten oto sposób w świat poszła informacja, że "Większość kierowców Ubera zarabia 20 euro za godzinę, co jest ponad dwukrotnością płacy minimalnej", które wypłynęło m.in. z artykułu Financial Times.
Raport nie przypadkowo pojawił się w trakcie intensywnej debaty na temat zabierania miejsc pracy przez Ubera, a Emmanuel Macron, ówczesny minister gospodarki Francji, próbował przeforsować zmiany gospodarcze przychylne dla firmy. Zresztą dane z raportu chętnie cytowali liberalni ekonomiści – zwolennicy wolnego rynku.
Profesor Landier planował także obok opłaconego raportu, przeprowadzić także bezpłatne badania oparte na danych Ubera. Jak wynika z korespondencji między menadżerami firmy, na początku dość mocno obawiano się tego pomysłu. Według kierownictwa oznaczałoby to utratę kontroli nad kształtem raportu i brakiem możliwości jego redakcji. Jednak jeden z wyżej postawionych pracowników firmy miał stwierdził wtedy: "Widzimy tutaj niskie ryzyko, ponieważ możemy współpracować z Landierem nad opracowaniem badania, a także to my decydujemy, jakie dane mu udostępnimy."
Landier i Thesmar powiedzieli, że ich płatne doradztwo dla Ubera jest przejrzyste. Jednocześnie jednak odmówili dalszego komentarza.
Dziennikarze "Guardiana" porównali działania Ubera do technik stosowanych w partyjnych kampaniach politycznych. Uber także wykorzystał naukowców i think-tanki do stworzenia pozytywnego wizerunku. Raporty miały pomóc firmie stworzyć powszechną narrację, że Uber z jednej strony tworzy dobrze płatne miejsca pracy, które lubią kierowcy, a z drugiej dostarcza ludziom tani transport i zwiększa produktywność.
Dokumenty pokazują, że opłacone raporty miały być argumentem dla polityków, jak się okazuje niekiedy także często powiązanych z Uberem, do zmian przepisów, które firma do tej pory musiała omijać lub łamać. Jak widać w wielu przypadkach, była to strategia bardzo skuteczna.