Producenci samochodów czasowo zamykają kolejne fabryki, mimo że popyt na samochody już dawno powrócił do przedpandemicznej rzeczywistości. Jednak zerwane przez Covid-19 łańcuchy dostaw i kryzys na rynku części (głównie chipów) hamuje produkcję. Kolejni giganci rynku motoryzacyjnego ograniczają produkcję, inni głośno zapowiadają, że zrobią to w najbliższej przyszłości.
Klienci (których wcale nie brakuje), chcący kupić auto, albo biorą to, co zalega na stokach, albo muszą uzbroić się w cierpliwość. Na niektóre modele trzeba czekać nawet 8-10 miesięcy, choć i tak nie ma pewności, czy ten okres nie zostanie wydłużony. Część dealerów rezygnuje z rabatów, bo i tak wie, że znajdą się chętni na zakup tego, co stoi na placach.
Toyota zapowiedziała, że we wrześniu zmniejszy zaplanowaną na ten miesiąc produkcję o około 40 proc. Globalnie. A do tej pory Japończycy z kryzysem na rynku półprzewodników radzili sobie bardzo dobrze. Wcześniej o połowę produkcję ograniczył Ford, problemy z produkcją mieli i mają też General Motors czy grupa Stellantis. Volkswagen też zapowiedział możliwość ograniczenia produkcji w najbliższym czasie. Przez ograniczoną i bardzo niestabilną podaż chipów cierpi cała branża. Przyczyn niedostatku czipów w branży moto jest kilka.
Według wcześniejszych prognoz analityków kryzys miał się zakończyć w drugiej połowie 2022 r. Wówczas sytuacja na rynku części (nie tylko chipów) miała się ustabilizować, a zerwane łańcuchy dostaw miały zostać zespolone. Jednak dziś coraz częściej mówi się, że te prognozy były zbyt optymistyczne. Na dodatek na horyzoncie jest kolejna fala pandemii, której przebieg jest trudny do przewidzenia.
Klienci chcący kupić nowy samochód w tym lub przyszłym roku, mają dwa wyjścia. Albo uzbroją się w cierpliwość, gruby portfel i nadzieję, że zaplanowane do produkcji samochody dotrą do salonów na czas, albo przymkną oko na nieidealnie skonfigurowane samochody znajdujące się na placach. Najlepsze egzemplarze już dawno zostały sprzedane.