Przypomnijmy, skąd wziął się globalny kryzys na rynku półprzewodników, produkowanych nie tylko na potrzeby motoryzacji. Zaczął się w 2020 roku z powodu nieplanowanych przestojów fabryk wywołanych epidemią koronawirusa.
Więcej wiadomości na temat motoryzacji znajdziesz na stronie Gazeta.pl
Potem doszły do nich wszystkie plagi świata: wojna handlowa Stanów Zjednoczonych z Chinami (restrykcje dotknęły jednego z największych producentów mikroczipów, chiński koncern SMIC), kilka zakładów produkujących te podzespoły zostało zniszczonych przez pożary i inne klęski żywiołowe (m.in. w USA, Tajwanie, Japonii i w Niemczech), a później w lutym 2022 r. rozpoczęła się wojna wywołana przez Rosję w Ukrainie.
Tak się składa, że z Ukrainy pochodziło około 90 proc. ultraczystego neonu, szlachetnego gazu, który jest niezbędny do produkcji półprzewodników. Rosja dostarczała około 40 proc. palladu, metalu, który jest równie potrzebny.
Gwałtowny spadek popytu zderzył się ze wzrostem sprzedaży wywołanym przez kwitnący w czasie pandemii rynek elektroniki konsumenckiej, zmieniający się rynek motoryzacyjny i kopaczy kryptowalut.
Szacuje się, że globalnie przemysł motoryzacyjny mógł z tego powodu stracić nawet 210 miliardów dochodów, bo nie wyprodukował i nie sprzedał tylu aut, ile planował. W tym samym czasie producenci zainwestowali wiele miliardów w elektryfikację gamy swoich pojazdów, no i nieszczęście gotowe.
Teraz kiedy producentom półprzewodników prawie udało się dogonić popyt, częściowo dzięki inwestycjom w nowe fabryki, ten może gwałtownie spadać. Tak twierdzą analitycy rynku i firmy zaopatrujące producentów w podzespoły. Winią za to globalny kryzys gospodarczy, który wywołała część z wcześniej wymienionych zdarzeń.
Specjaliści widzą, że właśnie, kiedy producenci liczą na zwrot poczynionych inwestycji, konsumpcja maleje we wszystkich branżach jednocześnie. Powód może być tylko jeden: ludzi coraz bardziej gniecie bieda i przestają wydawać pieniądze na rzeczy, które nie są niezbędne. Nawet jeśli wciąż je mają, szykują się na ciężkie czasy.
Inflacja szaleje, a i bez tego ceny samochodów wystrzeliły w kosmos, również ze względu na elektryfikację i coraz większą ilość elektronicznych podzespołów, których obecność w autach wymusza prawo. Dlatego, nawet jeśli ktoś potrzebuje zmienić lub kupić samochód, szuka go na rynku aut używanych lub wśród najtańszych dostępnych modeli. Jak wiadomo, na nich producenci zarabiają najmniej. Popyt w tym segmencie rynku wciąż pozostał wyższy niż podaż, ale nie rośnie tak szybko, jak przewidywano.
Jak to się może skończyć? Tom Blackie, dyrektor jednego z większych dostawców dla rynku motoryzacyjnego, firmy VNC Automotive uważa, że trzeba szykować się na najgorsze, włącznie z bankructwami producentów mikroczipów. Podobno odzywają się do niego ich przedstawiciele z pytaniami, czy nie zwiększy zamówień, bo mają coraz bardziej zapełnione magazyny.
Tymczasem popytu brak, zwłaszcza wśród klientów, którzy wcześniej byli faworyzowani: wytwórców elektroniki użytkowej, głównie smartfonów i komputerów. Postęp w tych branżach zmalał, rynek się nasycił i zbiedniał. Producenci samochodów dawniej byli traktowani po macoszemu przed dostawców elektroniki, ale teraz ci powinni zacząć wkradać się w ich łaski, bo to oni mogą ich uratować.