Dzieje aut na prąd. Zagrajmy w to jeszcze raz [MOTO 2030]

Samochody elektryczne to nic nowego. To właśnie auto na prąd, prowadzone przez nieustraszonego belgijskiego kierowcę wyścigowego Camille'a Jenatzy'ego, pierwsze przekroczyło prędkość 100 km/h. Był 1899 rok.

MOTO 2030 to copiątkowy cykl Gazeta.pl, w którym poruszamy najważniejsze tematy dotyczące przyszłości motoryzacji, transportu, technologii. Samochody, drogi i miasta bardzo dynamicznie zmieniają się na naszych oczach. Co piątek dziennikarze Moto.pl będą o tych zmianach pisać. Tutaj znajdują się wszystkie artykuły z cyklu MOTO 2030.

Pierwsze z trudem działające prototypy powstawały w latach 1828-1835 na terenie Holandii, Austro-Węgier i USA. Niejaki William Morrison z Des Moines w stanie Iowa zbudował w latach 1889-1891 jeżdżący prototyp pojazdu elektrycznego. W zasadzie była to zelektryfikowana furmanka, ale poruszała się o własnych siłach. Auta elektryczne postrzegano początkowo jako po prostu jeden z kilku rodzajów samochodów - budowano przecież także wozy o napędzie parowym.

Boom samochodów elektrycznych przypadł mniej więcej na lata 1900-1912. Chętnie użytkowano je w miastach, gdzie nie przeszkadzał ich mniejszy zasięg, mimo że już wówczas wynosił nawet do 160 km (ówczesny rekord to 390 km!). W swojej stajni autko firmy Columbia Electric miała nawet królowa brytyjska.

Elektrycznymi autami jeździły żony pięciu kolejnych prezydentów USA. Samochody elektryczne nie śmierdziały, nie brudziły odzieży i nie zmuszały do szarpania się z korbą rozruchową. Reklamowano je przeto jako samochody dla kobiet. Jedna z firm amerykańskich wytwarzała nawet specjalny model z wbudowaną toaletką i dużym lustrem.

Rekordzista Camille Jenatzy i samochód elektryczny La Jamais Contente
Rekordzista Camille Jenatzy i samochód elektryczny La Jamais Contente fot. Wikimedia Commons

Jakie czynniki zatrzymały rozwój elektrycznych wozów osobowych?

Henry Ford wraz z Thomasem Edisonem szukali patentu na produkowany w wielkich seriach elektryczny pojazd nowej generacji. Badano nawet prototypy, ale nic z tego nie wyszło. Dlaczego? Otóż wygląda na to, że największy cios zadał im pan Kettering, wynalazca sprawnie funkcjonującego elektrycznego rozrusznika dla samochodów z silnikami spalinowymi. Podstawowy argument proponentów aut na prąd zniknął: skończyła się ich wyłączność na łatwość obsługi.

Poza tym w miarę rozbudowy sieci coraz lepszych dróg ludzie chcieli pokonywać większe dystanse, co w przypadku napędu elektrycznego okazało się barierą trudną do pokonania. Tania ropa naftowa odkryta w Teksasie przyczyniła się do lawinowej rozbudowy sieci stacji benzynowych.

To znacząco ułatwiło długie podróże na terenie USA, gdzie auta elektryczne do tego czasu zdobyły relatywnie największą popularność. Trendy z Ameryki wpływały na rozwój rynków całego świata, produkcja taśmowa wozów z motorami spalinowymi oraz rozbudowa sieci dróg, wbijały kolejne gwoździe do tej samej trumny. Mniej więcej w roku 1935 złoty wiek elektryków pozostał tylko wspomnieniem.

Elektryczne samochody New York Edison Company
Elektryczne samochody New York Edison Company fot. Wikimedia Commons

Samochody elektryczne wróciły w czasie kryzysu

Sarkofag odkopano w latach 60., gdy wzrosły ceny paliw płynnych. Kryzys paliwowy początku lat siedemdziesiątych stał się katalizatorem rozwoju pojazdów z napędem elektrycznym. Budowano prototypy, szukano nowych typów baterii. Myślano głównie o mikrosamochodach do użytku w miastach. Niektóre nawet produkowano seryjnie, z różnym powodzeniem. Dobre przykłady to Zagato Zele i Sebring-Vanguard CitiCar - tego ostatniego zbudowano w USA całe dwa tysiące sztuk. Malutki wozik potrafił przejechać 80-100 km na jednym ładowaniu.

Następny renesans aut elektrycznych zaczął się w latach 90., z różnych powodów. Rosła świadomość zanieczyszczenia środowiska, zmieniały się normy zanieczyszczeń w Kalifornii, mimo że zatrucie powietrza bierze się tam w dużym stopniu z ponad 12 milionów dwusuwowych kosiarek do trawy i dmuchaw do liści! Jednak to auta miały wpływ na świadomość polityków na całym świecie.

Bez wątpienia ogromnym osiągnięciem przemysłu stał się legendarny dziś samochód General Motors EV1, sprawny i skuteczny wóz elektryczny o zasięgu nawet przekraczającym 200 km, z ładowaniem indukcyjnym, z którego dalszej produkcji zrezygnowano. Odebrano auta osobom, którym je wypożyczono i większość zniszczono, by uniknąć przyszłych pozwów.

GM nie chciał wtedy produkować nieopłacalnych aut elektrycznych. Notabene popularność elektryków w niektórych krajach wiąże się wyłącznie z wysokimi dopłatami pochodzącymi z kieszeni podatników - dobrymi przykładami są Chiny, Norwegia czy Francja.

Samochód elektryczny GM EV1
Samochód elektryczny GM EV1 fot. General Motors

Chiny sterują światowym rynkiem samochodów

Największym producentem samochodów elektrycznych na świecie są bezapelacyjnie Chiny. Jeszcze niedawno liczni politycy, chcący podlizać się rządowi w Pekinie, starali się lobbować wszędzie w Europie za rychłym wprowadzeniem zakazu sprzedaży samochodów z silnikami spalinowymi, co dałoby Chinom kolejne gigantyczne zarobki.

Może się okazać, że ich rewolucyjna gorliwość już nie odpowiada chińskim mocodawcom. Otóż w ChRL większość energii elektrycznej pochodzi z elektrowni opalanych węglem, co oznacza, że produkowanie milionów samochodów elektrycznych nie rozwiąże całkowicie problemu zanieczyszczenia powietrza.

Od 2019 polityka subwencyjna komunistycznego rządu zmieniła kierunek - z finansowego wsparcia produkcji samochodów na baterie na popieranie rozwoju samochodów napędzanych ogniwami paliwowymi. Zasilanymi wodorem, z całą konieczną infrastrukturą. Tak jak kiedyś rynek amerykański przed pierwszą wojną światową, tak teraz chiński steruje zainteresowaniem samochodami elektrycznymi.

Czy zmiana kursu rządu Chin spowoduje także zmniejszenie atrakcyjności aut napędzanych prądem z akumulatorów? Tego nie wiemy, tak samo jak czy faktycznie samochody czysto elektryczne wyprą wszystkie inne rodzaje napędu. Wiadomo natomiast, że negatywny wpływ na rozpowszechnianie się takich aut może mieć pewna pułapka zawarta w samej istocie tego napędu.

Samochód elektryczny Bailey
Samochód elektryczny Bailey fot. Wikimedia Commons

Samochody elektryczne są piorunująco szybkie. To może mieć tragiczne skutki

Ze względu na charakterystykę każdego silnika elektrycznego polegającą na tym, że maksymalny moment obrotowy wytwarza on przy zerowych obrotach, wyjątkowo łatwo jest zbudować auto elektryczne, które ma piorunujące przyspieszenie przy starcie z miejsca. Cecha ta stała się dla wielu entuzjastów głównym albo jedynym wyróżnikiem aut elektrycznych.

Setka w 3 czy 2 sekundy, wyścigi z superautami na ćwierć mili i pokazywanie środkowego palca motocyklistom niestety wiąże się z prawdziwym zagrożeniem. Do niedawna takie przyspieszenia były domeną super- oraz hiperaut, kosztujących krocie i produkowanych w niewielkiej liczbie.

Teraz dostępność pojazdów elektrycznych zdolnych do rozpędzania się od zera w tempie iście rakietowym jest ogromna, ale poziom umiejętności przeciętnego kierowcy raczej ostatnio nie zmienił się in plus. Dlatego też upowszechnianie samochodów elektrycznych może zwiększyć ryzyko wypadków w ruchu miejskim.

Ciche błyskawicznie rozpędzające się wozy stanowić mogą większe zagrożenie niż niejeden niemiłosiernie hałaśliwy tuningowany pojazd napędzany silnikiem spalinowym. Niewykluczone, że w parze z rosnącą liczbą sprzedanych elektryków zwiększy się liczba wypadków, spowodowanych przez tych właścicieli, którzy nie są przyzwyczajeni do takich osiągów. To może mocno zaszkodzić reputacji jednych i drugich i stać się realnym problemem.

To ciemna strona samochodów elektrycznych. Możemy być świadkiem jej rosnącego znaczenia w nadchodzących latach. Wprawdzie jazda takim autem sprawia, że uczestniczymy w misji ratowania planety i uspokajamy sumienie, ale jej skutki mogą być tragiczne. W historii motoryzacji jeszcze nigdy, auta przyspieszające tak błyskawicznie, nie były tak łatwo dostępne.

Lucid Air
Lucid Air fot. Lucid Motors
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.