MOTO 2030 to copiątkowy cykl Gazeta.pl, w którym poruszamy najważniejsze tematy dotyczące przyszłości motoryzacji, transportu, technologii. Samochody, drogi i miasta bardzo dynamicznie zmieniają się na naszych oczach. Co piątek dziennikarze Moto.pl będą o tych zmianach pisać. Tutaj znajdują się wszystkie artykuły z cyklu MOTO 2030.
Od przeszło dekady każdy chce wytwarzać auta elektryczne. Oprócz koncernów samochodowych angażują się w to również w to młode dynamicznie rozwijające się firmy, tzw. startupy. Dlaczego tak się dzieje i czym się skończy?
W ostatnim dziesięcioleciu przemysł przemysł motoryzacyjny przeszedł głęboką transformację. To efekt zbiegu rozmaitych okoliczności: zmiany pokoleniowej wśród kierowców, wzrostu świadomości ekologicznej społeczeństwa, widma katastrofy klimatycznej oraz pętli ustawodawców coraz silniej zaciskającej się na szyjach firm samochodowych.
Do tego doszedł postęp techniczny. Wizja cichego samochodu, który nie emituje spalin jest bardzo kusząca, zwłaszcza dla młodszych nabywców. Postęp sprawił też, że zniknęło wiele przewag budowanych dziesiątki lat przez koncerny motoryzacyjne. One również wprowadzanie nowych technologii muszą zaczynać od zera.
W wyniku tych zmian pojawiła się możliwość zagarnięcia części lukratywnego rynku przez nowych graczy. Wielu chce skorzystać z okazji, by wskoczyć do rozpędzającego się "elektrycznego pociągu".
Katalizatorem tych zmian był sukces marki Tesla. Dzięki niemu i inni poczuli głód sukcesu. Elon Musk już w 2004 r. zauważył potencjał w małej firmie, założonej przez dwóch inżynierów. Ironią losu jest, że stało się to w tym samym momencie, kiedy motoryzacyjny gigant General Motors zarzucił rozwój samochodu elektrycznego EV1 ze względu na brak perspektyw.
Musk miał inne zdanie na ten temat. Z właściwą sobie skutecznością przejął firmę starającą się pozyskać fundusze na pozagiełdowym rynku Venture Capital i balansując przez wiele lat na krawędzi spektakularnej porażki, wyniósł ją na poziom niewyobrażalny dla wszystkich, z wyjątkiem jego samego.
Koncerny motoryzacyjne na początku ignorowały Teslę, potem z niej kpiły, następnie przeszły do etapu miażdżącej krytyki, która stopniowo zmieniała się w rosnące przerażenie. Łatwo nie lubić Elona Muska, ale trzeba przyznać, że południowoafrykański wizjoner idealnie wykorzystał wszystkie atuty firmy rozwijanej w formule startupu.
Poza powodami wymienionymi wyżej jest jeszcze jeden. Silnik elektryczny ma prostszą i bardziej modułową konstrukcję niż spalinowy, dzięki czemu samochód na prąd łatwiej zaprojektować i wykonać.
Są i dodatkowe czynniki - producenci podzespołów do takich aut funkcjonują w zupełnie innych gałęziach przemysłu niż motoryzacja. Wcześniej wdarcie się do branży samochodowej było praktycznie niemożliwe. Opracowanie silników spalinowych jest pracochłonne i kosztowne. Postęp w dziedzinie akumulatorów naruszył to status quo.
Silnik elektryczny ma nie tylko znacznie prostszą konstrukcję, ale z technicznego punktu widzenia jest o wiele lepszym źródłem mocy. Sprawność najlepszych silników spalinowych oscyluje w okolicach 40%, a elektrycznych łatwo przekracza 90%. Oznacza to że taka część energii w paliwie jest przekształcana w mechaniczną, a reszta idzie na straty.
Wszystkie te cechy sprawiają, że z pewnością napęd elektryczny stanowi przyszłość motoryzacji. To nieuniknione. Jeśli spojrzeć obiektywnie to absurdalne, że tak nowoczesne pojazdy są rozpędzane przy pomocy dymiących maszyn z piekła rodem, wewnątrz których bez przerwy wybucha paliwo. Mają spory urok, ale coraz mniejszy sens.
Dominację silników elektrycznych w tej chwili powstrzymuje tylko jedna kwestia. Brak dobrego sposobu magazynowania tak dużej ilości energii elektrycznej. Rozwój ogniw galwanicznych (akumulatorów) znacznie przyspieszył, ale wciąż przebiega stopniowo, a potrzebny jest skok. Gdy go wykona, silniki spalinowe czeka szybki kres.
Efekt Tesli spowodował, że zaroiło się od chętnych na powtórzenie jej sukcesu. Szybko okazało się, że to nie takie proste. Musk dysponował poważnym atutem - przez długi czas nie musiał polegać na inwestorach, bo samodzielnie finansował całe przedsięwzięcie.
Aptera, Coda, Corbin, Dyson Electric, Fisker, LeCo, Li-Ion Motors, Mahindra E2O, Spyker - co mają ze sobą wspólnego te marki? Wszystkie były obiecującymi startupami, a zbankrutowały, niektóre wielokrotnie. Pod koniec 2019 r. z branży elektrycznych samochodów wycofał się m.in. brytyjski Dyson. Wcześniej w rozwój Dyson Automotive planował zainwestować aż 2,5 mld funtów.
Po czterech latach prób i zatrudnieniu ponad 600 pracowników James Dyson uznał dalsze rozwijanie projektu za nieopłacalne. Szkoda bo pierwszy prototyp wyglądał bardzo oryginalnie i miał ciekawe rozwiązania.
Kiedy firmy motoryzacyjne zorientowały się, że rewolucyjny pociąg odjeżdża, a oni wciąż stoją na peronie, przeznaczyły swoje ogromne kapitały na elektryfikację biznesów, a słabo zagospodarowana do tej pory część rynku nagle stała się bardzo konkurencyjna.
Teraz znacznie trudniej przebić się na nim młodym startupom. Najlepszy moment już minął. To nadal możliwe, ale trzeba zaoferować potencjalnym klientom coś, co ich przekona. Takim argumentem może być niższa cena, oryginalna koncepcja, nowinki techniczne lub modny wizerunek, ale przede wszystkim muszą zdobyć ich zaufanie.
Z bankructwem każdego kolejnego startupu staje się to coraz trudniejsze. Zwłaszcza, że opinię tej branży psują "bańki spekulacyjne", w nieskończoność szukające kolejnych inwestorów. Za pozyskiwanym kapitałem nie idzie rozwój techniczny obiecanego produktu, tylko kolejne plany.
W porównaniu z koncernami motoryzacyjnymi młode i prężne startupy mają istotne zalety. Ze względu na nieduże rozmiary takie przedsiębiorstwa mogą działać znacznie sprawniej i podejmować odważniejsze decyzje. Nie są też obarczone produkcją klasycznych samochodów, które ze względu na drastyczne kary coraz bardziej ciążą koncernom próbującym przestawić się na nowe tory.
W morzu nowych firm znajduje się sporo naprawdę interesujących. Niektóre właśnie próbują zaistnieć na globalnym rynku. Nie ma gwarancji, że im się uda. Natomiast istnieje spora szansa, że prędzej czy później owoce ich działalności trafią do sprzedaży. Oto kilka przykładów.
Amerykański startup od kilku lat stara się rozpocząć produkcję elektrycznego SUV-a o bardzo spartańskim wyglądzie, który stanowi połączenie estetyki Hummera i Land Rovera. Podobno wreszcie jest bliski osiągnięcia celu - dwa bliźniacze auta B1 i B2 mają trafić do sprzedaży w 2021 r.
Ceny zaczynają się w okolicy 125 tys. $. Oba modele powstały na tej samej platformie o "deskorolkowej" architekturze - wszystkie podzespoły napędowe mieszczą się w modułowym podwoziu. Moc silników umieszczonych przy obu osiach Bollingera została określona na 614 KM, co ma pozwolić na rozpędzenie go do 100 km/h w 4,5 s.
Nazwa modelu chińskiej firmy kojarzy się bardziej z komputerem, jego wnętrze również. Byton M-Byte jest elektrycznym SUV-em prezentowanym na różnych salonach motoryzacyjnych. W kabinie umieszczono największy ekran w historii samochodów - ma przekątną aż 48 cali i zajmuje całą szerokość tablicy przyrządów.
Debiutancki model M-Byte mierzy 487,5 cm i będzie dostępny w kilku wersjach napędowych. Słabsza z jednym silnikiem umieszczonym z tyłu osiąga moc 272 KM, a mocniejsza z dwoma jednostkami napędowymi - 408 KM. Produkcja ma się rozpocząć w 2021 r.
Lucid Air ma być "mordercą" flagowej Tesli S. Kto tak mówi? Prezes firmy Peter Rawlinson. Dlaczego mu wierzyć? Bo wcześniej był głównym inżynierem w zespole opracowującym Teslę S. Teraz ma znacznie większą swobodę.
Warto wierzyć w sukces Lucid Motors. W 2019 r. fundusz inwestycyjny z Arabii Saudyjskiej zainwestował w tę firmę ponad miliard dolarów. Poza tym flagowy model ma imponujące rozwiązania techniczne i parametry: moc 1000 KM, przyspieszenie do 96 km/h (60 mil/h) w 2,5 s i prędkość maksymalną 320 km/h.
Takie osiągi zapewniają mu dwa elektryczne silniki synchroniczne najnowszej generacji zasilane prądem o napięciu 900 V. Lucid Air ma też wyjątkowo komfortowe wnętrze. Produkcja oraz sprzedaż ma się rozpocząć jeszcze w 2020 r, a ceny zaczynają się od 60 tys. $ i kończą znacznie powyżej 100 tys. $.
Amerykański startup, którego pierwszy samochód jest gotowy do produkcji. Rivian jeszcze przed Teslą wpadł na pomysł opracowania elektrycznego pikapa. Samochód prezentuje się atrakcyjnie i jest wyposażony w mnóstwo praktycznych rozwiązań.
Nie narzeka też na brak mocy. Zapewniają ją cztery silniki umieszczone przy kołach, każdy o maksymalnej mocy niemal 250 KM. Dzięki nowatorskiej konstrukcji można sterować niezależnie każdym kołem, dzięki czemu Rivian R1T jest w stanie zawrócić w miejscu jak pojazd gąsienicowy.
Rivian zatrudnia ponad 1000 pracowników. W 2019 r. Amazon zainwestował w tę firmę 700 mln dolarów, a kolejne pół miliarda dołożył... Ford.
Prognozy są obiecujące, zwłaszcza te długoterminowe. Wszyscy analitycy wierzą, że niebawem nastąpi przełom technologiczny. Raport zespołu ekspertów BloombergNEF z 2019 r. przewiduje, że w 2040 r. całkowicie elektryczne auta (BEV) będą stanowiły aż 57 proc. światowej sprzedaży samochodów osobowych i ponad 30 proc. floty.
Taka wizja jest bardzo kusząca. Nie wiadomo jak duży kawałek tortu wykroją sobie dzisiejsze startupy, a jaki przypadnie koncernom motoryzacyjnym, ale z pewnością większość nowych producentów będzie pochodzić z USA lub Chin.
A co z tytułową tezą, że startupy zmienią na zawsze motoryzacyjny przemysł? Już to zrobiły. Przemiana trwa i jest nieodwracalna. Rozpoczął ją kalifornijski startup Elona Muska. Reszta podąża wyznaczoną przez niego drogą.