Geniusz i złodziej. Kim jest człowiek, przez którego przestaniemy prowadzić samochody? [MOTO 2030]

Łukasz Kifer
Teraz już można pisać tak o Anthonym Levandowskim - człowieku, z którym Google zaczął rozwijać technologię autonomicznych pojazdów. Utalentowany inżynier niecały miesiąc temu zawarł ugodę, w ramach której zgadza przyznać się do winy w sprawie o kradzież poufnych danych.

MOTO 2030 to copiątkowy cykl Gazeta.pl, w którym poruszamy najważniejsze tematy dotyczące przyszłości motoryzacji, transportu, technologii. Samochody, drogi i miasta bardzo dynamicznie zmieniają się na naszych oczach. Co piątek dziennikarze Moto.pl będą o tych zmianach pisać. Tutaj znajdują się wszystkie artykuły z cyklu MOTO 2030.

Wcześniej Anthony Levandowski przez wiele lat odgrywał kluczową rolę w opracowaniu pojazdów autonomicznych przez oddział Google - Waymo. Potem pomógł zrobić to samo Uberowi. Skłócił ze sobą obie korporacje tak skutecznie, że uwikłały się w wieloletni proces sądowy. W jego efekcie druga firma wypłaciła pierwszej ponad 244 mln dolarów odszkodowania, a jej założyciel musiał wstać z fotela prezesa.

Finałem rozpraw sądowych są setki milionów dolarów odszkodowań

Teraz wybitnie uzdolniony inżynier musi zapłacić 179 mln dolarów odszkodowania firmie Google za wyrządzone szkody finansowe. Poza tym grozi mu do 10 lat więzienia. Elementem zawartej w sądzie ugody jest jednak obietnica, że nie będzie to więcej niż 30 miesięcy.

Jeśli kogoś przeraża taka perspektywa dodam, że w przypadku uznania winy w procesie sądowym o kradzież poufnych dokumentów, Levandowskiemu groziło aż 10 lat więzienia za każdy z 33 trzech zarzutów. To razem 330 lat. A wbrew temu co sam twierdził, wina była dość oczywista. Jak to się stało, że osoba, która miała przez ostatnią dekadę największy na świecie wpływ na rozwój samochodów autonomicznych, skończy z długami i w więzieniu?

Historia kariery błyskotliwego konstruktora jest równie spektakularna, co zagmatwana. Najłatwiej ją zbadać podążając śladem licznych start-upów, które zostawiał za sobą pionier technologii służących do autonomicznej jazdy. Miały różne nazwy: 510 Systems, Anthony's Robots, Otto, Pronto. Pierwsze z nich sprzedał Google za około 20 mln dolarów, za jeden z późniejszych otrzymał od Ubera prawie 700 mln dolarów.

Początki rozwoju pojazdów autonomicznych zawdzięczamy amerykańskiej armii

Kariera Anthony'ego Levandowskiego zaczęła się od konkursów organizowanych przez DARPA, agencję departamentu obrony USA zajmującą się pozyskiwaniem i rozwojem nowoczesnych technologii dla wojska.

Student Levandowski stworzył zespół razem z kolegami z uniwersytetu kalifornijskiego w Berkeley, gdzie studiowali robotykę i wystartował w rywalizacji. Nie wygrali Grand Challenge - ich autonomiczny motocykl przewrócił się po przejechaniu kilku metrów 228-kilometrowej trasy, bo Levandowski zapomniał włączyć układ stabilizacji.

Pojazd autonomiczny GooglePojazd autonomiczny Google fot. Waymo

Za to 24-letni student poznał środowisko inżynierów rozwijających technologie autonomiczne i w nie wsiąknął. Dotarł do ludzi o podobnych zainteresowaniach oraz znalazł pracę, która rozpoczęła jego spektakularną karierę. Od początku uznał, że wynalazek opracowany przez jeden z konkurencyjnych zespołów zmieni przyszłość samochodów autonomicznych. Był to lidar, który przez wiele lat uważał za kluczowy składnik recepty na samodzielne auta.

Lidary, zdjęcia całego świata i "domek z kart"

Lidar działa podobnie jak radar, ale zamiast fal radiowych używa promienia lasera. Dzięki temu jest w stanie nakreślić znacznie precyzyjniejszy obraz otoczenia samochodu w czasie jazdy. Anthony Levandowski, zafascynowany implementacją tej technologii, w nawiązał współpracę z firmą Velodyne i zaczął sprzedawać różnym zespołom startujących w konkursach DARPA warte 75 tys. dolarów urządzenia. W jednym z nich pracował Sebastian Thrun, specjalista od komputerów z uniwersytetu Stanforda, rozwijający w Google projekt StreetView.

Jak wiadomo ambitnym zadaniem Google StreetView było stworzenie fotograficznej mapy całego świata. Anthony Levandowski zaczął pracować dla informatycznego giganta nad sprzętem mającym usprawnić tę gigantyczną pracę. Jednocześnie wykonywał zlecenia dla innych firm i rządowych agencji, zyskując coraz większą renomę w hermetycznym środowisku specjalistów od autonomicznej jazdy.

Młody inżynier zaczął też występować w telewizyjnych programach popularnonaukowych, gdzie dzięki dużej autonomii, którą otrzymał od Google, był w stanie promować własne przedsięwzięcia. Pomiędzy innymi zajęciami przy użyciu lidaru, pomógł zrobić supergrupie rockowej Radiohead wideoklip do utworu "House of Cards". Dzięki niemu wszyscy możemy zobaczyć, jak dokładny obraz rzeczywistości tworzą takie urządzenia.

 

Projekt szofer

Jego wysiłki zostały zauważone przez jednego z twórców informatycznej megakorporacji, z którą pracował - miliardera Larry'ego Page'a. Jeden z założycieli Google rozpoczął "Project Chauffeur", a za dział sprzętu był w niej odpowiedzialny właśnie Levandowski. W 2008 r. To wówczas Google zaczął na dobre zajmować się pojazdami autonomicznymi.

Potem historia potoczyła się szybciej. Anthony Levandowski opracował własny lidar i stał się niezależny od firmy Velodyne. Dzięki start-upom oraz Google zarobił pierwsze 10 mln dolarów i miał coraz większe ambicje. Był jedynym inżynierem zarządzającym działem Project Chauffeur bez doktoratu, ale to mu nie wystarczyło. Chciał zostać szefem całego przedsięwzięcia. Uważał, że ma ku temu odpowiedni talent i predyspozycje, ale jego wysiłki spełzły na niczym.

Można domyślać się, że w tym czasie ambicje konstruktora rosły, a frustracja się pogłębiała, ponieważ nie czuł się wystarczająco doceniany.

Innym powodem irytacji młodego geniusza stało się zbyt wolne tempo rozwoju w firmie. Uważał, że Google nie pozwala mu nabrać odpowiedniego rozpędu, a konkurencja ich wkrótce przegoni, co byłoby dla niego osobistym afrontem.

Ponad Google łatwiej rozwinąć skrzydła

Jednym z rywali Google na polu pojazdów autonomicznych nieoczekiwanie stał się Uber. Korporacja tworząca sieć przewozów indywidualnych na całym świecie połączonych przez internet obawiała się, że autonomiczne pojazdy zabiorą im rynek. Dlatego wolała je zrobić samodzielnie.

Takie było zdanie Travisa Kalanicka, współzałożyciela i ówczesnego prezesa Ubera. Rozpoczęto badania i rozwój technologii autonomicznych. Dla Levandowskiego była to szansa na szybkie postępy, bo słusznie uważał, że w przeciwieństwie do Google, stworzenie pojazdów autonomicznych jest dla Ubera priorytetem. Skoro uznano ten element za kluczowy do przetrwania firmy, przywiążą do niego odpowiednią wagę.

Szofer jest zepsuty

W latach 2015-2016 frustracja Levandowskiego się pogłębiała i wcale jej nie ukrywał. Pisał maile do swojego szefa Page'a i wypowiadał się publicznie na ten temat. Wreszcie niemal z dnia na dzień zrezygnował z pracy w gigantycznej firmie, zabierając ze sobą połowę zespołu.

Razem z nimi założył kolejny start-up, którego celem było stworzenie autonomicznych ciężarówek. To, że z Google odeszło z nim tak wielu ludzi oznacza, iż nie był osamotniony w swojej frustracji.

Samochód autonomiczny UberSamochód autonomiczny Uber fot. Hollis Bennett/Uber

Nowy projekt Otto powstał w maju 2016 r. a już w sierpniu młodą firmę kupił Uber za, bagatela, 680 mln dolarów w swoich akcjach. Tak jakby od dawna czekał na taką możliwość. Wraz z dużymi pieniędzmi rozpoczęły się prawdziwe kłopoty Anthony'ego Levandowskiego.

Na początku 2017 r. w firmie Waymo (części Google zajmującej się pojazdami autonomicznymi) zorientowano się, że inżynier, który odszedł, wykorzystuje w nowej firmie technologie rozwijane razem z nimi. Rozpoczęli w sądzie batalię przeciwko Uberowi. W firmie Kalanicka zaczęło się wewnętrzne śledztwo, mające wyjaśnić okoliczności. Levandowski odmówił wzięcia w nim udziału i został zwolniony z pracy.

Efektem procesów są gigantyczne odszkodowania

Pierwsza sprawa na gruncie prawa cywilnego też zakończyła się ugodą w 2018 r., w efekcie której Uber zapłacił Waymo prawie 245 mln dolarów odszkodowania ponownie w akcjach (0,34 proc. wartości firmy). Jak można się domyślić, rada nadzorcza spółki akcyjnej Uber nie była zachwycona takim obrotem spraw. Jej twórca Travis Kalanick został odwołany z funkcji prezesa.

Zgodnie z doniesieniami stacji Bloomberg nowy prezes Ubera, Dara Khosrowshahi powiedział, że już wtedy to wyglądało jakby Levandowski po prostu zabrał i wykorzystał 14 tys. plików z Google. Zawierały istotne dane i rozwiązania, które przez lata dla firmy zbierał i opracowywał zespół pod kierownictwem Levandowskiego.

W 2019 r. inżynierowi zostały postawione zarzuty popełnienia aż 33 przestępstw z kodeksu prawa karnego. W wyniku kolejnego procesu wytoczonego mu tym razem przez Ubera, niedawno przyznał się do winy.

Dlaczego ukradł?

Dlaczego sprawy potoczyły się tak dramatycznie i jeden z największych autorytetów w branży samochodów autonomicznych na świecie zachował się jak złodziej? To oczywiste, że nie chodziło o pieniądze. Anthony Levandowski uważał, że Google spowalnia go na drodze do wielkich odkryć i nie miał ochoty oddawać projektów stworzonych własnoręcznie ze swoim zespołem gigantowi z Mountain View, mimo że prawnie był do tego zobowiązany.

Sukcesy, jakie odniósł do tej pory i estyma, którą cieszył się w środowisku naukowców i inżynierów w tej branży, mogła nieco zaburzyć jego postrzeganie rzeczywistości. Z perspektywy czasu wydaje się oczywiste, jak musiała się skończyć taka operacja, ale może Levandowski stał się ofiarą "kompleksu boga", który sprawia, że wybitnie utalentowane osoby zaczynają uważać, iż mają nieograniczone możliwości i nie obowiązują ich zasady społeczne oraz prawne.

Prorok kościoła sztucznej inteligencji

To tylko dywagacje, ale jest faktem, że inżynier w 2017 r. założył pierwszy kościół sztucznej inteligencji o nazwie Way of the Future (droga przyszłości). Trudno powiedzieć, w jak dużym stopniu było to przedsięwzięcie rozpoczęte z powodów public relations albo finansowych, ale Levandowski podchodził do niego całkiem serio. Obwołał się prorokiem nowego kościoła, którego fundamentalną zasadą była wiara w wiodącą rolę sztucznej inteligencji.

Patrząc na to, co wyprawiają ludzie, pomysł "proroka Anthony'ego" wcale nie jest taki absurdalny, ale mimo wszystko bardzo kontrowersyjny. Inżynier uważał, że ludzie stworzyli sztuczną inteligencję w wyższym celu. Ma nie tylko przejąć nasze zadania, ale również wskazywać nam drogę. Teza jest zgodna z wypowiedziami wielkich umysłów XXI w. - Billa Gatesa, Stevena Hawkinga, a nawet Elona Muska.

Tak jak oni, Levandowski uważa, że superinteligencja może zadbać o rozwój ludzkości znacznie lepiej niż pełni wad ludzie. Te dwie możliwe drogi rozwoju cywilizacji porównuje do różnych kategorii zwierząt. Twierdzi ponadto, że moment, kiedy komputery zaczną myśleć samodzielnie zbliża się nieuchronnie i musimy wybrać, jak chcemy być w przyszłości traktowani.

Chcecie być pupilami, czy hodowlanym bydłem?

Jednak on pierwszy podniósł tę tezę do rangi religii. Tak kontrowersyjnie sformułowana deklaracja nie przysporzyła Levandowskiemu zwolenników w środowisku naukowym, ani w opinii publicznej. Zaczęto się zastanawiać, czy 37-latek jest w pełni władz umysłowych.

Kiedy widmo kary więzienia zaczęło być realne, przyznał, że przeraża go taka ewentualność, a rozłąka z dwoma synami byłaby tragedią. Dodał też, że niezależnie od wyroku bardzo mu zależy na kontynuowaniu wiodącej roli w rozwoju samochodów autonomicznych i sztucznej inteligencji.

Z drugiej strony przyznaje, że na całkowicie autonomiczną jazdę poczekamy jeszcze wiele lat, a po drodze będzie trzeba przezwyciężyć poważne bariery. Przy obecnym stanie technologii nie jest to możliwe, niezbędne będzie kilka technicznych rewolucji. Ale jest nastawiony optymistycznie, jak zazwyczaj. "To się kiedyś wydarzy" - twierdzi Levandowski - "a gdy nastąpi, będzie wspaniałe".

Nie zmieniło to jednak jego decyzji o rezygnacji z procesu, której efektem jest niedawna ugoda. Wprawdzie Anthony Levandowski uniknie długoletniego więzienia, ale musiał się przyznać do jednego 33 zarzutów, dlatego zapłaci grzywnę w wysokości wynoszącej maksymalnie 250 tys. dolarów. Poza tym wciąż grozi mu spędzenie od 24 do 30 miesięcy w celi.

Fragment pozwu sądowego Anthony'ego LevandowskiegoFragment pozwu sądowego Anthony'ego Levandowskiego fot. Departament Sprawiedliwości USA

Koszty procesu i odszkodowania uczyniły z niego bankruta

Poza tym musi zwrócić Google koszty sądowe w wysokości 756 tys. dolarów oraz zapłacić odszkodowanie za straty finansowe wywołane jego odejściem i kradzieżą danych w wysokości... 179 mln dolarów. Inżynier i biznesmen na wszelki wypadek ogłosił już bankructwo. Wartość jego aktywów jest wyceniana na około 120 mln dolarów.

Adwokat Anthony'ego Levandowskiego w oświadczeniu opublikowanym w Washington Post przekazał, że jego klient bierze odpowiedzialność za swoje czyny i ma nadzieję, że całą sprawę uda się zakończyć w sposób pozwalający mu dalej funkcjonować zawodowo. Dodaje, że Levandowski jest "młodym człowiekiem", a jego talent i inteligencja mogą mieć istotny wpływ na rozwój gałęzi przemysłu, które są bardzo istotne dla naszej cywilizacji - sztucznej inteligencji i transportu autonomicznego.

Co będzie dalej z Anthonym?

Nie wiadomo jak, i czy w ogóle bohater tej historii wyjdzie z dołka, który pod sobą wykopał. Ironią losu jest fakt, że większość danych, które nielegalnie wykorzystał, dotyczy technologii lidarów. A dawny apologeta laserowych radarów zmienił zdanie i teraz jest w obozie Elona Muska. Uważa, że kluczowe dla rozwoju pojazdów autonomicznych są komputerowe analizy możliwe dzięki sztucznej inteligencji i uczenie maszynowe głębokiego poziomu (tzw. deep learning) możliwe dzięki sieciom neuronowym.

Zmiana opinii na temat lidarów, które wcześniej promował, a teraz nie uważa za konieczne, może wynikać z pogłębionej wiedzy i postępu technicznego. Pewnie ma też związek z faktem, że to technologia, która kosztowała go tak wiele czasu i zdrowia.

Jedno jest pewne. Już do tej pory wkład Levandowskiego w tę gałąź przemysłu jest nie do przecenienia. Nikt tego nie podważa. Jeśli za jakiś czas przestaniemy samodzielnie prowadzić samochody, będzie to w dużej mierze jego zasługa... albo wina - zależnie od punktu widzenia. Fakty jednak świadczą przeciwko nam: 94 proc. wypadków samochodowych w USA było winą ludzkich błędów. Komputery popełniają je niezwykle rzadko.

Mam nadzieję, że losy Anthony'ego Levandowskiego będzie można śledzić przez kolejne lata, ale już w dotychczasowej biografii jest mnóstwo ciekawych fragmentów. Część wyszła na jaw przy okazji procesów sądowych. Inne poznamy w książce, którą kiedyś z pewnością napisze i w filmie, który będzie jej ekranizacją. Jestem pewien, że jedno i drugie wydarzy się prędzej czy później. Jego historia jest zbyt ciekawa, aby ktoś tego nie zrobił. Poza tym wydarzyła się w Ameryce, która uwielbia takie tematy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA