Niemiecka firma e.GO miała zamiar skorzystać z boomu na elektryki i produkować małe miejskie auta z takim napędem. Jej twarzą i motorem napędowym był profesor politechniki akwizgrańskiej Gunther Shuch. Chyba można o tym pisać w czasie przeszłym, bo syndykowi masy upadłościowej startupu nie udało się znaleźć inwestora. Niedawno pisaliśmy o trudnościach finansowych tego przedsięwzięcia.
Początki działalności młodej firmy e.GO były książkowym przykładem tego, jak rozwijać startup. Jego pomysłodawcy kusili ciekawymi technologiami, ale nie ograniczali się do tego, bo w krótkim czasie pokazali kilka interesujących prototypów. Po znalezieniu funduszy nawet udało im się skonstruować kilkaset aut na zasadzie małoseryjnej produkcji. Pierwsze sztuki miejskiego malucha e.GO Life trafiły do klientów, którzy byli z nich zadowoleni.
E.GO life jest trochę pokraczny, ale ma wesoły miejski wygląd. Trzydrzwiowy hatchback o długości 3,4 m i masie własnej poniżej tony jest napędzany silnikiem elektrycznym przy przedniej osi. W zależności od wersji rozwijał moc od 27 KM do 81 KM, ale nawet najsłabsza ponoć przyspieszała do 50 km/h w 6,6 s. Najmocniejsza odmiana osiągała 100 km/h w 8,6 s i rozpędzała się do 160 km/h. Różne konfiguracje niedużych akumulatorów (od 15 kWh do 24 kWh) pozwalały pokonać pomiędzy 136 km a 194 km bez ładowania. Być może to nie są imponujące parametry, ale pozwoliły utrzymać atrakcyjną cenę tego samochodu. Cennik e.GO Life zaczynał się od kwoty 15,9 tys. euro.
Niestety potem zaczęły się kłopoty. Najpierw wywołała je pandemia koronowirusa, potem wybuch wojny w Ukrainie, a gwoździem do trumny okazało się zwolnienie sprzedaży samochodów elektrycznych. Firma zbankrutowała po raz pierwszy w 2020 r. Wtedy pomogło nawet dokapitalizowanie przez holenderską firmę Industrial Investment, która zasiliła spółkę Next.e.GO Mobile SE kwotą 30 milionów euro. Jeszcze niedawno dyrekcja ogłosiła plany budowy fabryki samochodów e.GO w bułgarskiej miejscowości Łowecz, jednak nic z tego nie będzie.
Niedawno startup przeszedł standardową w przypadku kłopotów finansowych drogę: firma stanęła na skraju bankructwa po raz drugi, ogłosiła upadłość i wkroczył do niej syndyk. Tak było jeszcze kilka tygodni temu. Teraz wiadomo, że nic z tego, bo nie udało się znaleźć inwestora. Marzenie profesora Schuha legło w gruzach, a jego losy mogą być nauczką dla wszystkich, którzy myślą, że rozpoczęcie produkcji elektrycznych samochodów to taka łatwa rzecz.