Skoro nie można po dobroci, to trzeba sięgnąć po bardziej drastyczne metody. Władze Francji zamierzają wymusić sprawniejsze upowszechnianie samochodów elektrycznych. Na celowniku znaleźli się przedsiębiorcy, którzy niechętnie stosują się do obecnie obowiązujących przepisów. Zgodnie z regulacjami Lom (Loi d'Orientation des Mobilités – weszło w życie 2019 r.) floty samochodów (powyżej 100 aut z wyłączeniem taksówek i wynajmu długoterminowego) powinny być wyposażone w jak najwięcej (co najmniej 20 proc. w 2024 r. i min. 70 proc. do 2030 r.) aut niskoemisyjnych (dopuszczalna emisja CO2 to 50 g/km). Sęk w tym, że jak dotąd zaledwie 40 proc. firm (dane włoskiego magazynu Quattroroute) zastosowało się do nowych wymogów.
Jak zmusić przedsiębiorców do szybszej zmiany pojazdów? Francuzi sięgnęli po najprostsze rozwiązanie. Planują zaostrzenie przepisów i stosowne kary za ich nieprzestrzeganie. Stąd planowana nowelizacja Loi d'Orientation des Mobilités (głosowanie może odbyć się jeszcze w tym miesiącu) i dość istotne zmiany.
Pomysłodawcy chcą zmienić limit dopuszczalnej emisji (z 50 g/km na 20 g/km), co w praktyce oznacza wykluczenie hybryd plug-in. Na tym nie koniec. Zwiększono wymagane udziały samochodów elektrycznych we flotach.
Jaki limit takie konsekwencje. W najbliższych latach można zatem oczekiwać wysypu ofert używanych pojazdów z francuskich flot (o ile nowelizacja zostanie przegłosowana). Zapewne mało kto będzie chciał ponieść karę za niestosowanie się przepisów. A konsekwencje będą dotkliwe. Zgodnie z projektem kara może sięgnąć nawet 5 tys. euro za jeden samochód (maksymalnie 1 proc. obrotu). Niemało.