Kiedy w 2019 roku jeździłem elektrykiem Sion firmy Sono Motors, wydawało mi się, że założyciele startupu z Monachium mają całkiem niezły pomysł na zmotoryzowanie pokolenia Z. Cztery lata później okazało się, że inwestorzy uważają inaczej. Sono Motors zbankrutowało i Sion znika z rynku, zanim się zdążył na nim zadomowić. To kolejna ofiara kryzysu. Kilka miesięcy temu pisaliśmy o podobnym przypadku Borgwarda. Z wprowadzeniem historycznej niemieckiej marki na europejski rynek nie poradził sobie chiński koncern BAIC. Tym razem podobna sztuka nie udała się niemieckim pasjonatom ekologii.
Sion Sono Motors był dosyć siermiężnym elektrycznym autem zbudowanym w przeważającej części z tworzyw sztucznych uzyskanych w procesie recyklingu. W teorii miał jednak kilka poważnych zalet. Taka konstrukcja pozwalała obniżyć jego masę do 1,4 tony, a przewidywaną cenę do około 20 tys. euro, zachowując całkiem przestronne wnętrze, w którym mieściły się cztery osoby oraz 650-litrowy bagażnik.
Napęd stanowił nowoczesny silnik elektryczny Continentala o mocy 163 KM, a nieduża bateria o poj. 35 kW umożliwiała przejechanie do 255 km. Najciekawszym aspektem konstrukcji Siona było jego zasilanie. Oprócz akumulatora trakcyjnego miał całe nadwozie pokryte ogniwami fotowoltaicznymi. W 2019 roku było ich aż 248. To miało umożliwiać pokonanie średnio 34 km dziennie, bez zewnętrznego źródła energii. Oprócz tego samochód można było ładować przy użyciu ładowarek publicznych albo domowego wallboksu.
Sion wyglądał mało efektownie, a jego osiągi były raczej mierne, ale przy planowanym modelu sprzedaży to niekoniecznie stanowiło przeszkodę. Docelowo miał być przeznaczony przede wszystkim dla firm oferujących wynajem aut na minuty w europejskich miastach. To był niegłupi sposób, aby zmotoryzować pokolenie najmłodszych kierowców, którzy nie chcą posiadać auta, a kiedy potrzebują taki środek transportu, zwracają uwagę na aspekt ekologiczny.
Twórcy startupu Sono Motors niekoniecznie się mylili. Zaliczki na skromnego ekoelektryka przyszłości wpłaciło 45 tys. osób, a przecież prywatni kierowcy mieli być tylko marginesem klientów. Wygląda na to, że zawiódł nie pomysł, tylko zarządzanie firmą w trudnych kryzysowych czasach.
Sono Motors bardzo długo rozwijało swój projekt, a w tym czasie rynek ewoluował. Prototyp z 2019 r. był dość prymitywny, chociaż interesujący, jednak wygląda na to, że przez kolejne lata niewiele się zmieniło. Sono Motors najpierw wstrzymało projekt Siona obiecując zwrot zaliczek, dzięki pozyskaniu nowego inwestora. Ten chyba jednak się nie zdecydował zaufać firmie, bo Sono Motors 15 maja ogłosiło upadłość i reprezentanci startupu złożyli w sądzie wniosek o postępowanie ochronne.
Jeżeli sąd rozpocznie, przez jakiś czas twórca Siona będzie chroniony przed niewypłacalnością i może spróbować reorganizacji przedsiębiorstwa. Jeśli nie, Sion trafi na cmentarzysko startupów obok elektryka Dysona oraz wielu innych marek, które już poległy w motoryzacyjnej rewolucji. Wraz z upływającym czasem będzie ich coraz więcej. Elektryfikacja transportu to niepowtarzalna okazja, aby zaistnieć w motoryzacji, ale wcale nie jest tak łatwo to zrobić.