Wiedza elektryzująca to cykl, w którym obalamy największe mity związane z elektromobilnością. Poruszamy tematy związane z eksploatacją samochodów elektrycznych, ofertą producentów, a także sprawami technicznymi takimi jak ładowanie czy żywotność akumulatorów. Podpowiadamy, dla kogo tak naprawdę są samochody elektryczne i czy koniec ery silników spalinowych faktycznie jest bliski.
Jeszcze 10 lat temu mało kto wierzył w powodzenie misji "elektryfikacja". Tymczasem aut na prąd mamy coraz więcej, a do 2035 roku przestaniemy sprzedawać samochody z napędem spalinowym. Mimo, że obecnie niemal każdy producent samochodów ma w swojej ofercie samochody elektryczne lub zelektryfikowane, rynek motocykli jest nieco bardziej konserwatywny. Normy emisji spalin coraz ostrzej dobierają się do jednośladów, ale nie widać pędu za elektryfikacją.
Powodów może być kilka. Pierwszy jest dość prozaiczny - większości kierowców samochodów nie obchodzi jaki napęd będzie miał ich pojazd. Ma jechać - do pracy, po dzieci do szkoły, po zakupy, na wakacje. Ma jeździć, wszystko jedno skąd czerpie energię. W przypadku motocykli sprawa nie jest już tak oczywista, bo jednoślady to często bardziej hobby, niż tylko środek transportu. Pasjonaci chcą emocji, dźwięku silników, głośnych wydechów i zapachu spalin. A elektryfikacja to wszystko odbiera.
Samochody elektryczne są cięższe od spalinowych. Dzieje się tak za sprawą baterii, których pakiet może ważyć nawet 600-700 kilogramów. Im większa bateria, tym większy zasięg możliwy do pokonania na jednym ładowaniu. Kierowcy (mimo, że nie zawsze ma to sens) chcą więc jak największego akumulatora, przez co wskazówka wagi spokojnie przekracza dwie tony.
O tym czy tak naprawdę potrzebujemy dużych baterii pisaliśmy w tym artykule z cyklu Wiedza Elektryzująca:
O ile masa samochodu większa o kilkaset kilogramów w większości przypadków nie ma większego znaczenia (jeśli mówimy o normalnych nie-sportowych samochodach do codziennego użytku), o tyle w przypadku motocykla sprawa wygląda nieco inaczej. Już 200 kilogramów w jednośladzie to masa, nad którą wcale nie łatwo zapanować. Zwiększając masę motocykla o drugie tyle może się pojawić sporo problemów - od trudności z podniesieniem maszyny w razie potencjalnej wywrotki, przez trudniejsze prowadzenie, aż po znacznie większe zużycie "paliwa" (w tym przypadku energii) do zapewnienia zadowalających osiągów.
W samochodach elektrycznych baterie z reguły montowane są w podłodze, co jest wręcz idealnym rozwiązaniem. Duża masa rozłożona jest płasko, co obniża środek ciężkości samochodu. W wielu przypadkach sportowych aut elektrycznych (jak choćby Audi e-tron GT) dodatkowa masa staje się sprzymierzeńcem. Środek ciężkości umieszczony poniżej osi kół poprawia prowadzenie, a duża masa zaczyna działać na korzyść kierowcy. W motocyklu zwyczajnie nie ma gdzie zamontować baterii, żeby mogły być wystarczająco pojemne, by zapewnić sensowny zasięg, a jednocześnie nie podwoiły masy samego motocykla. Pozostaje też kwestia położenia środka ciężkości, który po montażu baterii w motocyklu znajdowałby się znacznie wyżej, niż by tego chcieli konstruktorzy.
Choć motocykle podlegają określonym normom hałasu, ich dźwięk przekłada się na bezpieczeństwo kierującego. Inni użytkownicy ruchu drogowego mogą wcześniej usłyszeć motocyklistę, a więc w porę go zauważyć. Motocykl elektryczny porusza się bezszelestnie, a więc jest znacznie trudniejszy do zauważenia przez kierowców samochodów.
Nie ma ich zbyt wielu, ale jest na rynku kilka motocykli napędzanych tylko energią elektryczną. Jednym z nich jest Harley-Davidson Livewire. 105-konny w pełni elektryczny motocykl, z przyspieszeniem od którego gałki oczne obijają się o potylicę. Od zera do 100 km/h elektryczny Harley rozpędza się w trzy sekundy. Jego maksymalny zasięg to 158 kilometrów. Livewire'a można podładować szybką ładowarką od 0 do 80 procent w 40 minut, a do 100 procent w równą godzinę. Po podpięciu do zwykłego, domowego gniazdka prędkość ładowania znacząco spadnie, ale producent zapewnia, że noc wystarczy na naładowanie motocykla. Problemem jest jednak cena. Samochody elektryczne są droższe od konwencjonalnych. Jednak elektryczny Harley-Davidson kosztuje... 146 420 zł. Za tyle kupimy już samochód elektryczny i to wcale nie najtańszy.
Jest jeszcze elektryczna Vespa Elettrica. Moc całych 5,4 KM pozwala rozpędzić się do 45 lub 70 km/h (w zależności od wersji, przy czym wolniejsza spełnia wymagania kategorii AM, czyli odpowiednika karty motorowerowej). Naładowanie elektrycznej Vespy trwa 4 godziny, a akumulatora starczy nam na pokonanie 70 kilometrów. Skuter kosztuje 30 500 zł (za szybszą wersję zapłacimy 2 tys. zł więcej).
Na rynku jest jeszcze SurRon, którym osobiście bardzo chciałabym się przejechać. Trudno go jednak nazwać typowym motocyklem. To elektryczny cross, przypominający bardziej trialowy rower z silnikiem niż motocykl. To jednak maszyna przeznaczona typowo do zabawy. Na pełnym naładowaniu przejedziemy do 100 kilometrów, a SurRon Light Bee L1e kosztuje 21 590 zł.
Producenci motocykli chyba nie do końca wiedzą jak się zabrać do elektryfikacji jednośladów. Wydaje mi się, że przy obecnej technologii spopularyzowanie elektrycznych motocykli i skuterów jest wręcz niewykonalne. Może gdy dowiemy się jak "upchnąć" dużo prądu w małej i lekkiej baterii, wtedy elektryfikacja jednośladów stanie dla producentów otworem. Póki co motocykliści raczej muszą zostać przy spalinowych maszynach.