Drugie podejście rządu do aut na prąd. Wysokie dopłaty tylko z Kartą Dużej Rodziny

Na początku ma dotyczyć tylko osób fizycznych, ale w przypadku rodzin wielodzietnych mowa o kwocie 27 tys. zł. Podwyższono także maksymalną cenę samochodów dotowanych w ramach programu "Mój elektryk". System zachęt może ruszyć już w lipcu br., tylko że na razie to nie są oficjalne informacje.

Dziennikarze portalu WysokieNapiecie.pl dowiedzieli się nieoficjalnie o nowym programie, który ma wspomóc rozwój elektromobilności w Polsce, począwszy od lipca 2021 r. Poprzedni nie zadziałał, bo jego warunki były mało atrakcyjne.

Zobacz wideo Czy samochody elektryczne mają szanse w motorsporcie? Pytamy o to kierowcę rajdowego Tomka Kuchara

Tym razem ma być inaczej, mimo że standardowa kwota nie wzrośnie w porównaniu z "Zielonym samochodem". Program "Mój elektryk" przewiduje taką samą dopłatę do samochodów elektrycznych w wysokości 18 750 zł.

W przypadku posiadaczy Kart Dużej Rodziny (trzeba mieć co najmniej trójkę dzieci na utrzymaniu) dopłata miałaby wzrosnąć aż do 27 tys. zł. Taka kwota robi wrażenie, szczególnie, że będzie obejmować wszystkie samochody elektryczne kosztujące mniej niż 225 tys. zł. To znaczy, że zainteresowani klienci nie będą musieli ograniczać się do wyboru najtańszych i ubogo wyposażonych elektryków, które są znacznie mniej atrakcyjne.

Jeśli informacje portalu WysokieNapiecie.pl okażą się prawdziwe, na planowane dopłaty załapią się nawet najnowsze i najciekawsze elektrycze auta na rynku, np. Kia EV6 i Hyundai Ioniq 5, Ford Mustang Mach-E, Skoda Enyaq, Volkswagen ID.3 i ID.4 oraz wiele innych. Ceny najdroższych wersji osiągają 300 tys. zł, ale już poniżej planowanego progu 225 tys. zł można przebierać w atrakcyjnych, szybkich i dobrze wyposażonych autach na prąd.

Kwota 27 tys. zł byłaby bardziej imponująca, gdyby dotyczyła wszystkich. Niestety klienci bez Karty Dużej Rodziny mogą liczyć na taką samą jak poprzednio dopłatę 18 750 zł. W zrealizowanym w 2020 roku programie "Zielony samochód" była de facto taka sama: nie mogła przekroczyć 18 750 zł, ani 15 proc. wartości auta. Tyle, że najtańsze elektryki na rynku kosztowały właśnie nieco poniżej 125 tys. zł, czyli obejmowała je dopłata zbliżona do maksymalnej wysokości.

Między innymi z tego powodu "Zielony samochód" spotkał się ze znikomym zainteresowaniem kierowców. Były też programy dotacji "Koliber" (głównie dla taksówkarzy) i "e-Van" (dla aut użytkowych dla małych firm), ale również one nie zachęciły do zakupu aut na prąd. Z pierwszego skorzystała zaledwie jedna osoba, drugi wybrało 81 nabywców.

Skoda Enyaq iV 80
Skoda Enyaq iV 80 fot. Filip Trusz

Na "Zielony samochód" było zaledwie 262 chętnych

Przez cały czas obowiązywania programu "Zielony samochód" wnioski o dopłaty złożyło zaledwie 262 klientów (nie wszystkie były zasadne), a przeznaczony budżet w wysokości 37,5 mln zł niemal w ogóle nie został wykorzystany. Tym razem może być trochę lepiej z kilku powodów. Nadziei szukamy w:

  • Podniesieniu maksymalnej ceny samochodu do 225 tys. zł
  • Zniesieniu limitu kilometrów, które można pokonać autem, aby nie stracić dopłat
  • Uproszczonej procedurze przystąpienia do programu "Mój elektryk"
  • Wyższej dopłacie dla rodzin wielodzietnych

Program "Mój elektryk" w takiej formie byłby krokiem w dobrą stronę, ale niedużym. Rząd ma przeznaczy na niego 100 mln zł z budżetu, co pozwoliłoby na dopłaty do ponad 5 tys. aut. Żeby znaleźć aż tylu amatorów, warunki programu powinny być bardziej atrakcyjne. W tej chwili jego atutem jest przede wszystkim podwyższony próg określający maksymalną cenę nowego auta.

Gdyby rozszerzyć dopłatę w wysokości 27 tys. zł na wszystkich klientów i objąć nią również firmy użytkujące samochody w formie leasingu, pewnie udałoby zagospodarować całą kwotę przeznaczoną na dopłaty. Tę drugą kwestię Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, który jest odpowiedzialny za program "Mój elektryk", ponoć uzależnia od decyzji urzędników Unii Europejskiej. Jeśli otrzyma zgodę, dopłaty obejmą również przedsiębiorców.

Kia EV6
Kia EV6 fot. ŁK

Nawet wtedy będą tylko jednym z warunków niezbędnych do stymulacji rozwoju elektromobilności. Drugim jest sprawna infrastruktura, zarówno publiczna jak i indywidualna. Pierwsza jest w Polsce w powijakach. Rozwój drugiej może zahamować planowana zmiana przepisów dotyczących wymiany prądu przez właścicieli ogniw fotowoltaicznych. Jeśli zostanie wprowadzona, ich użytkownicy zamiast odebrać do 80 proc. prądu przekazanego do sieci bezpłatnie, będą w przyszłości musieli go odkuować po mało atrakcyjnej cenie.

W ten sposób rząd nie zrealizuje strategii elektromobilności „Energia do przyszłości" przygotowanej przez Ministerstwo Energii w 2017 roku. Jej wdrażanie w życie miało sprawić, że w 2025 roku po polskich drogach będzie jeździć aż milion samochodów elektrycznych. Pod koniec marca br. było ich 22 291 (dane za PSPA), a czasu jest coraz mniej. Potrzebne są bardziej śmiałe kroki.

Więcej o: