Taki był efekt połączenia skomplikowanych przepisów wyścigowej serii Formula E, braku doświadczenia i prostego faktu, że energii w akumulatorze nie da się uzupełnić tak szybko jak benzyny. Dlatego w trakcie wyścigu elektrycznych bolidów praktycznie nie ma pit stopów. Samochody zjeżdżają do alei serwisowej tylko, gdy uszkodzą się opony albo nadwozie.
Reguły mówią, że energii w akumulatorach musi wystarczyć na 45 minut i jeszcze jedno okrążenie po upływie tego czasu. Podczas pierwszego wyścigu tej serii przeprowadzanego na prawdziwym, a nie ulicznym torze, większości zawodników zabrakło prądu właśnie na to ostatnie kółko. Dramat i skandal wydarzył się na hiszpańskim Circuit Ricardo Tormo w Walencji.
Jak to możliwe, że stratedzy zespołów źle obliczyli zapotrzebowanie na energię elektryczną? Problem w tym, że bolidy ją częściowo odzyskują w trakcie gwałtownych hamowań. W czasie pierwszego z dwóch ePrix (tak się nazywa eliminacje elektrycznych bolidów) rozgrywanych w ostatni weekend były aż trzy neutralizacje, czyli momenty gdy trzeba zwolnić i jechać za samochodem bezpieczeństwa.
Wtedy wyścigówki zużywają mniej prądu, ale też go nie odzyskują. Federacja sportów samochodowych FIA ustaliły przepisy, zgodnie z którymi za każdą neutralizację zawodnikom odbiera się 5 kWh energii elektrycznej. Dla wielu teamów to było zbyt skomplikowane. Połowa zawodników została zdyskwalifikowana za przekroczenie dozwolonego limitu energii, inni dojechali do mety w ślimaczym tempie.
Dzięki temu zwyciężył zawodnik ekipy Mercedesa, Nyck de Vries, a na trzecim miejscu zameldował się jego kolega z zespołu Stoffel Vandoorne. Reszta czołówki znanych zawodników, takich jak Luca di Grassi (jeden z twórców nowych wyścigów Extreme E) i Antonio Felix da Costa dotarła do mety z dużym opóźnieniem albo w ogóle. Ten ostatni nie krył rozżalenia, oskarżając FIA o złą organizację.
Wielu kierowców podziela jego zdanie i uważa, że szybkie naturalne tory nie nadają się do zmagań bolidów Formuły E. Nawet dodatkowe szykany zmuszające zawodników do hamowania nie zwracają wystarczająco większego wydatku energetycznego w czasie takich wyścigów. Do drugiego niedzielnego ePrix większość ekip przygotowała się lepiej i Mercedes musiał zadowolić się odległym miejscem jednego z zawodników. Drugi nie dojechał do mety z powodu kolizji.
Tym razem mieli mniej szczęścia, ale nie bez powodu mówi się, że ono sprzyja lepszym. Ekipę Mercedesa uważa się za czołowych strategów w Formule 1 i wygląda na to że podobnie jest w Formule E. Poza tym wyniki sobotniego ePrix wskazują na to, że producent ze Stuttgartu lepiej zarządza energią z akumulatorów i jej odzyskiwaniem.
Wszystkie zespoły korzystają z niektórych wspólnych elementów (konstrukcja bolidu i akumulatory o poj. 54 kWh), a inne (silniki, falowniki, skrzynie biegów) mogą opracować same. Maksymalna dozwolona moc elektrycznych wyścigówek to 340 KM, co pozwala na osiągnięcie prędkości 280 km/h. Ale przede wszystkim liczy się wydajność.
Widocznie zespół Mercedes-EQ ma lepszych inżynierów. Przy okazji wyścigu w Walencji okazało się, że jeszcze w większym stopniu od Formuły 1, Formuła E to zmagania strategów niż zawodników. Następna runda już niebawem w księstwie Monako. Życzymy zawodnikom, żeby już nigdy nie zabrakło im prądu.