Wiedza elektryzująca to cykl, w których obalamy największe mity związane z elektromobilnością. Poruszymy tematy związane z eksploatacją samochodów elektrycznych, aktualną ofertą producentów, a także sprawami technicznymi takimi jak ładowanie, czy żywotność akumulatorów. Podpowiemy, dla kogo tak naprawdę są samochody elektryczne i czy koniec ery silników spalinowych faktycznie jest bliski.
Samochody elektryczne nie są nudne. To, że są "eko" wcale nie odbiera im charakteru czy nawet sportowego zacięcia. Na rynku znajdziemy sportowe elektryki, ale nawet te zwykłe, pozornie miejskie, potrafią dostarczyć niemałej frajdy z jazdy.
Jedną z najgorętszych nowinek w świecie elektromobilności jest Porsche Taycan. Pierwszy sportowy samochód elektryczny, od podstaw zaprojektowany do dawania frajdy z jazdy, przy jednoczesnej ochronie środowiska. Taycan to auto w pełni elektryczne, a co za tym idzie - bezemisyjne. Warto jednak nadmienić, że ma "zaledwie" 760 koni mechanicznych i przyspiesza do 100 km/h w abstrakcyjne wręcz 2,8 sekundy. To o zaledwie jedną dziesiątą sekundy wolniej niż najnowsze Porsche 911 Turbo S. Nie wspominając już o "wolnym" na tle Taycana Ferrari Italia, które na rozpędzenie się do 100 km/h potrzebuje 3,4 sekundy. Czy ktoś mówił, że samochody elektryczne są nudne?
Zanim Taycan zawładnął rynkiem samochodów elektrycznych, mieliśmy już sporo modeli z napędem alternatywnym. I to także usportowionych. Mowa np. o BMW i3s 120 Ah, które może pochwalić się niemal czterokrotnie mniejszą mocą od Taycana (elektryczne BMW w topowej wersji ma 184 KM), ale i tak do setki przyspiesza w 6,9 sekundy. Zwykła wersja i3 z baterią o pojemności 120 Ah i silnikiem o mocy 170 KM nie jest wcale dużo wolniejsza - sprint od zera do setki zajmuje 7,3 sekundy.
Mimo, że na rynku znajdziemy auta elektryczne podnoszące poziom adrenaliny we krwi, to nawet te zwykłe, typowo miejskie, mogą się pochwalić całkiem dobrą dynamiką. Przykładowo Nissan Leaf e+ o mocy 218 KM z baterią o pojemności 62 kWh przyspiesza od 0 do 100 km/h w 7,3 sekundy. Bazowy Volkswagen ID.3 (48 kWh Standard Range 136 KM) potrzebuje na ten sprint 8 s, ale prędkościomierz topowej wersji (82 kWh Long Range 272 KM) wskaże 100 km/h już po 5,5 s. Dla porównania Audi e-tron 55 (408 KM) na rozpędzenie się do tej samej prędkości potrzebuje 5,7 s. A pamiętajmy, że mówimy tu nie o samochodzie miejskim, ale o dużym SUV-ie o masie przeszło dwóch i pół tony.
Choć głównym założeniem samochodów elektrycznych jest ekologia, nie oznacza ona rezygnacji z przyjemności prowadzenia i dynamicznej jazdy. Skąd tak dobre przyspieszenie w miejskich autach o - bądź co bądź- nie powalającej mocy? Z momentu obrotowego, który nawet jeśli nie ma oszałamiających wartości, jest dostępny od samego początku. Wystarczy muśnięcie pedału przyspieszania, żeby mieć pod prawą stopą pełny potencjał jednostki napędowej.
Taka jest charakterystyka pracy silników elektrycznych - swoje maksymalne możliwości oferują od samego początku, od najniższych prędkości. Jednostki spalinowe (zwłaszcza te pozbawione turbodoładowania) potrzebują czasu by wspiąć się na wyższe obroty silnika i dopiero wtedy pokazują maksimum swoich możliwości. A ten czas generuje straty w osiągach. W przypadku silników elektrycznych, zjawisko to jest wyeliminowane i mimo sporej masy (samochody elektryczne ważą więcej niż swoje konwencjonalne odpowiedniki - wszystko przez ciężkie baterie, ale to temat na inny odcinek cyklu Wiedza Elektryzująca) rozpędzają się zaskakująco szybko. Więc tak - jadąc elektrykiem ze świateł prawdopodobnie będziecie pierwsi.