Po co ci duży zasięg? Nie potrzebujesz go w mieście, czyli filozofia użytkowania samochodu elektrycznego

Producenci aut elektrycznych często próbują nas kusić dużym zasięgiem. Pytanie tylko po co, skoro w zasadzie go nie potrzebujemy.

Wiedza elektryzująca to cykl, w których obalamy największe mity związane z elektromobilnością. Poruszymy tematy związane z eksploatacją samochodów elektrycznych, aktualną ofertą producentów, a także sprawami technicznymi takimi jak ładowanie, czy żywotność akumulatorów. Podpowiemy, dla kogo tak naprawdę są samochody elektryczne i czy koniec ery silników spalinowych faktycznie jest bliski.

Wokół samochodów elektrycznych toczy się nieustanna burza. Fakt, są przyszłością motoryzacji, ale nie oznacza to, że za rok czy dwa wszyscy zapomnimy o napędach spalinowych. Więc zastanówmy się, po co tak naprawdę są nam samochody elektryczne i po co producenci obiecują złote góry w postaci ogromnego zasięgu.

Zobacz wideo

Kiedy auto elektryczne ma sens?

Pierwsza myśl - w mieście. W miejskiej eksploatacji elektryk sprawdza się doskonale. Nie emituje szkodliwych substancji do atmosfery, nie hałasuje, a jego właściciel jest kuszony korzyściami takimi jak korzystanie z buspasów, darmowe parkowanie czy możliwość wjazdu do stref czystego transportu. O ile oczywiście ma go jak naładować. Bo bądźmy szczerzy - nikt nie kupi samochodu elektrycznego bez planu, jak ładować akumulatory. I to jest z reguły największy problem.

Prąd z węgla

Wszyscy wiemy, że w polskich realiach, gdzie prąd pozyskiwany jest z węgla, ekologia nie wypada zbyt optymistycznie. Ale samochód elektryczny pozwala zredukować ilość spalin w centrach miast. Elektryki emitują śladowe ilości szkodliwych substancji (tak naprawdę tylko pył z hamulców i opon), więc emisja przenoszona jest poza miasta, co przekłada się na czystsze powietrze, którym oddychamy w aglomeracjach. Rury wydechowe aut spalinowych emitują szkodliwe substancje na poziomie, w którym żyjemy (tzw. emisja niska, do 40 m od ziemi). Kominy elektrowni wypuszczają szkodliwe substancje wyżej.  Oczywiście wciąż ma to wpływ na środowisko, ale znacznie mniej truje ludzi i zwierzęta. Dodatkowo coraz popularniejsze stają się panele fotowoltaiczne czy niewielkie elektrownie wiatrowe, które pozwalają produkować "ekologiczny" prąd.

Ładowanie samochodu elektrycznego
Ładowanie samochodu elektrycznego fot. Maciej Gis

Domek jednorodzinny

Druga myśl związana z samochodem elektrycznym - dobrze byłoby ładować go w domu. Z prostego powodu. Trudno wyobrazić sobie skomplikowaną i (nie)zgodną z BHP instalację z przedłużacza zrzuconego z balkonu, a każdy słyszał o życzliwych sąsiadach odłączających ładujące się w garażach publicznych auta. O ile w centrach handlowych stoją stacje ładowania, o tyle trudno sobie je wyobrazić na każdym osiedlu. Po pierwsze ze względu na koszty ich instalacji, a po drugie na stan sieci elektrycznej. Gdyby wszystkie auta na osiedlu były elektryczne i podłączyły się do ładowania w tym samym momencie, prawdopodobnie w całej dzielnicy zgasłoby światło.

Lekiem na całe zło jest dom z własnym garażem. Nikt wam się nie wtrąca kiedy, ile i czym się ładujecie, a dodatkowo można zainwestować w stację ładowania. Taki wallbox nie tylko naładuje akumulatory szybciej, ale może także być zsynchronizowany ze smartfonem. Jeśli założymy licznik nocnej taryfy (kiedy prąd jest mniej więcej o połowę tańszy, czyli kosztuje około 0,35 zł/kWh), nie będziemy musieli pod wieczór zbiegać do garażu w piżamie, żeby podłączyć wtyczkę. Wystarczy po powrocie do domu podłączyć auto do stacji, a wieczorem z poziomu smartfona rozpocząć ładowanie. Można też zaprogramować, w których godzinach auto ma się ładować - większość modeli dostępnych na rynku ma taką funkcję.

Badania prowadzone w krajach, w których jest dużo samochodów elektrycznych, pokazują, że około 80 proc. właścicieli ładuje je w domach. Stacje szybkiego ładowania, na których brak tak narzekamy, to więc opcje awaryjne, kiedy okaże się, że musimy pojechać gdzieś dalej i zabrakło nam prądu.

Skoro więc samochód elektryczny ma zastosowanie głównie w mieście, to po co nam duża bateria? 90 proc. kierowców nie przejeżdża dziennie więcej niż 60 kilometrów. Nawet samochody, które były prekursorami dzisiejszych elektryków, poradziłyby sobie z takim dystansem.

Stanowisko do ładowania samochodów elektrycznych na parkingu Parkuj i Jedź Metro Młociny.
Stanowisko do ładowania samochodów elektrycznych na parkingu Parkuj i Jedź Metro Młociny. Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.pl

Cykle ładowania

Problem pojawia się, gdy weźmiemy pod lupę cykle ładowania. Każda bateria, czy to akumulator AA w pilocie od telewizora, czy akumulator w samochodzie elektrycznym, ma ograniczoną liczbę cykli ładowania. Przy samochodach elektrycznych przyjmuje się około 1000 cykli, przy czym pełny cykl oznacza ładowanie od 0 do 100 proc. Optymalne z punktu widzenia baterii jest niedopuszczanie do rozładowania poniżej 20 proc., a doładowywanie do około 80 proc. (taki system ładowania wydłuży nam okres żywotności baterii).

Jednak nawet jeśli przyjmiemy ładowanie w trybie 0-100 proc., to w przypadku popularnych miejskich elektryków takich jak np. Nissan Leaf z baterią 40 kWh (zasięg podawany przez producenta to 270 km) czy Renault Zoe z baterią 52 kWh (zasięg 389 km), mamy 250-350 tysięcy kilometrów przebiegu. Jeśli przejedziemy dziennie kilkadziesiąt kilometrów, bateria zużyje się dopiero po ładnych kilkunastu latach eksploatacji.

Wciąż boimy się samochodów elenktycznych i chyba tylko czas nas do nich przekona. Przeraża nas mały zasięg, tylko pytanie - czy jest to uzasadniony strach? Zdecydowana większość dostępnych na rynku elektryków to auta miejskie i kompaktowe, to po co im tak naprawdę zasięg rzędu 500 kilometrów? Im większy akumulator, tym droższa jest jego produkcja i późniejsza utylizacja. A skoro i tak nie jeździmy codziennie z Warszawy do Trójmiasta, a akumulator można naładować więcej niż przysłowiowe dziesięć razy, to może jednak nie taki zasięg straszny, jak go malują.

Ładowanie samochodu elektrycznego
Ładowanie samochodu elektrycznego fot. Maciej Gis
Więcej o: