Przede wszystkim koszt eksploatacji samochodów elektrycznych w dużej mierze jest powiązany ze sposobem ładowania.
Najtaniej jest wykorzystywać do tego celu klasyczne gniazdko domowe, zwłaszcza w taryfie G12 z obniżoną stawką nocną za kilowatogodzinę, która w takim przypadku kosztuje 0,26 zł (w czasie szczytu cena rośnie do 0,60 zł/kWh). Wtedy faktycznie jazda "elektrykiem" jest bardzo tania, gdyż koszt naładowania auta mieści się w 13 zł (przy taryfie nocnej i akumulatorze 50 kWh). Problem pojawia się, gdy zechcemy pojechać gdzieś dalej i jesteśmy zmuszeni do korzystania z płatnych szybkich ładowarek.
Według licznika elektromobilności stworzonego przez Polskie Stowarzyszenie Pojazdów Alternatywnych, w czerwcu 2020 roku w naszym kraju było dostępnych 2258 punktów ładowania dla pojazdów akumulatorowych.
Z tego 33 proc. stanowiły szybkie stacje ładowania prądem stałym (DC), a 67 proc. wolne ładowarki prądu przemiennego (AC) o mocy mniejszej lub równej 22 kW.
W tym gronie najwięcej jest złącz typu 1 i 2 (64 proc.). Następnie 15 proc. przypadło dla ładowarek CHAdeMO, 14 proc. dla CCS Combo 2 oraz 7 proc. dla punktów Tesli.
Najwięcej stacji dla aut elektrycznych znajduje się, jak na razie w Warszawie (ok. 150 ładowarek), a następnie w Katowicach, Krakowie, Gdańsku, Wrocławiu i Poznaniu.
Do przeprowadzenia testu wybrałem elektryczny samochód, który jest obecnie najpopularniejszy w Europie – Renault Zoe Z.E.50. Według danych rejestracyjnych od stycznia do kwietnia wybrało go prawie 16,4 tys. mieszkańców Starego Kontynentu. To wyjątkowo dobry wynik biorąc pod uwagę, że od lutego w wielu państwach wprowadzono tzw. lockdown.
Aktualny model stanowi udoskonaloną konstrukcję dobrze znanego Zoe (auto przeszło modernizację w zeszłym roku). Dzięki zastosowaniu nowego układu napędowego oraz większego akumulatora możliwe jest pokonanie prawie 400 km (realnie jest to około 350 km). Pod jego maską pracuje 136-konny silnik (245 Nm), który przekazuje moc na przednie koła. Ceny Renault Zoe w Polsce zaczynają się od 124 900 zł.
Trasa, którą wybrałem na test Zoe, składała się z odcinków miejskich, wiodła drogami krajowymi, a także autostradami. Jej łączna długość wyniosła 260 km. Nie jest to dystans, który na nowym Renault robi wrażenie. W końcu przy optymalnej jeździe możliwe jest jego przejechanie bez konieczności ładowania.
Zanim wyruszyłem w trasę, musiałem zadbać o naładowanie akumulatora. Z domowego gniazdka napełniłem baterię w około 3 godziny. Komputer pokładowy wskazał zasięg 369 km.
Przejazd przez miasto dla auta elektrycznego nie stanowi większego wyzwania. Dzięki możliwości swobodnego przemieszczania się po buspasach (pozwala na to ustawa o elektromobilności i paliwach alternatywnych) po niespełna 20 minutach już byłem na obrzeżach miasta.
Do tego czasu Zoe zużywał 15,0 kWh/100 km, a jego zasięg spadł o ok. 30 km, chociaż realnie przejechałem 22 km. Prawdopodobnie spadek zasięgu i średnia zużyta energia byłaby mniejsza, gdyby nie fakt, że rekuperacja energii (ładowanie akumulatora energią odzyskaną z wytracania prędkości) zaczyna działać z pełną efektywnością dopiero poniżej 80 proc. naładowania akumulatora.
Na trasie ekspresowej natężenie ruchu było dość duże. Przez to jazda nie mogła być idealnie płynna. Warto przy tym dodać, że założyłem maksymalną prędkość jazdy na 110 km/h (Zoe maksymalnie rozpędza się do 145 km/h). Przy panujących warunkach na drodze, średnie zużycie energii podskoczyło do 15,8 kWh/100 km. Przejazd kolejnych 40 km spowodował, że zasięg spadł do 271 km.
Tak dotarłem do 100-kilometrowego odcinka drogi krajowej. Tutaj jazda była płynniejsza, dzięki temu Zoe zmniejszył zapotrzebowanie na prąd do 14 kWh/100 km. Po przejechaniu tego dystansu w akumulatorze zostało energii na 187 km (48 proc. naładowania). To był moment, w którym zacząłem rozglądać się za ładowarką.
W jej poszukiwaniach pomagają różnego rodzaju aplikacje. Okazało się, że nieopodal jest stacja GreenWay Polska.
Cennik GreenWay Polska podzielony jest na parę wariantów. Najmniej opłacalnym jest ten, w którym korzystamy z ładowarki jednorazowo. Wtedy stawka za kWh jest wyceniona na 1,31 zł przy korzystaniu z (AC).
Jeżeli natomiast, ktoś chce skorzystać z szybkiego ładowania to poniżej mocy ładowania 40 kW, stawka wynosi 2,27 zł/kWh, dla przedziału 40-150 kW jest to 2,52 zł/kWh, powyżej 150 kW już 2,98 zł/kWh. Dla osób, które dokonają rejestracji w systemie GreenWay, ceny są nieco niższe:
AC – 1,14 zł/kWh
DC (≤40 kW) – 1,97 zł/kWh
DC (40<x≤150 kW) – 2,19 zł/kWh
DC (>150 kW) – 2,59 zł/kWh
Jeszcze taniej można tankować prąd przy płaceniu miesięcznego abonamentu.
W momencie wpięcia kabla do auta, w akumulatorze było 47 proc. energii. Ładowanie potrwało dokładnie 30 minut. W tym czasie bateria naładowała się do 80 proc. (moc ładowania wynosiła maksymalnie 37,8 kW). Zapłaciłem za to na blisko 38 zł.
Ostatni etap trasy miał 90 km długości i wiódł po autostradzie. Mimo że dozwolona maksymalna prędkość jazdy wynosiła 140 km/h i tak nie przekraczałem prędkości 100-110 km/h, bo taka prędkość wydaje się optymalna do przemieszczania autem elektrycznym, a przynajmniej Zoe. Po dotarciu do celu średnie zużycie energii wyniosło 13,7 kWh/100 km, co jest bardzo dobrym wynikiem. Prądu w akumulatorze pozostało jeszcze na 192 km (56 proc.).
Odpowiedź na postawione na początku pytanie jest trudniejsza, niż się może wydawać. Licząc optymistycznie, od początku podróży wydaliśmy zaledwie 51 zł, po jej zakończeniu wciąż dysponując zasięgiem prawie 200 km.
Jednak koszt takiej samej wycieczki następnym razem może być inny. Wszystko zależy od tego, z jakiego źródła prądu skorzystamy, czy ruszamy z w pełni naładowanym akumulatorem oraz czy zależy nam na czasie. W przypadku samochodów elektrycznych więcej niż za energię, płaci się właśnie za czas, bo to szybkość ładowania jest w cenie.
Gdyby policzyć najwyższy możliwy koszt ładowania akumulatora Renault Zoe o poj. 50 kWh, od 0 do 100 procent, wyniósłby on około 126 zł, bo maksymalna możliwa moc ładowania to 50 kW. Za tę cenę można przejechać około 350 km. To w dalszym ciągu znacznie mniej od przeciętnego samochodu z silnikiem spalinowym.
Jak widać, podróżowanie samochodem elektrycznym po kraju jest możliwe, ale wymaga pewnych wyrzeczeń. Przede wszystkim chodzi o prędkość przemieszczania się. Tym razem musiałem wykonać trasę, która nie przekraczała możliwości zasięgowych samochodu. To sprawiło, że szybkie podładowanie akumulatora (w 30 min.), pozwoliło dojechać do celu bez zmarnowania czasu i bez obawy o brak prądu po drodze. Choć niewątpliwie korzystanie z tego typu ładowarek sporo kosztuje.