Po Polsce jeździ obecnie około 6 tys. samochodów elektrycznych. Co ciekawe, w oficjalnych statystykach zalicza się do nich również hybrydy typu plug-in. Dziwne, bo sam rząd najwyraźniej nie uznaje ich za pojazdy na prąd, bo nie objął ich dopłatami, które będą przysługiwać zainteresowanym zakupem samochodów elektrycznym.
Rynek weryfikuje. Tyle można powiedzieć po trzech latach intensywnych dyskusji nad tym, czy elektromobilność ma szanse powodzenia w Polsce. Jak na razie samochodów elektrycznych sprzedano w Polsce jak na lekarstwo, a kupują je przeważnie nie zwykli Kowalscy, a firmy flotowe.
Nic dziwnego. Cena takich aut zaczyna się od około 120 tysięcy złotych i mowa tutaj nie o pojazdach z wyższej półki, a zwykłych miejskich pojazdach kompaktowych, i to w podstawowym wyposażeniu. Powiedzmy sobie szczerze, przeciętnego Kowalskiego nie stać na pojazd elektryczny. Pokazują to statystki i średnia cena, jaką płaci za używany pojazd z zagranicy przeciętny Polak (około 20 tys. zł). Nawet gdyby Polacy chcieli sobie taki samochód kupić, to po uwzględnieniu rządowej dopłaty w maksymalnej wysokości (37,5 tys. zł), i tak w najbardziej optymistycznym przypadku muszą dopłacić do elektryka dalsze 70 proc. jego wartości, czyli około 90 tysięcy złotych.
Problemem jest też infrastruktura, której w zasadzie brak. Stacji ładowania jest w Polsce niewiele ponad 700. Z zapowiadanego na 2025 rok miliona elektryków robi się już powoli 300 tysięcy, a i to jest wariant bardzo optymistyczny. Patrząc na tempo wzrostu liczby pojazdów elektrycznych w Polsce nie ma co liczyć, że liczba ta zostanie osiągnięta.
Sprawdza się to, o czym wielu mówiło już dawno. Elektromobilność ma szansę w Polsce, ale na większą skalę jedynie w transporcie publicznym. Potwierdza to zaprezentowany niedawno raport 'Analiza stanu rozwoju oraz aktualnych trendów rozwojowych w obszarze elektromobilności w Polsce'. Barier do pokonania jest w naszej ocenie zbyt dużo, byśmy w najbliższym czasie mogli mówić nie o milionie, ale nawet 300 tysiącach elektryków
- mówi Alfred Franke, Prezes Stowarzyszenia Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych.
Żartownisie wskazują, że gdyby do miliona liczyć coraz popularniejsze hulajnogi elektryczne, to cel byłby bardziej realny do spełnienia.
Raport zaprezentowany w Ministerstwie Przedsiębiorczości i Technologii określa proces elektryfikacji transportu drogowego jako znajdujący się "na wstępnym etapie rozwoju". Również szanse na wdrożenie do produkcji polskiego samochodu elektrycznego raport określa jako "raczej niewielkie". Tak. W raporcie zleconym przez rząd pada stwierdzenie, że wprowadzenie do produkcji polskiego samochodu elektrycznego jest raczej niewielkie. Eksperci nie widzą szans na popyt na takie auto.
Dyskusja nad elektromobilnością nie rozpoczęłaby się zapewne, gdyby nie zaufanie, jakie zawiedli producenci pojazdów i zauważalne (niekorzystne) zmiany klimatu. Obecnie w cieniu afery Dieselgate pojazdy traktuje się zerojedynkowo. Te z tradycyjnym napędem są złe, z kolei te elektryczne są dobre, niezależnie od wątpliwości co do ich faktycznego wpływu na środowisko, a tutaj pojawia się coraz więcej opinii negujących ich zerowy ślad węglowy. Badania wykazują nawet, że jest on porównywalny ze śladem, jaki zostawiają pojazdy z napędem konwencjonalnym.
Eksperci motoryzacyjni wskazują, że nie ma i nie powinno być jednej drogi, jaką można dojść do niskoemisyjnego transportu. Wręcz przeciwnie. Nie tylko elektromobilność, ale też inne technologie odegrają rolę w walce o klimat, choć z pewnością wymagają one jeszcze wielu prac nad ich ulepszaniem.
Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że prac wymaga też np. recykling baterii. Już teraz słyszy się głosy, że surowców do ich produkcji zabraknie. Być może pomóc mogą pojazdy napędzane wodorem, szczególnie w Polsce, która ma ogromne moce produkcyjne w tym zakresie, LNG/CNG i hybrydowe, a także konwencjonalne napędy. W tym miejscu, w którym się znajdujemy, trudno wskazać jeden dominujący w przyszłości napęd.