Niemiecki producent podszedł do tematu ogniw paliwowych w zupełnie inny sposób niż producenci japońscy i koreańscy. Zamiast tworzyć koncepcję od nowa, specjalnie z myślą o nowym źródle napędu, wykorzystał platformę swojego najpopularniejszego SUV-a – GLC.
Inżynierom koncernu udało się zaprojektować wyjątkowo kompaktowe ogniwo paliwowe, dzięki czemu zmieściło się z przodu razem z silnikiem elektrycznym. Użyto nawet tych samych punktów do umocowania silnika w komorze.
Samochód jest hybrydą typu plug-in, co oznacza, że energia płynie z kilku źródeł, także z elektrycznego gniazdka. Silnik elektryczny może być zasilany z dwóch źródeł: ogniwa paliwowego utleniającego wodór oraz ogniwa galwanicznego, czyli akumulatora. Ten może być ładowany przez ogniwo wodorowe lub czerpać energię z sieci elektrycznej.
Pomysł jest bardzo ciekawy i teoretycznie rozwiązuje problemy z małym zasięgiem i długim czasem ładowania samochodów elektrycznych. Zespół napędowy pracuje w jednym z czterech trybów:
W pierwszym korzysta z obu źródeł prądu – w przypadku dużego zapotrzebowania (przyspieszanie) czerpie energię z akumulatora, a przez większość czasu z ogniwa wodorowego.
W drugim korzysta wyłącznie z wodoru, w trzecim porusza się tylko na prądzie z akumulatora. Czwarty tryb służy ładowaniu baterii na później.
Filozofia korzystania z takiego napędu jest następująca: w czasie codziennej dojazdów do pracy korzystamy z akumulatora i doładowujemy go w domu lub biurze. W przypadku gdy jest rozładowany korzystamy z trybu wodorowego, tak samo jak w czasie jazdy po autostradach. Na najdłuższych trasach po mieszanych drogach – z hybrydowego. Kiedy chcemy w czasie jazdy naładować akumulator, włączamy tryb „charge”, na przykład wkrótce przed zatankowaniem wodoru. Oczywiście w każdym trybie akumulator jest też ładowany energią odzyskaną w czasie jazdy, przy hamowaniu i „żeglowaniu” po autostradzie.
Każdy samochód z ogniwem paliwowym ma akumulator. Służy do jazdy od razu po uruchomieniu, gdy ogniwo paliwowe nie jest rozgrzane i czasem jako pośrednik przekazujący prąd do silnika elektrycznego.
Różnica jest taka, że w Mercedesie GLC F-Cell litowo-jonowy akumulator ma sporą pojemność (13,5 kWh), która w teorii umożliwia przejechanie do 51 km. Całkowity zasięg przy korzystaniu z obu źródeł prądu według normy NEDC wynosi 478 km.
W praktyce, nietypowym Mercedesem jeździ się, jak każdym samochodem elektrycznym, chociaż tradycyjne nadwozie i wnętrze momentami pozwalają o tym zapomnieć. Samochód waży nieco ponad 2 tony, ale dzięki nisko umieszczonemu środkowi ciężkości, własności jezdne bardzo na tym nie ucierpiały. Hybrydowe jest także zawieszenie GLC F-Cell. Z przodu ma tradycyjne sprężyny, z tyłu – miechy powietrzne. Przy wszystkich kołach są też użyte amortyzatory adaptacyjne.
Wodorowy Mercedes jest zwykłym praktycznym samochodem z przestronnym wnętrzem i bogatym wyposażeniem. Nawet bagażnik ma taką samą pojemność jak w innych wersjach GLC. Jedynie tylna kanapa jest umieszczona nieco wyżej, bo pod nią schowano jeden z dwóch zbiorników mieszczących 4,4 kg wodoru, pod ciśnieniem, bagatela, 700 atmosfer.
Podczas jazdy, w środku jest bardzo cicho, co wpływa pozytywnie na komfort podróżowania. Zależności pomiędzy źródłami energii i aktualne zasilanie można śledzić na wielofunkcyjnym ekranie, który jest częścią nowego systemu multimedialnego Mercedesa MBUX. Poza nim, nową kierownicą, touchpadem i cyfrowymi wskaźnikami, trudno zauważyć jakiekolwiek zmiany w porównaniu z wersją sprzed liftingu.
Z zewnątrz F-Cell wygląda niemal identycznie, jak wersja zaprezentowana w 2018 r. O nietypowym źródle napędu świadczą tylko dyskretne oznaczenia i niebieskie akcenty na karoserii i obręczach kół.
Moc silnika elektrycznego została określona na 211 KM. Maksymalny moment obrotowy o wartości 365 Nm dostępny w całym zakresie obrotów, jest przekazywany wyłącznie na tylne koła za pośrednictwem jednostopniowej przekładni redukcyjnej, jak to w elektrycznych samochodach.
Dlatego przyspieszenie jest natychmiastowe i robi bardzo dobre wrażenie, ale GLC F-Cell nie jest demonem prędkości w stylu Tesli. Rozpędza się sprawnie do elektronicznie ograniczonej prędkości 160 km/h, lecz nie szokująco szybko. Na niemieckich autostradach się nim nie poszaleje, ale do codziennej jazdy, to aż nadto.
Mercedes GLC F-Cell teoretycznie jest idealnym samochodem – wygodnym, szybkim i praktycznym. Nie zmusza do kompromisów. Poza tym, w zależności od polityki energetycznej państwa, w którym z niego korzystamy, może być zeroemisyjny.
Zresztą, w każdych warunkach taki zespół napędowy ma niebagatelne zalety. Niemal kompletna cisza w czasie jazdy sprawia, że komfort podróżowania jest na nieporównywalnym z samochodami spalinowymi poziomie. Oprócz tego ograniczamy hałas i emisję szkodliwych substancji tam, gdzie to jest najbardziej istotne – w aglomeracjach.
W praktyce nie jest tak różowo. Po pierwsze, stosunkowo mało ludzi mieszka w regionach z łatwym dostępem do stacji szybkiego ładowania prądem, nie mówiąc o tankowaniu wodoru. Bez odpowiedniej infrastruktury taki samochód nie ma sensu. Po drugie, tak naprawdę nie da się go kupić. Mercedes GLC F-Cell to eksperyment koncernu. Można wziąć w nim udział biorąc auto w leasing. W tej chwili jest oferowany w dwóch krajach: Niemczech i Japonii. U naszych zachodnich sąsiadów miesięczna rata została wyliczona na 799 Euro, bez możliwości wykupu, a liczba egzemplarzy jest ograniczona.
Mercedes GLC F-Cell to pieśń przyszłości, ale kierunek firmy ze Stuttgartu jest jasny: elektryfikacja na wszystkich frontach. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że już w 2022 r. koncern powinien oferować dziesięć modeli elektrycznych. Oprócz Mercedesa EQC, który niedawno trafił do sprzedaży, pojawią się: kompaktowy hatchback EQA i SUV EQB (brat niedawno zaprezentowanego modelu GLB), EQE z klasycznym nadwoziem oraz w wersji SUV, a także luksusowy EQS w dwóch analogicznych odmianach.
Poza siedmioma wymienionymi modelami z gwiazdą na masce w sprzedaży będą też trzy smarty: fortwo, forfour i mały SUV oferowany pod tą marką. Dodatkowo portfolio Mercedesa uzupełni cała gama hybryd typu plug-in, a prawie wszystkie pozostałe modele będą „łagodnymi” hybrydami. Brzmi imponująco, ale na usta ciśnie się pytanie: kto to wszystko kupi?