Te dość śmiałe prognozy nie biorą się z powietrza. Na europejskim rynku, samochody elektryczne mają już 5-procentowy udział. W Stanach Zjednoczonych ten wskaźnik jest wyraźnie wyższy i wynosi 8%. Rośnie też zapotrzebowanie na elektryki w Chinach. W zeszłym roku na świecie sprzedano blisko 50 tysięcy Nissanów Leafów i tylko 27 sztuk w Polsce. Zwiększa się zasięg tego typu pojazdów, a wraz z nim powiększa infrastruktura. Do końca przyszłego roku w Polsce powstanie 75 stacji szybkiego ładowania przy najważniejszych szlakach komunikacyjnych. Za przedsięwzięciem stoi Green Way. Nie próżnują też sieci handlowe. Elektryczne punkty pojawiają się przy galeriach oraz mniejszych dyskontach. Ofensywę zapowiedzieli już przedstawiciele Lidla.
To w tych regionach popyt na samochody elektryczne jest największy i wciąż rośnie. Kraje uznawane za wiodące gospodarczo mocno inwestują w rozbudowę infrastruktury, która ma dźwignąć zmieniające się oblicze motoryzacji. Już teraz trzeba powiększać sieć energetyczną, aby nie doszło w przyszłości do krachu. Według analityków Bloomberga, w 2040 roku „elektryki” mają stanowić 30 procent globalnego rynku. Przypomnijmy, że Francja, Norwegia oraz Niemcy zapowiedziały w ciągu 15-25 lat całkowity zakaz rejestracji nowych aut z napędem spalinowym. Ogranicza się też wjazd do światowych stolic i nakłada podatki ekologiczne na pojazdy minimalnie przekraczające normy emisji szkodliwych związków do atmosfery.
Za główny powód wzrostu popularności aut bezemisyjnych, BNEF uznaje dynamiczny spadek kosztów technologii niezbędnej do opracowania pojazdu elektrycznego. Zwiększają się też moce wytwórcze wiodących producentów akumulatorów. W ciągu 4 lat, wskaźnik możliwości produkcyjnych Nissana i Tesli będzie wyższy aż trzykrotnie od obecnego. Po piętach depczą też inne koncerny. Volkswagen, Renault i PSA stanowią poważną alternatywę. Ponadto, obecny zasięg na poziomie 250 kilometrów i szybkie ładowanie do poziomu 80% baterii w 30 minut, skutecznie przyciągają zainteresowanych tematem klientów. Póki co, ceny takich samochodów są wyraźnie wyższe. Segment kompaktowy (Golf, Leaf) to wydatek rzędu 170-180 tysięcy złotych. Mimo tego, analitycy przewidują, że już w 2025 roku za Golfa z silnikiem spalinowym trzeba będzie zapłacić mniej więcej tyle, co za wersję elektryczną.
Wzrost popularności elektryków przełoży się na wyraźną zmianę struktury rynku motoryzacyjnego. Spadnie zapotrzebowanie na ropę naftową. Szacuje się, że o 8 milionów baryłek surowca dziennie. To więcej, niż produkuje obecnie Arabia Saudyjska. Cena na giełdowych parkietach zmaleje, co na pewno odbije się na kondycji branży paliwowej. Zyskają jednak inni. Wzrośnie zużycie grafitu, niklu i aluminium, niezbędnych do rozwoju elektrycznej technologii. Ktoś też musi utylizować zużyte baterie litowo-jonowe. Do tego, segment samochodowy będzie odpowiadał w 2040 roku za konsumpcję energii na poziomie 5 procent. To wszystko szacunki, ale wzrost słupków mówi sam za siebie. Rewolucja nastąpi szybciej, niż nam się wydaje. Oby tylko rozrost infrastruktury nadążył za globalnymi trendami.