W lutym zeszłego roku napastnicy przebrani za policjantów porwali menadżera placówki Securitas w Tonbridgem, jego żonę i ośmioletniego synka. Później zamaskowani mężczyźni przewieźli porwanych do siedziby firmy, związali czternastu pracowników i siłą zmusili menedżera do otwarcia sejfu.
Złodzieje ukradli 53 miliony funtów i był to największy łup w historii Wielkiej Brytanii - przypomina "Guardian".
- Nie ukradli więcej tylko dlatego, że nie udało im się już nic upchnąć w 7,5-tonowej ciężarówce. Musieli zostawić dokładnie 153 833 020 funtów - mówił wczoraj prokurator sir John Nutting. Według niego złodzieje byli nawet wyposażeni w wózek z supermarketu, którym wozili pieniądze do samochodu.
- Wszystko zostało perfekcyjnie zaplanowane i wykonane. Cały incydent trwał niewiele ponad godzinę. A niektórzy ze związanych pracowników do końca myśleli, że to tylko ćwiczenia - stwierdził Nutting, którego cytuje "Guardian".
Jeden z podejrzanych do dokonanie napadu jest były ochroniarz w Securitas. Według prokuratury mężczyzna chodził do pracy z mini-kamerą zainstalowaną w pasku od spodni. - W ten sposób chcieli dokładnie poznać funkcjonowanie placówki - mówił Nutting. Prokuratura ujawniła też przypadkowo nagraną rozmowę telefoniczną, w której dwaj podejrzani naradzają się, gdzie najlepiej schować mini-kamerę. Proces trwa.