Mini Cooper S Works

Jest taki szlak w Górach Stołowych, którym aż strach jechać. Stare grube drzewa już dawno zabrały pobocze, ale im mało i coraz mocniej wrzynają się w asfalt. Tuż za nimi straszą wielkie kamienie, które wyglądają, jakby je ktoś specjalnie poukładał. To słynna droga stu zakrętów prowadząca z Radkowa do Kudowy Zdroju. Jakim autem powinniśmy ją zaatakować? Na pewno małym i sprytnym amatorem ostrych wiraży. Może Mini? W dodatku wersją tuningowaną przez John Cooper Works? Auto małe rozmiarami, ale wielkie duchem swymi wybałuszonymi oczami z utęsknieniem wypatruje zakrętów. Zlitowaliśmy się nad nim i zabraliśmy je na 23-kilometrową górska wstęgę.

Miałem już nieraz okazję jeździć Mini i wiem, że to samochód niebanalny. Pięć lat produkcji przeleciało jak z bicza trzasł, a samochód wciąż jest modny. Ale ten, za którego kierownicą siedzę od pięciu minut, to dopiero oryginał! Wyeksponowane znaczki Works, których nie uświadczysz w 170-konnym Cooperze S, są niczym tatuaże. Wygrawerował je angielski tuner podczas przyprawiania - i tak już bardzo pikantnej - potrawy przyrządzonej w Oksfordzie. Z przodu sterczą stylowe chromowane halogeny, z tyłu dwie grube rury wydechowe. Works od Coopera S różni się też zderzakami. W środku uwagę zwracają dodatkowe wskaźniki, stylowe dywaniki i mocno wyprofilowane sportowe fotele. Mini jest sympatyczne, łatwo mu się wybacza szalone wyskoki, choćby takie jak białe pasy na masce. Gdzie indziej byłyby pretensjonalne, u Mini - dzięki sportowej przeszłości kultowego brata - pasują jak ulał. Gorzej z rachitycznym spojlerkiem na dachu - ten jest jak tupecik Jerzego Połomskiego.

Pod maską otwierającą się wraz z błotnikami i światłami znowu rzuca się w oczy logo Works. To ślad po mechanikach, którzy zwiększyli moc niewielkiego poganianego mechaniczną sprężarką silnika 1.6 ze 170 do 210 KM. Jak? Zmodyfikowali głowicę, wzmocnili kompresor, zmienili wtryskiwacze i oprogramowanie. Motor lepiej oddycha dzięki sportowemu filtrowi powietrza i układowi wydechowemu.

Poznajmy się

Wyjeżdżamy z fotografem z Warszawy, przed nami ponad 500 kilometrów. Część bagażu wrzuciliśmy do malutkiego bagażnika (150 l), reszta wylądowała na tylnych fotelach. Nowe Mini, którego zdjęcia pokazano w zeszłym tygodniu, jest dłuższe od starego o 6 cm. Ciekawe, czy przybyło miejsca na nogi i na walizki? Ruszamy "gierkówką" w stronę Katowic, po to by później wskoczyć na autostradę A4, a dokładniej na odcinek z Katowic do Wrocławia - nowoczesny, bez remontów i bezpłatny. I bez stacji benzynowych.

Za Gliwicami czuję, że mój kręgosłup domaga się odpoczynku. Nie wszystko złoto, co się świeci - fotele nie spełniły oczekiwań. Czuję się jak dziecko, które dostało wymarzoną zabawkę i - choć wyobrażenia rozminęły się z rzeczywistością - wstydzi się przyznać rodzicom do błędu. Ja na szczęście nie wydałem czterech tysięcy złotych - bo tyle kosztują skórzane kubełki. Standardowe fotele są mniej efektowne, ale o niebo wygodniejsze i na dodatek można ich oparcia postawić do pionu, a tych w naszym Mini - nie wiedzieć czemu - nie.

Zatrzymujemy się, by rozprostować kości - jest okazja, bo musimy zatankować nasze Mini. Właśnie, nie tylko do foteli można się przyczepić, do zużycia paliwa też. Ponad 10 l/100 km przy spokojnej jeździe na trasie to trochę dużo. Jeszcze kilka lat temu taki wynik byłby do przyjęcia, ale od czasu wprowadzenia Golfa V GTI wiadomo, że kompresory solo to archaizm. Połączenie bezpośredniego wtrysku paliwa z turbosprężarką (notabene takie rozwiązanie ma nowe Mini) daje znakomite rezultaty: nie ma turbodziury, a zużycie paliwa jest mniejsze niż w silnikach z mechanicznymi sprężarkami.

Jeśli jednak komuś podoba się Mini Cooper Works i jest w stanie wydać na niego grubo ponad 150 tys. zł, to przecież nie będzie się przejmował rachunkami na stacji.

Krótko, ale intensywnie

Słupki autostradowe migają jeden za drugim, a my zbliżamy się do celu. Z Wrocławia zostało nam niecałe sto kilometrów, już widać Sudety, jeden z rajów turystycznych kraju. Jedziemy w Góry Stołowe - 42-kilometrowe pasmo górskie z pięknie położonym szczytem (Szczeliniec - 919 m n.p.m.), na który prowadzi urokliwy szlak z kamiennymi schodami. Ale to nie 682 stopnie nas interesują, ale sto zakrętów, które wiją się u stóp Szczelińca. Dojeżdżamy do Radkowa, gdy słońce chyli się ku zachodowi. Przełykamy małą kolację i jedziemy na wizję lokalną. Od dawna pozostaję pod wpływem uroku Mini Coopera S, teraz zobaczymy, czy zostanę fanem Worksa.

Rozpędzam się przed serią pierwszych zakrętów. Mini jęczy jak opętane: to kompresor, który zabrał się na serio do pracy. Zdaję sobie sprawę, że w nowym Mini trzeba będzie rozstać się z tym dźwiękiem. Trochę żal, ale na pocieszenie pozostaną strzały z rur wydechowych przy odjęciu gazu. Nasz tuningowany Works brzmi jeszcze donośniej niż Cooper S. Mam ochotę dodawać i odejmować gazu, tylko po to by słyszeć, jak na przemian silnik jęczy, a wydech strzela. Wcale nie robię tego bez sensu, taka jest droga - jeszcze nie wyjechałem z jednego zakrętu, a już wjeżdżam w kolejny. Zapędy do szybkiej jazdy studzą rosnące tuż obok drogi drzewa. Nocą wyglądają jak gigantyczne baobaby.

Układ kierowniczy, skrzynia biegów, hamulce i zawieszenie pracują niewiarygodnie pewnie. Samochód prawie nie przechyla się na zakrętach, a każde polecenie kierowcy wykonuje natychmiast. Nawet niewygodne fotele spełniają swoją funkcję, skutecznie utrzymując mnie za kierownicą. Silnik, choć wzmocniony, nie robi tak dużego wrażenia jak układ jezdny z wyjątkowym w tej klasie wielowahaczowym zawieszeniem z tyłu.

Dojechaliśmy do Kudowy. Za nami sto zakrętów, a Mini stoi gotowy do kolejnej próby. Nawet hamulce (wzmocnione przez JCW) ani na chwilę nie zdradziły objawów przegrzania.

Znowu jestem pod wrażeniem tego małego samochodu, choć nie tak wielkim jak kilka lat temu. Jeśli miałbym korzystać z oferty Worksa, pogrymasiłbym trochę i poprzebierał w liście modyfikacji. Na szczęście jest to możliwe - wszystkie elementy wyposażenia dostępne są w autoryzowanych punktach sprzedaży Mini i wcale nie trzeba decydować się na kompletną wersję. Na pewno nie zamówiłbym foteli ani nieszczęsnego spojlera na dachu. Reszta zależy już tylko od temperamentu klienta i stanu konta. Cena czerwonego Mini z wszystkimi dodatkami niemal dobiła do 170 tys. zł. To zbyt dużo, nawet dla fascynatów marki.

Pożegnajmy się

Pomysł na Mini był tak genialny, że nowy model właściwie nie potrzebuje zmian w wyglądzie - będzie bazował na sukcesie poprzednika. Pięć lat temu auto biło na głowę konkurentów pod względem własności jezdnych, jednak do dziś trochę się postarzało mechanicznie czy też raczej konkurencja poszła mocno do przodu. Dlatego nowy model będzie miał dużo nowych rozwiązań ze znakomitym silnikiem turbo z bezpośrednim wtryskiem na czele. Inżynierowie z BMW muszą się starać, bo rywale jeżdżą coraz lepiej, oferują więcej komfortu i są tańsi.

Mini Cooper Works

kompendium

dane producenta

Gaz

Znakomity układ jezdny, ciekawe wnętrze, skuteczne hamulce, bezpośredni układ kierowniczy, sportowe osiągi, niespotykany charakter, rasowy układ wydechowy i dźwięk silnika

Hamulec

Niewygodne fotele (JCW), bardzo wysoka cena, spore zużycie paliwa

[Summa Summarum]

Największym problemem tuningowanej wersji Cooper Works jest cena, która winduje niewielkiego malucha w rejony zarezerwowane dla samochodów większych o dwie klasy. Czy dawka emocji, jaką oferuje, zwycięży ze zdrowym rozsądkiem? Mało prawdopodobne. A to dlatego, że kosztujący poniżej 100 tys. zł Cooper S ma niewiele gorsze osiągi i jest niewiele mniej ekscytujący. Wyjściem może być indywidualne podejście i zamawianie tylko niektórych elementów oferowanych przez angielskiego tunera.

Oceń ten samochód
Więcej o:
Copyright © Agora SA