Konfrontacje: Audi A6 Avant vs. Volvo V70

Tym razem postanowiłem naprawdę się przygotować. Nie, żebym tego nie robił przy innych porównaniach. Chodzi o liczbę zgromadzonych rekwizytów i pomocników po to, by sprawdzić, na ile dwa duże kombi spełniają pokładane w nich nadzieje. A te są spore. I Audi, i Volvo powinny przewieźć ludzi i bagaż szybko, bezpiecznie i wygodnie. Tylko który zrobi to lepiej?

Kiedy myślisz: duże, rodzinne, bezpieczne kombi, to w wyobraźni niemal natychmiast parkuje kanciaste Volvo. Bez trudu połyka całą rodzinę, łącznie z psem i całym dobytkiem, a wcale nie jest największe w klasie. Musi to irytować innych producentów, którzy jak Audi z modelem A6 Avant starają się podkopać siłę stereotypu uniwersalnego Szweda. Tak już jest, gdy przesypia się najwłaściwszy moment, a potem próbuje odzyskać straconą pozycję. Volvo produkuje kombi już ponad 40 lat. W tym czasie ich kształt niewiele się zmienił, stając się niemal znakiem firmowym. Coś jak kształt butelki coca-coli. Jednak w przeciwieństwie do niej zawartość karoserii Volvo ulega wyraźnym zmianom. Dziś można w niej znaleźć nawet wysokoprężny D5 o mocy 185 KM. Ów diesel i niedawny lifting serii V70 stały się pretekstem do zestawienia Volvo z najnowszym rywalem spod znaku czterech pierścieni - modelem A6 Avant 2.7 TDI. To 180-konne Audi jest jak transatlantyk wśród kombiaków: ma prawie 5 m długości i bagażnik o pojemności 565 litrów. Do porównania obu aut postanawiam zaprząc rodzinę. Oto plan: pakujemy się do jednego, a potem do drugiego i wszyscy poświęcamy się dla dobra sprawy. Sprzeciwów nie było (pies się nie liczy).

Drżące ciało

Najpierw Volvo. Sympatyczne auta bez negatywnych skojarzeń. Budowane przez sympatycznych Szwedów bez... No tak. Zaraz przypomina mi się Emil zawodzący do mikrofonu "Last Christmas". Emil to prawie dwumetrowy student ze Szwecji wynajmujący wraz z przyjaciółmi mieszkanie piętro wyżej. Jest rudy i kudłaty i wcale nie zdziwiłbym się, gdyby w jego żyłach płynęła krew wikingów. Sęk w tym, że lubi śpiewać, choć nie umie, a w dodatku co wieczór w czwartek sprasza przyjaciół, by wespół oddawać się wyciu do mikrofonu zwanym przez niektórych karaoke. Sposoby na Emila są dwa. Zignorować lub upomnieć, dobijając się wcześniej przez kilka minut do drzwi. W czwartkowy ranek postanawiam oszczędzić sobie recitalu i pakuję Volvo. Załoga to trzy dorosłe osoby, dziecko w foteliku i pies luzem. Każdy wrzuca coś do bagażnika i po chwili obraz w lusterku wstecznym wypełnia wielka gondola Emmaljunga (wózek made in Sweden). Pakowanie to pestka, pod warunkiem że rzeczy twarde i duże wylądują na dnie, a miękkie i mniejsze wypełnią pozostałe luki. Bagażnik Volvo nie powala pojemnością (485 litrów), ale jest szeroki i ma płaskie ścianki. Wszyscy i wszystko na miejscach. Ruszamy. Cel - morze, a ściślej Smołdzino, mała wioska między Ustką a Łebą.

Nasze Volvo zwraca uwagę niektórych przechodniów. Jest duże, ale zgrabne. Srebrne, z dodatkowym spojlerem na tylnej klapie i stonowanymi nakładkami zderzaków, prezentuje się całkiem szykownie. Wewnątrz jest jeszcze lepiej. Jasne materiały są wysokiej jakości, a montaż nie daje powodów do narzekań. Co ciekawe, Volvo nie starało się zredukować liczby przycisków na desce. Choć każda funkcja, czy to radia, czy to klimy, ma oddzielny klawisz, łatwo odnaleźć się w ich gąszczu. Ale największe wrażenie robi wyjątkowo miękka skóra na siedzeniach. - To odmiana soft - z dumą podkreślił pan Tomek, gdy odbierałem auto z salonu. Ponoć odkąd egzemplarze demonstracyjne zostały wyposażone w ten rodzaj obić, połowa klientów wybiera właśnie miękką skórę. Dopłata 1500 zł najwidoczniej nie robi już wielkiej różnicy przy wydatku 200 tys. za całość. Dzięki arcywygodnym fotelom nawet po kilkugodzinnej podróży polskimi drogami nie czuję zmęczenia i tylko piękne widoki Słowińskiego Parku Narodowego wyciągają mnie zza świetnie leżącej w dłoniach kierownicy. Po drodze dochodzę do wniosku, że można sobie podarować prawie 7 tys. na aktywne zawieszenie Four-C pracujące w dwóch trybach - Comfort lub Sport. Comfort buja, zamieniając wóz w tapczan na kołach, Sport nieprzyjemnie skraca skok, nie szczędząc wstrząsów. Przydałoby się coś pomiędzy. Co więcej, na nierównościach za Słupskiem obciążone, ale nieprzeciążone Volvo kilka razy zamyka zawieszenie, informując o tym donośnym dźwiękiem.

Pięciocylindrowy turbodiesel w V70 to sprawdzona konstrukcja, ale ze znacznie zmodyfikowanym zasilaniem. Moc urosła do 185 KM, a moment obrotowy aż do 400 Nm! Wprawne posługiwanie się sześciostopniową skrzynią biegów pozwala nielekkie V70 rozhuśtać w mniej niż 9 s do setki. Towarzyszy temu dźwięk łudząco podobny do... pięciocylindrowych Audi. To zdecydowanie jeden z najprzyjemniejszych akustycznie klekotów. Szkoda tylko, że podczas zimnych startów trzęsie całym nadwoziem jak galaretą, a na luzie biksenony wpadają w drgawki, wprawiając snopy świateł w taniec św. Wita. Na szczęście silnik oszczędza paliwo. Podróż załadowanym autem z włączoną klimatyzacją pochłania jedynie 6,8 litra na każde 100 km.

Solidny, ale...

Teraz Audi. Dla odmiany jedziemy na południe. Cztery dorosłe osoby na pokładzie i bagażnik pełen kwiatów. Wiadomo, 1 listopada. Pochylona klapa bagażnika sugeruje bardziej sportowe aspiracje. Tak było od zawsze, gdy pierwsze "setki" z napisem Avant należało nazywać bardziej liftback niż kombi. Mimo to bagażnik nowego A6 imponuje rozmiarami. Jest ciut pojemniejszy od tego w Volvo i ma jeszcze jeden atut - system przesuwnych taśm i przegródek (dopłata 870 zł), dzięki którym chryzantemy, znicze i kurtki nie wchodzą sobie w drogę. Drobiazg, ale jakże pożyteczny. Czarny lakier ze srebrnymi dodatkami w połączeniu z rozmiarami Audi jak na złość kojarzą się z ostatnią drogą. Nie najlepsze zestawienie dla skądinąd zgrabnego, choć dużego kombi. Ten efekt łagodzą nieco 17-calowe obręcze i dodatki pakietu S-line - obniżone zawieszenie oraz nakładki na zderzaki. Niesamowite wrażenie robią tylne światła, które po włączeniu swoją diodową obwódką przywodzą na myśl makijaż kobiecych oczu. Znak równie charakterystyczny, jak obrysowe światła w Volvo. Tylko paskudne rury wydechowe psują cały efekt. Rynny w mojej kamienicy robią lepsze wrażenie.

Sportowe akcenty nie ominęły także wnętrza Audi. Duże sportowe fotele obite alcantarą świetnie podtrzymują ciało, zapewniając sporą wygodę. Trójramienna kierownica obszyta perforowaną skórą sama wpada w ręce. Materiały i wykończenie najwyższej próby, ale całości brakuje polotu z Volvo. Jest solidnie, choć bezpłciowo. Czuję się jak w... Audi. Plus za intuicyjnie rozwiązaną obsługę centralnego ekranu z licznymi funkcjami. Bez zaglądania do instrukcji obsługi można sobie poradzić ze wszystkimi ustawieniami, nawet w czasie jazdy. Wystarczy opanować cztery podstawowe klawisze i pokrętło między fotelami. Wśród gadżetów, takich jak elektrycznie sterowany hamulec ręczny, panel klimatyzacji bez jakiegokolwiek wyświetlacza aktualnie wybranej temperatury czy intensywności nadmuchu, wygląda tanio, by nie powiedzieć tandetnie. W pełni elektroniczna klima wymaga dopłaty prawie 3000 zł.

Uruchomienie sześciocylindrowego turbodiesla nie zdradza sposobu jego zasilania. Podobnie jak jazda z wysokimi (jak na ropniaka) obrotami. Audi przyznało wyższość cichszego Common Raila nad głośnymi pompowtryskiwaczami i do budowy silnika 2.7 TDI wykorzystało właśnie szynę podającą paliwo z wysokim ciśnieniem. W efekcie silnik nie kopie tak mocno przy włączeniu turbo jak starsze jednostki, tylko łagodniej rozwija moc aż po 4500 obrotów. Lepsza kultura i wyważenie. Choć nie jest tak szybki jak ten z Volvo. Mimo zbliżonej mocy wolniej rozpędza auto do setki, słabiej też przyspiesza na wyższych biegach. To wina większej o 150 kg masy, choć producent zarzeka się, że A6 jest lżejsze. Do pracy sześciobiegowej skrzynki trudno mieć zarzuty i właściwie układowi napędowemu można by wystawić mocną piątkę, gdyby nie ciężka praca pedału sprzęgła. Po półgodzinnym postoju w korku czuję, że lewa noga powoli odmawia posłuszeństwa. Zużycie paliwa podobne jak w Volvo. To budujące, że tak rosłe, mocne i żwawe auta mają apetyt anorektyka.

Wybierając boczne drogi między Kielcami a Krakowem, obawiam się, czy nie przerastają one możliwości zawieszenia. Bezzasadnie. Choć obniżone i utwardzone ani razu nie traci rytmu. Owszem, jest odrobinę zbyt sztywne, ale nie na tyle, by przyprawić jadących o bóle w krzyżach. Na wąskiej drodze pomiędzy Proszowicami a Krakowem zawieszenie pozwala dobrze wykorzystać dynamikę silnika. Gdyby jeszcze układ kierowniczy był ciut słabiej wspomagany... Zresztą, ten zarzut dotyczy obu aut. Inżynierowie lekko przesadzili, chcąc solidne kombi uczynić tak lekkimi w prowadzeniu.

Coś za coś

Właściwie trudno rozstrzygnąć, który z konkurentów lepiej wykonuje swoje zadanie. Audi jest obszerniejsze, bardziej pojemne, ale rozplanowanie wnętrza w Volvo mimo mniejszych gabarytów jest równie udane. W kategorii napędów idą łeb w łeb. Volvo dominuje nieco lepszymi osiągami, przegrywając kulturą pracy. Zawieszenie przemawia na korzyść Niemca, przyjemność podróżowania w wysmakowanym wnętrzu faworyzuje Szweda. I tak można w nieskończoność. Dopiero zimna kalkulacja wskazuje lepszego. I wcale nie jest nim zimny Szwed.

Audi A6 Avant 2.7 TDI, Volvo V70 D5 - kompendium

[Nasze pomiary]

Nasze noty - skala 0-8

[Ocena końcowa]

Jak widać, oba samochody prezentują bardzo wyrównany, wysoki poziom. Ale zwycięzca jest tylko jeden. A6 Avant to bardziej dopracowany samochód, między innymi dlatego, że zadebiutował kilka lat po Volvo. Ma większe nadwozie i nieco obszerniejsze wnętrze a na pokładzie masę elektroniki. Szwedzi nie mają jednak czego się wstydzić. Nowy silnik tchnął w V70 sporo życia i uczynił go jeszcze bardziej atrakcyjnym. Wykonanie i materiały są z najwyższej półki, jednak niedostatki zawieszenia i drgania silnika rzutują na jakże istotną przyjemność z jazdy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA