Kurs bezkolizyjny cz.1

Wahałem się, czy to napisać. Bo nie lubię dydaktycznego smrodku ani ocierania się o banał. Poza tym uznałem, że to indywidualna sprawa. Każdy ma inne problemy i inne na nie sposoby. Czyżby? Okazuje się, że choć tak inni, wszyscy w "Obrotach" mieliśmy podobne sytuacje. Nieprzyjemne, niebezpieczne, niezawinione. Właśnie, czy tak całkiem niezawinione?

Byłem wściekły. Każdy by był. Dwie stłuczki w ciągu tygodnia! Nowiutkim autem! Ten sam scenariusz. Ktoś hamuje, ja hamuję, ktoś za mną hamuje... za późno, za słabo, za ślisko. I bum!

Czuję, jakbym dostał kopniaka w plecy. Ale najgorsze jest co innego - świadomość, że twój samochód nie jest taki, jaki był jeszcze przed chwilą. Fatum? Pech? Czy po prostu błąd?

Choć w obu przypadkach okoliczności (najechanie od tyłu) interpretowano na moją korzyść, zacząłem czuć się nieswojo. W końcu to ja byłem wspólnym mianownikiem obu bliźniaczych stłuczek. Czyżbym robił coś nie tak? Prowokował niebezpieczeństwo? Moja podświadomość nerwowo szukająca odpowiedzi cofnęła się do czasu studiów i podręcznika "Kryminalistyki" Brunona Hołysta. Wiktymologia, nauka o ofiarach. Ludziach nieświadomie prowokujących los, wystawiających się na niebezpieczeństwo, narażonych na to, by zostać napadniętymi, okradzionymi... najechanymi?

Właśnie. Czy da się jechać tak, by zminimalizować ryzyko uczestniczenia w stłuczkach czy wypadkach? Jakichkolwiek, także tych nie z własnej winy?

Spróbowałem. Od tamtego czasu minęło sześć lat i na razie - odpukać - udaje się. Może to przypadek, może nie. Oto więc kilka prostych sposobów, które z pewnością nie zaszkodziły, a być może zaoszczędziły mi spisywania oświadczeń, wizyt u lakiernika, całej tej stłuczkowo-wypadkowej kołomyi.

Zacznę od najbardziej niewinnych sytuacji.

1. Oceń pole manewru

Dotyczy głównie cofania. To zadziwiające, ale w ogromnej większości uruchamiamy wyobraźnię dopiero po uruchomieniu silnika. A więc najpierw wsiadamy, a potem kombinujemy, jak cofnąć. Problem w tym, że siedząc w aucie, nie widzisz wszystkiego. Na przykład betonowego kwietnika chytrze kryjącego się poza zasięgiem lusterek. W takich okolicznościach dawno temu wgniotłem błotnik przed pewnym urzędem gminy. Kwietniki, śmietniki, słupki i podmurówki. Niskie ogrodzenia i wysokie krawężniki. Warto rzucić na nie okiem, NIM wsiądziesz do auta. Lepiej zobaczyć, niż usłyszeć.

2. Hamuj natychmiast

Jako dwukrotnie najechany doszedłem do wniosku, że moje kłopoty zaczęły się w chwili, gdy przesiadłem się do auta z... bardzo dobrymi hamulcami. Paradoks? Pozornie. Nacinane tarcze, szerokie opony, ABS. Ja zatrzymam się na 37 metrach, ale inni? Jadące rządkiem auta są jak kostki domina, a spóźnione hamowanie to przewrócenie jednej z nich. Efektem reakcji łańcuchowej są stłuczki z udziałem trzech lub więcej pojazdów. By nie zostać uderzonym z tyłu albo co gorsza, znaleźć się między młotem a kowadłem, HAMUJĘ NATYCHMIAST, ilekroć widzę światła stopu jadącego przede mną auta. Nie wnikam, dlaczego, nie czekam na skutki. Może wybiegł pies, a może zadzwonił telefon. Nieważne. Po prostu hamuję tak, by zachować stały dystans od auta (najczęściej łagodnie). I aby jadący za mną kierowca jak najwcześniej o tym wiedział i miał więcej czasu na reakcję. Niby banalne, ale... jakże niepopularne. Owszem, w ogromnej większości przypadków to dmuchanie na zimne. Ale w kilku - jak się okazało - nie. Gdybym zwlekał z hamowaniem - byłoby gorąco.

3. Odsłoń przeszkodę

Zahamowałeś najlepiej, jak umiałeś, ale czujesz, że kierowca za tobą może nie zdążyć. Być może twoje "stopy" w jasny, słoneczny dzień nie robią wystarczającego wrażenia. Co wtedy? Hamując, zjeżdżasz na bok, niewiele - tylko tyle, by jadący z tyłu widział to, co ty (np. stojące już auto), i zareagował tak jak ty. Możesz być pewny, że rzadziej będziesz słyszał pisk hamulców za plecami.

Dlaczego nie wspominam o tzw. bezpiecznym odstępie? Po pierwsze dlatego, że banał, po drugie, że... utopia. Niestety, polscy kierowcy znani są z upodobania do nagłej zmiany pasów i wciskania się w najmniejsze nawet szczeliny. W dużych miastach bezpieczny odstęp traktowany jest niemalże jako zaproszenie na swój pas jadącego obok auta.

4. Nie bądź nadpobudliwy

Ktokolwiek pojeździł po Europie Zachodniej, musiał to zauważyć. Tamtejsi kierowcy jeżdżą zdecydowanie spokojniej (co nie musi oznaczać wolniej). Owszem, nie muszą tak często wyprzedzać, przyspieszać i zwalniać, bo mają więcej szerokich, bezkolizyjnych dróg. Ale warunki nie tłumaczą wszystkiego. Większość "skoczków drogowych", jakich spotykałem w Czechach czy Austrii, miała znaczek PL. Śmiem twierdzić, że jako naród mamy wrodzoną zdolność do kombinowania. Także na drodze. O tym, że jesteśmy nadpobudliwi, świadczy liczba manewrów, jakie wykonujemy, choć nie musimy. Sąsiedni pas porusza się w korku szybciej? No to już. Auto przede mną jedzie o pięć kilometrów za wolno? Wyprzedzam. Pieszy wchodzi na pasy? Jak dodam gazu, to go ominę. Lewo, prawo, gaz, hamulec. Wszystkie te decyzje podejmujemy w ułamku sekundy. A realizując je (prócz tego, że wystawiamy sobie odpowiednie świadectwo), gwałtownie zmieniamy sytuację na drodze. Zaskakujemy innych. A to właśnie zaskoczenie jest przyczyną większości kolizji: ktoś nie sądził, że ktoś inny zareaguje tak a nie inaczej. Sam widziałem, jak dwóch nadpobudliwych kierowców jednocześnie zaatakowało środkowy pas, przed chwilą jeszcze pusty... Pomijając sytuacje podbramkowe - mniej manewrów, to mniej kłopotów.

Komu taki argument nie trafia do przekonania, niech pomyśli o innych korzyściach: jadąc spokojnie, oszczędza i auto, i paliwo.

5. Pesymizm popłaca

Jeżeli coś złego ma się stać, stanie się w najgorszym z możliwych momentów - codzienne statystyki dowodzą, że w Polsce prawo Murphyego góruje nad prawem o ruchu drogowym.

Piłka potoczy się na jezdnię, pies wybiegnie na środek, rowerzysta skręci w lewo.

Mimo że do ponuraków nie należę, na drodze jestem pesymistą. Pozwalam, ba, zachęcam wyobraźnię, by podsuwała mi najgorsze scenariusze.

Za tym wzgórzem stoi tir, na zakręcie leży piach, ta kałuża jest głęboka

Wbrew obiegowym opiniom na polskich drogach nie ma samobójców. Jest za to pełno kierowców święcie przekonanych, że nie spotka ich nic złego. Stąd tyle brawury: wyprzedzanie na trzeciego, przed wzniesieniem, na zakręcie...

Z ciężarówki spadnie cegła, ten pieszy mnie nie widzi, za krzakiem stoi radar

Wiem, że takie myślenie skutecznie psuje radość z jazdy, ale nie zamierzam go zmieniać. Dopóki nie zmienią się realia.

Owszem, wszystko da się sprowadzić do haseł o dostosowaniu szybkości do warunków jazdy i zasady ograniczonego zaufania. Każdy to słyszał, mało kto stosuje. Dlaczego? Bo okrągłe slogany trudno przełożyć na konkretne sytuacje. Łatwiej z konkretnej sytuacji wyciągnąć konkretne wnioski. Niestety, nauka na własnych błędach zapada najgłębiej, ale i najwięcej kosztuje.

Kolekcjonując sposoby na uniknięcie kłopotów, z pewnością nie jestem oryginalny. Wielu doświadczonych kierowców dopracowało się własnych. Jakich? Piszcie na forum lub do redakcji (wysokieobroty@gazeta.pl). Najciekawsze opublikujemy. Szkoda życia, by uczyć się na błędach. Tym bardziej że na drodze kłopoty innych często stają się naszymi.

Ile miałeś stłuczek na drodze?
Copyright © Agora SA