W morzu Piasku - Rajd Egiptu

Rajd Egiptu od kilku lat cieszy się sławą małego Dakaru. Dlaczego? W tegorocznej edycji od startu do mety liczył wprawdzie "tylko" 2,3 tysiąca kilometrów, ale za to odbył się w samym centrum Sahary. Do pokonania były 50-stopniowe upały i bezdroża tak dzikie, że pół wieku temu nie dały im rady nawet czołgi Afrika Korps

Arabowie mówią, że pustynia jest jak człowiek, bo żyje, oddycha i jest kompletnie nieprzewidywalna. Wydmy stale zmieniają położenie, przesuwają się lub rozsypują w proch. Piasek przesypuje się z lewej na prawą jak w gigantycznej klepsydrze: dziś droga jest, jutro nie ma już po niej śladu. Na krawędzi tzw. Oceanu Piasku, który oddziela zachodni Egipt od Libii, cywilizacja mówi stop. Wokół jest prawie trzy miliony kilometrów kwadratowych piachu. To miejsce dla człowieka zabójcze - słońce działa na mechanizmy samochodów jak piec martenowski, upał wyciska ostatnie poty ze wszystkiego, co zbudowane z żywych komórek. To idealne miejsce na rajd! Tak właśnie zdecydował Jackie Ickx, Belg, który płynnie mówi po angielsku, francusku i włosku. Ma twarz pobrużdżoną zmarszczkami i skórę spaloną na ciemny brąz. Spokojny, wyważony, uśmiechnięty - wypisz, wymaluj dżentelmen jak z przedwojennego podręcznika dobrego wychowania. Tymczasem to facet, w którego żyłach płynie benzyna zamiast krwi i który ma więcej własnej adrenaliny niż kolesie skaczący dziesięć razy dziennie na bungee. No tak, ale oni nie mogą pochwalić się tym czym Ickx. Belg zaliczył 116 Grand Prix Formuły 1 (osiem z nich wygrał!), na koncie ma dwa tytuły wicemistrza świata F1 wykręcone za kierownicą bolidów Ferrari i Brabhama. Piekielny Jackie aż sześciokrotnie stawał na najwyższym podium w 24-godzinnym wyścigu Le Mans, ale w końcu znudził się jazdą w kółko i... wyruszył na pustynię. Gdzie Rzym, a gdzie Krym? - można zapytać. W przypadku Icksa to powiedzenie traci sens - w roku 1983 Belg wystartował Mercedesem i w generalce wygrał Rajd Dakar. Pojechał wtedy szybciej od motocykli, co z dzisiejszej perspektywy brzmi jak bajka o żelaznym wilku. Na czterech kołach jechać szybciej po prostu się nie da! Jackie doczekał się córki Vaniny, która poszła w ślady ojca i teraz rezyduje głównie na torze wyścigowym. Sam pozostał wierny pustyni. Przestał wprawdzie rywalizować w Dakarze, ale tylko dlatego, że wymyślił coś lepszego - rajd dla twardzieli. W tym stwierdzeniu nie ma specjalnej przesady, bo Rally of Egypt (teraz oficjalnie Rallye de Pharaons - Rajd Faraonów) odbywa się w samym środku piekła na Ziemi.

Start to jeszcze pełna cywilizacja - rajdówki i motocykle pozują pod piramidami w Gizie, gdzie w przerwie między autografami można sobie zamówić pikantne skrzydełka z KFC. Im dalej, tym jednak robi się coraz trudniej. Do pierwszego etapu, a więc tam, gdzie ściganie odbywa się już na poważnie i gdzie mierzony jest czas, jest tylko kilkadziesiąt kilometrów po asfalcie. W tym rajdzie to w zasadzie jedyna dojazdówka [dla porównania, w Dakarze liczą one kilka tysięcy kilometrów - red.]. Na południe od Kairu następuje mocny obrót kierownicy w prawo i dalej jest już tylko esencja pustyni, gdzie drogi - w europejskim rozumieniu tego słowa - nie ma. Pięćset, osiemset, czasem tysiąc kilometrów piachu. W normalnych warunkach nawet na polskich dziurach to pestka - kilkanaście godzin za kółkiem i po zabawie. Ale na Saharze nie ma normalnych warunków, a piasek - jak mistycznie twierdzą Arabowie - ma różne oblicza. Może być taki zwykły, zupełnie jak z wiślanego dna, lub pokruszony na ostre skaliste kawałki, które tną opony lepiej od brzytwy. Jest też fesh fesh, czyli coś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak śnieg, ale jest cementowym pyłem na wierzchu z cienką skorupką utwardzoną przez słońce i wiatr. Podłoże jest niby solidne, ale pod naciskiem stopy natychmiast się łamie - noga, nie mówiąc o samochodzie, gwałtownie zapada się w gorący i suchy puder. Kilkadziesiąt centymetrów talku to groźna pułapka. Samochód zakopany w fesh fesh jest bezbronny, bo na pustyni nie ma przecież drzew, do których dałoby się podczepić wyciągarkę [inna sprawa, w rajdówkach cross country nie ma wyciągarek - red.]. Pozostaje tylko żmudne grzebanie łopatą i podkładanie sand plate'ów - metalowych najazdów, które przed rajdem wszyscy zapobiegliwie wrzucają na dach. Mogą uratować życie - kawałek takiego sztucznego twardego podłoża wystarczy, żeby jakoś dało się ruszyć z miejsca.

Pustynia kryje również pułapki... wodne - źródła artezyjskie. Mają kapryśną naturę. Czasem przez wiele lat dostarczają wodę do oaz, a potem nagle wysychają. Ta sama woda potrafi pojawić się kilkadziesiąt kilometrów dalej. Wychodzi tuż pod powierzchnią piachu, zawsze bez zapowiedzi, podstępnie, tworząc łachę błota, które potrafi wciągnąć wszystko, co na nią wjedzie - samochody w takiej obrzydliwej i lepkiej kurzawce grzęzną po same osie. Pół biedy, jeśli na źródło wjedzie się powoli, ale przy większej prędkości kurzawka jest śmiertelnie niebezpieczna. Dlaczego? Bo działa skuteczniej od ceramicznych hamulców w Porsche 911! Wielka ciężarówka, która jedzie z prędkością 50 km/h, potrafi zatrzymać się niemal w miejscu - potrzeba zaledwie pięciu metrów, żeby całkowicie wyhamować wielokołowego kolosa o masie 20 ton. Przy tak gwałtownym opóźnieniu drążki kierownicze grubości męskiego ramienia gną się niczym drzewa w cyklonie. Dla załogi, i to jeśli siedzi zapięta w wyczynowych "kubłach", taka przygoda jest niczym uderzenie w betonową ścianę. W najlepszym przypadku kończy się na totalnym bólu głowy i nadwerężonych mięśniach.

Oazy Baharija, al Farafra i Siwa leżą na końcu świata. Prowadzą do nich stare dukty kamienne z czasów rzymskich, a może jeszcze staroegipskich. Czasem pojawia się też kawałek zasypanego piachem asfaltu, który podczas II wojny światowej wylali żołnierze angielscy lub niemieccy, żeby ich czołgi mogły szybciej przejechać przez pustynię. Ale takimi skrótami poruszają się samochody z dziennikarzami. Rajdówki jadą ściśle według punktów wytyczonych w pustynnej przestrzeni. Odnalezienie celu nawet z GPS w ręku nie jest łatwe. Bo pustynia nie jest płaska. Dla Kowalskiego i Nowaka to gładka tafla piachu, a tymczasem w Egipcie tzw. desert przybiera wszelkie możliwe kształty. Połacie tzw. Czarnej Pustyni to np. piaszczyste bezkresy obrzucone czarnymi wulkanicznymi odłamkami - ten rejon wygląda jak po gigantycznym nuklearnym wybuchu. Po drodze są gigantyczne skalne tarasy, które załamują się stumetrowymi urwiskami. Egipcjanie, którzy nadal pamiętają wojnę Jom Kipur z roku 1973, mówią o nich "untankable". Słowa nie znajdziecie w słownikach języka angielskiego, ale bardzo łatwo je przetłumaczyć - tarasy są niemożliwe do pokonania za pomocą czołgów. I zwykłych samochodów terenowych, bo lżejsze motocykle można od biedy założyć sobie na plecy. I potem znieść... Na Pustyni Białej pod al Farafra rajd przechodzi przez pas skał, które wskutek erozji i silnych wiatrów uzyskują fantastyczne kształty. Część tego rejonu pokrywają dziesiątki poczciwych maczug Herkulesa z Ojcowa i osiedla-skały, które wyglądają jak białe murzyńskie chatki. Pokonanie labiryntu trwa cały dzień.

Kamienie pod nogami, szczeliny w skałach, fesh fesh - wszędzie kryje się niewiadoma. W cross country nie ma tymczasem miejsca na zastanawianie się. Na pustyni wygrywają najszybsi, więc i w Rajdzie Egiptu liczy się tylko jedna zasada: pedał do dna! Nie ma co ukrywać, czasem kończy się to tragicznie. Dokładnie przed rokiem na trasie z Baharija do Siwa zabił się Richard Sainct. W motocyklowym światku był kimś - Francuz trzykrotnie wygrał Dakar w generalce jednośladów. Był specem od zasuwania 170 na godzinę po piachu, wiele lat spędził na różnych pustyniach, ale w końcu znalazł swoją wydmę. Tę ostatnią, niestety, pechową...

Rajd Egiptu 2005

Tegoroczna edycja (24.09-1.10) była też jedną z rund pucharu świata w cross country. Rajd składał się z sześciu etapów, ze startem i metą w Kairze. W pustynnym ściganiu wzięli udział motocykliści z fabrycznego zespołu KTM, w Egipcie nie było za to "oficjalnych" Volkswagenów Touaregów, Nissanów Pick-Up i Mitsubishi Pajero Evolution. Dla uczczenia pamięci dwóch wielkich motocyklistów, którzy zginęli podczas sportowej rywalizacji (Fabrizio Meoni - zabił się w Dakarze - i wspomniany Richard Sainct, który miał wypadek na trasie Rally of Egyt 2004), organizatorzy postanowili nie przyznawać pierwszego i drugiego numeru startowego w kategorii jednośladów. Po raz pierwszy na pustynię wyruszyło pięć Fiatów Panda 4x4 w charakterze oficjalnych pojazdów obsługi.

Belg pod piramidami

Zwycięzcą Rajdu Egiptu został Stephane Henrard (na zdjęciu) na Volkswagenie Buggy TDI. Dla niego to naprawdę dobry omen i najlepszy trening. W Dakarze 2006 Belg ma przecież pojechać za kierownicą pierwszego Touarega, który fabryka postanowiła wynająć kierowcy prywatnemu. Henrard o blisko półtorej godziny wyprzedził Węgra Laszlo Palika (Nissan Pick-Up), szesnaście minut później jako trzeci na metę wjechał Andriej Iwanow (Nissan Pathfinder). W kategorii motocykli zwyciężył Carlo de Gavardo przed Danielem Casteu i Victorem Riverą (wszyscy na motocyklach KTM). Polacy, niestety, nie startowali.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.