LAMBORGHINI MURCIÉLAGO

Na pozór senne włoskie miasteczko Sant'Agata Bolognese przywitało nas potwornym upałem, 38°C w cieniu. Taka pogoda jednak bardzo mi odpowiadała. Przynajmniej nikt nie będzie się dopytywał, czy te kropelki potu na czole to ze strachu przed jazdą nowym Murciélago.

Respektu przed Lamborghini nigdy za wiele. Tuzin cylindrów, 580 KM (426 kW), przyspieszenie do pierwszej "setki" w 3,6 s. Niskie, szerokie i gładkie nadwozie w słońcu wygląda jakby było śliskie. Kolejna rzeźba na kołach, marzenie wielu mężczyzn, obiekt westchnień. Po prostu Murciélago. Kolor jasnoniebieski. To dziwne, że Lamborghini zdecydowało się na taką paletę. Oprócz bladoniebieskiego jest zielony i pomarańczowy. Jednym słowem, ekshibicjonizm na całego. Jeśli ktokolwiek ma obawy, że nie zostanie zauważony w swojej zabawce za prawie 200 tys. euro, to przy wyborze jednego z tych kolorów nie musi się już martwić.

WCIELENIE DIABLO

Projekt następcy Diablo był gotowy już w 1998 r. Spektakularny, agresywny, masywny, z potężnymi wlotami stanowi dzieło firmy Zagato. Co prawda, samochód średnio podobał się szefom Lamborghini, jednak na inny, nowy projekt brakowało pieniędzy. Na szczęście pojawiło się Audi, które po przejęciu Lamborghini sfinansowało projekt nowego auta. Rozpisano konkurs, ale nie zaaprobowano projektów Bertone, Pininfariny czy Giugiaro tylko belgijskiego stylisty Luca Donckerwolke'a pracującego dla Audi.

Murciélago jest więc pierwszym Lamborghini, któremu wygląd nadał Belg i które powstało pod czujnym okiem niemieckich inżynierów. Włochom jest to obojętne. Dla nich Lamborghini pozostanie Lamborghini. Co to jest Audi? Kto to jest Donckerwolke? Irrilevante!

Każde nowe Lamborghini to wyzwanie dla inżynierów i stylistów. Miura była wyjątkowa, niedościgniona, Countach - futurystyczny i dziki, Diablo - bardzo dobre, a teraz Murciélago - piękne, płaskie, jakby wykonane z jednego kawałka. Żaluzje na tylnej szybie mają nawiązywać do Miury, a boczne wloty powietrza do modelu Countach.

Sylwetka Murciélago to miks. Z przodu wygląda nawet trochę banalnie, w porównaniu z Astonem Martinem Vanquish wręcz tępo, niczym gadżet techno. Wszystko ratuje jeden z najpiękniejszych "tyłków" w świecie motoryzacji. Agresywny, pełen wyrazu, nie do pomylenia. Może i dobrze, że tak właśnie jest, bo gdy na autostradzie zobaczymy nowy model Lamborghini to od razu z jego najpiękniejszej strony. Dodatkowy efekt zapewniają boczne klapy, które unoszą się samoczynnie, by lepiej chłodzić silnik. Drzwi otwierają się pionowo w górę podobnie jak w poprzednikach - Diablo i Countach.

BIERZEMY BYKA ZA ROGI

Już samo zajmowanie miejsca to niezła gimnastyka. Najlepiej usiąść na progu tyłem do fotela, wesprzeć się porządnie lewą dłonią również o próg. Przekręcić tułów lekko w prawą stronę i wkładając prawą nogę do środka, wsunąć się na fotel. Lewa noga wędruje nad ogromnym progiem drzwi i już jesteśmy za kierownicą Murciélago.

Tam wita nas zupełnie nowy świat. Jakość! To stosunkowe nowy termin w słowniku Lamborghini. Wszystkie elementy są idealnie dopasowane. Nic nie wygląda już teraz jak pospiesznie poskładane w całość. Audi odwaliło kawał dobrej roboty. Również materiały są o wiele lepsze jakościowo. Deskę w całości obszyto skórą. W porównaniu z Diablo wnętrze jest o wiele przestronniejsze. Jedynie kolorystyka środka testowanego Murciélago nie przypadła mi do gustu: jasnoniebieska skóra połączona z brązem. Na szczęście to przeszkadza tylko na postoju, w czasie jazdy ma się głowę zaprzątniętą innymi sprawami. Wyposażenie wnętrza jest kompletne. Oprócz skórzanej tapicerki znajdziemy tu klimatyzację, system kontroli trakcji, elektroniczną regulację zawieszenia i elektryczne składanie lusterek. Po co Lamborghini elektrycznie składane lusterka?

Za plecami kierowcy i pasażera, widoczny przez małe okienko, spoczywa potężny 6,2-litrowy, 12-cylindrowy silnik. Dopiero gdy na niego spojrzymy przez otwartą tylną klapę, zrozumiemy, że tak naprawdę Murciélago to cztery kółka i ten właśnie kawałek metalu. Bycza moc 580 KM (426 kW). 1-7-4-10-2-8-6-12-3-9-5-11 - to nie wyliczanka, to kolejność, w jakiej odpalane są poszczególne cylindry silnika Lamborghini. Nie ma już żadnych przeszkód, żeby nareszcie ruszyć do przodu.

WŚCIEKŁA BESTIA

Silnik wydaje z siebie całą gamę dźwięków od AC/DC do Mozarta. Po odpaleniu pracuje całkiem cicho, dopiero wraz ze wzrostem obrotów brzmienie staje się coraz ciekawsze i pełniejsze. To dźwięki pełne emocji. Niczym muzyka filmowa. Odgłos pracy 12-cylindrowego silnika przeszywa nas na wylot jak grzmot letniej burzy.

Murciélago nabrało manier. Sprzęgło pracuje niesłychanie lekko, co przy tak ogromnym momencie obrotowym silnika (650 Nm) wcale nie jest oczywiste. W żaden negatywny sposób (np. przy zawracaniu) nie daje się odczuć napędu na cztery koła, a silnik jest bardzo elastyczny. Przy jeździe miejskiej motor toleruje zarówno pierwszy, jak i szósty bieg.

V-max=335 km/h

Murciélago magicznie przyciąga wzrok przechodniów. Za jego kierownicą nasze spojrzenie koncentruje się jednak na drodze. Zadowoleni raczej nie będziemy. Targani podnieceniem, chęcią wciskania pedału gazu do oporu, chciwi następnej porcji niesamowitego przyspieszenia musimy poddać się rygorom ruchu ulicznego. Murciélago potrzebuje wybiegu. Na "jedynce" osiągamy 100 km/h, na "dwójce" rozpędzamy się do 150 km/h, na trzecim biegu do 200, na czwartym do 260, na piątym do 300, a na szóstym osiągamy prędkość maksymalną 335 km/h. Wszystkie długie proste okazują się za krótkie, a boczne drogi za wąskie. Już wiem, po co te składane elektrycznie lusterka. Właśnie w okolicy Sant'Agata Bolognese boczne drogi są na tyle wąskie, że mijając inny samochód, jesteśmy zmuszeni złożyć lusterka. Za kierownicą siedzimy nisko, więc mamy wrażenie, że samochód zajmuje całą szerokość drogi, albo co najmniej swój pas ruchu. Przy szerokości auta 2 m i 4 cm to nie złudzenie, tylko fakt.

Drążek zmiany biegów wymaga silnej prawej ręki. Zbudowany z aluminium ma kulisę z wyżłobionymi wejściami poszczególnych biegów. Nie da się zmienić biegu "na skróty". Trzeba je dokładnie wrzucać według schematu "H". Biegi zmieniamy jednak szybko, zdecydowanie i energicznie. Przy optymalnej zmianie słyszymy tylko krótki dźwięk otarcia się aluminium o aluminium. Napęd na cztery koła dba o idealne przeniesienie potężnej mocy na asfalt. Dodatkowo zamontowano układ kontroli trakcji i układ zmiennego podziału momentu obrotowego, tzn. kiedy tylna oś dostaje zbyt wiele mocy, sprzęgło lepkościowe przekazuje moc na przednią oś.

Murciélago jest szybkie. Bardzo szybkie. To najszybsze Lamborghini wszech czasów. Już Miura SV rozpędzała się w 1971 roku do 300 km/h. Diablo osiągało 330 km/h. Murciélago rozpędza się do 335 km/h - to obecnie jeden z najszybszych samochodów jeżdżących po drogach. Na szczęście nowe Lamborghini prowadzi się idealnie jak po sznurku. Układ kierowniczy jest czuły i dokładny niczym w Porsche. Hamulce o rozmiarach familijnej pizzy (tarcze przód/tył 355 mm) są odporne na zmęczenie cieplne. To w połączeniu z imponującym silnikiem czyni z Murciélago dojrzały samochód supersportowy.

Noga na pedał gazu i strzałka obrotomierza z furią "wkręca się" w górę, aż do 7,5 tys. obrotów. Auto z niesłychaną łatwością nabiera prędkości. Nim się zorientujemy (mając chwilę, żeby oderwać wzrok od drogi i spojrzeć na prędkościomierz), Murciélago mknie już z prędkością powyżej 240 km/h. To musi wystarczyć. Jednak zawsze pozostaje świadomość, że przy 290 km/h mógłbym zredukować jeden bieg. Krótkie "klik", redukcja, międzygaz i kolejne hamowanie. Wysiadam i mimo klimatyzacji znowu mam na czole kropelki potu. Teraz już nie pomoże wymówka o upale.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.