Najbardziej luksusowe modele Volvo, i przy okazji ostatnie z napędem na tylne koła, produkowane były od 1990 do 1998 roku. Najpierw nazywały się 940, potem 960, a na końcu S90 (sedan) i V90 (kombi). W każdym przypadku mowa o tym samym, wspaniałym aucie - wielkim, wygodnym, bezpiecznym, wzbudzającym pełne zaufanie, na dodatek niemającym w sobie nic z tego sportowo-dynamicznego, nurburgringowego nonsensu, jaki nam się obecnie serwuje. Takie kombi jak to Volvo to obok Abby, Ikei i państwa opiekuńczego najlepszy towar eksportowy Szwecji.
Tak, wiemy, teraz też są kombi z wyższej półki, ale więcej w nich gadżeciarstwa, dobrego PR-u i zbędnego przeładowania elektronicznymi gadżetami niż tej holistycznej, niezastąpionej, bezpretensjonalnej wspaniałości Volvo Kombi. Współczesne kombi prawdziwym przyjacielem rodziny nigdy nie będą - można je podziwiać, ale lubić je, zwierzać im się z miłosnych rozterek i powierzać swoje sekrety? No nie bardzo. Wielkie Volvo ma duszę i dlatego za nim tęsknimy.
ZOBACZ TAKŻE:
Aż trudno uwierzyć, że mając 5 tys. zł można przebierać w ofertach aut używanych
Podobne uczucia żywimy wobec Mercedesa W124. Jest bezpieczny, wygodny i można mu zaufać. Bezpieczny? Miał airbagi, pasy z regulacją wysokości, pedały, które nie raniły stóp w czasie kraksy, schowek przed pasażerem absorbujący energię w czasie wypadku (podłokietniki też potrafiły robić takie sztuczki) i drzwi, które można było bez narzędzi otworzyć po wypadku. Co więcej, testy zderzeniowe Mercedesa były podstawą dla EuroNCAP w czasie tworzenia swoich procedur. Wygodny? No jak duży Mercedes z welurowymi fotelami, deską rozdzielczą wykończoną drewnem i automatyczną skrzynią biegów może być niewygodny? Tak naprawdę to tylko Rolls-Royce może być bardziej komfortowy, a Mercedes to przecież symbol komfortowego podróżowania i to właśnie W124 pozwolił marce spod trójramiennej gwiazdy zasłużyć na taką renomę. A czy można mu zaufać?
Niezawodność to drugie, bezawaryjność to trzecie, a niezniszczalność to czwarte imię tego Mercedesa. Patrzysz mu w te jego prostokątne oczy i wiesz, że nigdy cię nie zawiezie, że nie strzeli focha w najmniej odpowiednim momencie, że zawsze będzie wiernie ci służył. Ktoś jeszcze produkuje takie auta?
ZOBACZ TAKŻE:
Aż trudno uwierzyć, że mając 5 tys. zł można przebierać w ofertach aut używanych
Piątka, produkowana od 1972 do 1996 roku, to małe, proste, niedrogie autko miejskie. I już, wystarczy, byśmy je pokochali i zatęsknili za podobnymi maluchami. Dlaczego? Obecne miejskie auta mają pretensje, by być luksusowymi krążownikami szos (Lancia Ypsilon), sportowymi wyścigówkami (Mini Cooper) czy gadżeciarskimi zabawkami (Fiat 500) - co za idiotyzm! Dlaczego auta miejskie nie mogą być po prostu tanimi środkami transportu miejskiego dla tych, którzy chcą się sprawnie i tanio poruszać w gąszczu ulic, ale niekoniecznie mają ochotę na usługi komunikacji miejskiej która, jak pokazują ostatnie zdarzenia, czasami tonie, niekoniecznie w nadmiarze pasażerów? Można powiedzieć, że obecnie tylko trojaczki z Kolina (Toyota Aygo, Peugeot 107 i Citroën C1) są duchowymi następcami Renault 5, ale nie mają szans jeśli chodzi o arogancję, wręcz bezczelność reprezentowaną przez model 5, który był dumny z tego, że jest jaki jest. Poza tym małe, tanie i francuskie auta są w jakiś magiczny sposób lepsze niż małe, tanie auta z innych części świata. Nie dotyczy to nowego Twingo, które w porównaniu z poprzednikiem zawodzi po całej linii.
ZOBACZ TAKŻE:
Aż trudno uwierzyć, że mając 5 tys. zł można przebierać w ofertach aut używanych
A dlaczego tęsknimy za tą Hondą? W ogóle tęsknimy za sportowymi brykami tej firmy, bo jak już pokazuje ona coś, co jest szybkie, to jest bardzo dobre. Zarówno NSX, jak i S2000 oraz modele z serii Type R nie miały może rekordowo mocnych silników, ale były wysokoobrotowe, lekkie, szybkie, rasowe i czuć było, że są skoncentrowane na tym, by dobrze się prowadzić, by dawać frajdę. Honda narodziła się z pasji jej twórcy, pana Soichiro, i najbardziej czuć ją właśnie w przypadku aut sportowych. Owszem, Jazz jest błyskotliwym, sprytnym autem, Accord pod żadnym względem nie zawodzi, a CR-V codziennie ułatwia życie rodzinom, ale to wszystko jest nudne, wręcz emeryckie (średnia wieku nabywcy Hondy oscyluje wokół pół wieku). Sportowa Honda ma zapisaną w genach fajność, dlatego czekamy na kolejną generację NSX-a. Może nawet włodarze tej firmy zaserwują nam następcę S2000? Aha, Jazz Type R nas nie zaspokoi, jak gdyby nie.
ZOBACZ TAKŻE:
Aż trudno uwierzyć, że mając 5 tys. zł można przebierać w ofertach aut używanych
T1 produkowany jest od 1950 roku i ostatecznie zjedzie ze sceny pod koniec przyszłego roku. Do dnia dzisiejszego powstaje w Brazylii i choć jest w wieku emerytalnym, nic się nie zmienił przez całe swoje życie. I właśnie to go zabije. Władze Brazylii chcą, by już niedługo każde nowe auto miało dwie poduszki i ABS w standardzie, a T1 jest konstrukcyjnie niekompatybilny z takimi technologicznymi ekstrawagancjami. No dobrze, ale dlaczego będziemy za nim tęsknić? Nie ze względu na jego dostawczy charakter, ale ze względu na jego osobowość. Nawet dziś jest pocieszny, wręcz rozkoszny w swojej utylitarności. Pokochali go Hipisi i do dziś pozostaje symbolem wolności, kontestacji ogólnie przyjętych norm. Obecnie szczytem kontestacji jest wypisanie się z Facebooka, nieprzychodzenie na obiad do firmowej stołówki i zakup podstawowej wersji Mini zamiast wypasionej odmiany Cooper R z białymi pasami nadwozia - żałosne. Plus jest taki, że mamy za to lepsze auta dostawcze, ale przy T1 są one osobowościowymi karłami.
ZOBACZ TAKŻE:
Aż trudno uwierzyć, że mając 5 tys. zł można przebierać w ofertach aut używanych
Brakuje nam Lancii Delty (produkowana była od 1979 do 1994 roku) dlatego, że była idolem i karmiła naszą wyobraźnię wizjami potęgi, męstwa i bohaterstwa. Mogła powiedzieć: veni, vidi, vici, bo pojawiła się na trasach rajdowych, zobaczyła, jak wygląda sytuacja i zwyciężyła totalnie. Delta HF Integrale ma na koncie 46 zwycięstw w wyścigach WRC, sześć zdobytych pod rząd mistrzowskich tytułów dla konstruktorów i cztery tytuły mistrzowskie dla jej kierowców. To o tyle wspaniałe, że Delta była zwykłym, rodzinnym autem, które trochę poćwiczyło i zostało mistrzem świata. Nie była piękna i nie była doskonała (tak jak my), ale dokonała rzeczy wielkich. Dawała nam nadzieję, że i my, zwykli ludzie, przy odrobinie wysiłku będziemy mieć świat u stóp. Jakoś nie możemy wykrzesać z siebie tych pięknych emocji w stosunku do obecnych rajdówek czy bolidów F1, które są cyborgami z kosmosu, a nie samochodami. Aha - za obecną Lancią Deltą też nie będziemy tęsknić, bo nie ma ona nic z poprzednika. Absolutnie nic.
ZOBACZ TAKŻE:
Aż trudno uwierzyć, że mając 5 tys. zł można przebierać w ofertach aut używanych
Mikrus to małe, polskie autko produkowane od 1957 do 1960 roku. Dlaczego mielibyśmy za nim tęsknić? To tani samochód dla mas, lepsza wersja komunikacji miejskiej, taki nasz Fiat 500, Volkswagen Garbus czy Citroën 2CV. Tyle tylko że ostatecznie nie zmotoryzował polskich mas, bo był dość drogi (kosztował 50 ówczesnych pensji, a miał być niewiele droższy niż motocykl) i nie zdołał wejść do masowej produkcji. Był nowatorską, naszą polską konstrukcją pokazującą, że są w naszym kraju zdolni, inteligentni inżynierowie. Szkoda, że obecnie mamy takich ludzi więcej, ale jakoś nic nie mogą wyprodukować.
ZOBACZ TAKŻE:
Aż trudno uwierzyć, że mając 5 tys. zł można przebierać w ofertach aut używanych
Zawsze powtarzamy, że Smart Roadster to dwuosobowy Mercedes cabrio z napędem na tył, silnikiem turbo (82 KM), automatyczną skrzynią biegów i bardzo bogatym wyposażeniem (klimatyzacja, ESP, skóra, podgrzewane fotele i tak dalej). Zawsze potem dodajemy, że to jest wspaniałe i mało co jest w motoryzacyjnym kosmosie lepsze i bardziej prestiżowe niż dwuosobowy Mercedes z otwieranym dachem. Gdyby tego było mało, Smart kosztuje ułamek tego co Mercedes, choć by ten najtańszy, ze zwykłym dachem, napędem na przód, mechaniczną skrzynią i uboższym wyposażeniem. Poza tym Smart świetnie wygląda i choć nie jest tak szybki jak Lamborghini Aventador, to ma zdecydowanie więcej sensu niż on.
Z całym szacunkiem, ale prawdziwa przyjemność z posiadania i z jazdy autem sprowadza się do tego, ile maksymalnie można z niego wycisnąć. Z Lamborghini może i można wycisnąć nie wiadomo ile, ale tylko na torze, latem, gdzieś we Włoszech, po założeniu wąskich butów, drogiego kombinezonu i zaawansowanych technologicznie rękawiczek, no i po wymianie opon, zarezerwowaniu terminu i dojechaniu na owy tor. Kto może sobie na to pozwolić? No właśnie. Możliwości Smarta są tylko nieco mniejsze niż Lambo, ale można tym autem jeździć szybko, zadziornie, na najwyższych obrotach i na granicy jego możliwości nawet w czasie codziennych dojazdów do pracy, co czyni go wspaniałą maszyną. A poza tym jest tani, oszczędny i fajny, a to właściwie nieosiągalny zestaw cech we współczesnych samochodach. Smart Roadster produkowany był w latach 2003 - 2006. Obecnie nie ma podobnego auta. Tęsknimy.
ZOBACZ TAKŻE:
Aż trudno uwierzyć, że mając 5 tys. zł można przebierać w ofertach aut używanych
Która Mazda nas ostatnio podnieciła? Lubimy MX-5, ale jest z nami już tak długo, że powoli przestajemy dostrzegać jej geniusz. Cenimy CX-5, nie mamy nic przeciwko nowej limuzynie 6, ale mówimy o czymś, co sprawia, że auto zyskuje miejsce na panteonie motoryzacji. Mówimy o modelu Cosmo, tym pierwszym, z 1967 roku. Do 1972 roku powstało nieco ponad 1500 sztuk tego futurystycznego coupé, co oznacza, że powstawał jeden egzemplarz dziennie. Mało? No może i mało, ale przy produkcji ręcznej przeprowadzanej przez dokładnych, sumiennych i precyzyjnych Japończyków nie ma co liczyć na więcej. Cosmo była pierwszym supersamochodem Mazdy (w tamtych czasach to naprawdę był supersamochód) i pierwszym modelem tej marki z silnikiem Wankla. Do dziś pozostaje jednym z najrzadszych, najpiękniejszych i najbardziej pociągających japońskich modeli. Kolejne generacje Cosmo tak fascynujące nie były i za nimi tęsknić nie będziemy.
ZOBACZ TAKŻE:
Aż trudno uwierzyć, że mając 5 tys. zł można przebierać w ofertach aut używanych
Mówiąc wprost, DS to wysłannik bogów (DS czytamy po francusku jak déesse, czyli bogini), który zaszczycił nas ziemski padół i zmienił świat na zawsze. Jak? Przewrócił do góry nogami nasze postrzeganie motoryzacyjnego piękna, bo w 1955 roku, gdy debiutował, auta wyglądały jak katedry, a DS był niczym statek kosmiczny, zdumiewał wizualnie. Ponadto bardzo wysoko ustawił poprzeczkę w kwestii tego, czego możemy od samochodu oczekiwać. DS miał tyle innowacji, że nie sposób ich wszystkich wymienić. Hydrauliczne było w nim właściwie wszystko (od zawieszenia, przez hamulce, po skrzynię biegów i sprzęgło), a nadwozie było wykonane w sporej części z aluminium i plastiku (a my się teraz cieszymy, jak z tych materiałów wykonano choćby część auta). DS miał strefy kontrolowanego zgniotu i silnik, który w czasie wypadku wsuwał się pod kabinę pasażerską (i nagle podwójna podłoga Mercedesa klasy A nie jest już tak innowacyjna, prawda?). Poza tym Bogini doświetlała swoimi pięknymi oczami zakręty (pół wieku temu, jako pierwsze auto w historii!), uratowała prezydenta Charles de Gaulle (jego limuzynę ostrzelano i przebito w niej dwie opony, ale dzięki hydropneumatycznemu zawieszeniu auto jechało dalej) i w dniu debiutu, na salonie w Paryżu, znalazła aż 12 tys. właścicieli.
Tęsknimy za takimi autami, które pozwalają motoryzacyjnemu światowi zrobić krok do przodu, które odbierają nam dech, które zmuszają nasze mózgi do wytworzenia kolejnych połączeń między neuronami, bo to, co już w głowie mamy, nie pozwala nam ogarnąć tego nowego. Ostatnio podobne uczucia wywołał u nas Bugatti Veyron, ale to auto dla ułamka ludzkości, podczas gdy DS trafił do ponad 1,3 miliona ludzi, namacalnie poprawiając jakość ich życia i samopoczucie, bo obcowanie z pięknej wzbogaca, to udowodnione naukowo. Czekamy na kolejnego DS, choć gdzieś tam w samym środku naszego jestestwa przeczuwamy, że drugi raz nic takiego się nie zdarzy.
ZOBACZ TAKŻE:
Aż trudno uwierzyć, że mając 5 tys. zł można przebierać w ofertach aut używanych