Jeśli nie, to bez obaw, bo mamy dla was kilka propozycji. Wybierając modele do feriowego TOP 10, kierowaliśmy się aspektami praktycznymi (napęd na cztery koła, większy prześwit, pojemny bagażnik), stylistycznymi (i w Szczyrku, i w Aspen trzeba się dobrze prezentować, a jakże!) oraz rozrywkowymi (no bo po co się jedzie na ferie, jak nie po to, by się rozerwać?). Zebraliśmy kilka samochodów używanych i kilka pachnących nowością, wśród których są modele z wyższej i niższej półki. No i są auta naprawdę zaskakujące, o których nigdy byście nie pomyśleli, że nadają się na zimowe wakacje.
Przed kilkoma dniami Audi pokazało trzecią generację A6 Allroad, ale to ta pierwsza jest ciekawsza. Dlaczego? Kolejne nie mają już wokół siebie takiej aury nowości (żadna niespodzianka, że pojawiają się w salonach), unikalności (można też kupić A4 Allroad, ot co) i są, można powiedzieć, odpicowane do granic możliwości (wizualnie i technologicznie), podczas gdy pierwsza generacja jest ciut nieokrzesana (szczególnie wizualnie), co jest naprawdę fajne. Allroad ma w sobie sporo z auta terenowego - napęd na cztery koła z reduktorem, pneumatyczne zawieszenie regulowane w zakresie 142-208 mm, terenowe opony założone na duże koła oraz utylitarne, plastikowe dodatki nadwozia (czarne błotniki i dach nadają aut niszowego charakteru).
Silniki? Benzynowiec V6 produkuje 250 KM, a wysokoprężne V6 - 163 lub 180 KM. W czasach terroru jak najniższego spalania i najlepiej zerowej emisji dwutlenku węgla czujemy moralny nakaz, by przemilczeć silnik 4,2 l V8 300 KM, który też trafiał pod maskę Allroada. Dobrze utrzymany egzemplarz można mieć już za około 35 tys. zł.
Mowa o modelu, który rozpoczął swoją karierę w 2001 roku i zakończył ją po pięciu latach. Dlaczego właśnie o nim? Kolejne generacje CR-V są coraz bardziej osobowe (to już raczej wyższe kombi niż auto terenowe), a pierwsza, z połowy lat 90., już trąci myszką (a nawet dwiema myszkami). Najtańsze egzemplarze drugiej generacji CR-V kosztują nieco ponad 30 tys. zł i mają to, co mieć powinny, czyli (wciąż) atrakcyjne nadwozie, napęd na cztery koła, pojemny bagażnik (do 2000 litrów) i całkiem mocne silniki (140 i 150 KM). Poza tym to przecież Honda, więc najpewniej się nie zepsuje, gdy będzie najbardziej potrzebna.
Klasa R to taki ni wpiął, ni wypiął. Niby kombi, niby van, niby limuzyna, niby terenówka, niby auto sportowe, niby wszystko po trochu. W ofercie są wersje z krótkim i dłuższym (o 23,5 cm) rozstawem osi, z napędem na tylne lub cztery koła, 5-, 6- lub 7-osobowe i wyposażone w silnik benzynowy (231, 272 i 388 KM) lub wysokoprężny (190, 211 i 265 KM). Dużo tego!
Co jeszcze przemawia za tym, można powiedzieć, niezdecydowaniem klasy R? Niektóre silniki są tak czyste, że spełniają normy czystości spalin, o których jeszcze nie słyszeliśmy, więc można tym autem spokojnie jechać na ferie, nie przejmując się, że jego spaliny zniszczą lodowce i za kilka lat nie będzie gdzie jeździć. No i jeszcze ta gwiazda na masce - żadne auto rodzinne nie jest tak prestiżowe, tak luksusowe i tak sybaryckie jak klasa R. Tak naprawdę to powinno się rozkładać czerwony dywan jej pasażerom za każdym razem, gdy przyjeżdżają na miejsce.
Ile ta przyjemność kosztuje? Za cenę nowej klasy R (od 250 tys. zł) można mieć cztery używane (od 65 tys. zł).
Wyobraźcie sobie, że jedziecie na ferie. Górska droga, ciemno, zimno, szaleje śnieżyca, dziecko numer jeden drze się w niebogłosy, dziecko numer dwa domaga się butelki z ciepłym mlekiem, małżonek lub małżonka ma zły dzień, pies ślini wszystko dookoła, a bagaży masz ze sobą tyle, że w domu już nic nie zostało. Panie premierze, jak żyć, to znaczy czym jechać w takich warunkach?
Instynkt podpowiada, że najlepsze będzie Volvo XC90. Wiadomo, stworzono je w Szwecji, więc skutecznie stawi czoło każdej zimie. Volvo lubi dzieci i jest równie ważną częścią familii jak labrador, co też jest ważne. Poza tym zmieści się w nim wszystko, co rodzinie niezbędne, a wszelkie rozwiązania mające ułatwić jej życie naprawdę je ułatwiają. Tak, XC90 może i nie ma w sobie jakże teraz modnego sportowego charakteru i produkowane jest od ostatniego zlodowacenia (od 2003 roku), ale to wciąż jedyne auto, w którym chcesz być, gdy musisz zmierzyć się z rodziną, zwierzętami i bagażami, na dodatek zimą, wysoko w górach, przy bardzo niskiej temperaturze.
Ceny? Używany egzemplarz to wydatek rzędu 55 tys. zł, nowy jest o ponad 130 tys. zł droższy.
Evoque to auto terenowe innego typu niż Volvo. Range Rover to propozycja dla bezdzietnych par lub singli, których podnieca myśl, że mają brytyjską terenówkę i gdy tylko zechcą, mogą przejechać po każdej drodze w każdej dziczy świata, ale wiadomo, że nigdy się o tym nie przekonają na własnej skórze, bo niby po co? Evoque to stylowy, wręcz seksowny środek lokomocji dla mieszczuchów, którzy buszują w miejskiej, a nie w amazońskiej dżungli.
Czasami jednak muszą się wyrwać ze swojego naturalnego środowiska i dojechać do górskiego kurortu (bardziej Val d'Isère niż Krynica Górska). Chcą to oczywiście zrobić z klasą, a które inne auto im to umożliwi? Tylko takie, którego ambasadorką i głównym konsultantem w sprawach stylu jest Victoria Beckham.
Passat Alltrack to, jakby na to nie patrzeć, Audi A6 Allroad dla nieco uboższych. Ot, zwykłe kombi, ale wyposażone w terenową zbroję (nakładki na to i na tamto), napęd na cztery koła, wyższe zawieszenie (o 30 mm) i kilka elektronicznych gadżetów sterujących m.in. skrzynią biegów i ABS-em, które przydadzą się w chwili, gdy droga już dawno się skończyła. Silniki? Turbodiesle mają 140 lub 170 KM, a benzynówki 160 lub 210 KM.
Salon Tokio 2011 | Volkswagen Passat Alltrack
A teraz coś dla tych, którzy muszą dowieźć dzieci, narty, sanki i wszystko inne do górskiego kurortu, ale po drodze chcą się nieco rozerwać za kierownicą. Tak, tylnonapędowe BMW nie jest ani wybitnie pojemne, ani wybitnie praktyczne, ani wybitnie pro familijne, ale jeśli trzeba połączyć wymagania rodzinne i prozę codziennego życia z benzyną płynącą w żyłach i niezaspokojoną chęcią czerpania przyjemności z jazdy, to trudno o lepszy samochód. Wyobraźcie sobie tylko łatwość, z jaką serią 3 można kręcić bączki na śniegu!
Podobno najważniejsza jest droga, cel podróży jest mniej ważny. Skoro tak, to BMW serii 3 jest najlepszym autem do jazdy (nie tylko na ferie).
Tak, wiem, na pierwszy rzut oka terenowe cabrio nie jest najlepszym samochodem na ferie, ale tylko o tym pomyślcie. Nissan Murano CrossCabriolet ma wysoki prześwit, duże koła i napęd na cztery koła, więc najpewniej przejedzie przez każdą zaśnieżoną drogę. Poza tym ma rozkładany dach, więc jeśli tylko świeci słońce, można się opalić w czasie jazdy. Poza tym Nissan ma jedną parę drzwi, a to jest bardziej prestiżowe niż dwie pary, więc można zadać szyku pod wyciągiem.
Tak, to supersamochód z napędem na tył i znikomym prześwitem. Tak, ma 1115 KM i zdumiewające osiągi na suchym, równym i pustym pasie startowym (2,9 s do setki, maksymalnie ponad 390 km/h), więc w czasie jazdy po zakorkowanej zakopiance w momencie, gdy drogowcy wciąż przecierają oczy ze zdumienia na widok śniegu, do niczego się nam one nie przydadzą.
Tak, ma tylko dwa miejsca i bagażnik wielkości już nawet nie schowka na rękawiczki, ale jej samej. Tak, to zupełny bezsens, ale z drugiej strony ten szwedzki supersamochód ma specjalnie dla niego zaprojektowany bagażnik na narty. Kosztuje 20 tys. euro ekstra i jest absolutnie najfajniejszym schowkiem dachowym na świecie, w sam raz na superferie!
Tak, było już o Audi A6, ale tym razem będzie o zwykłym modelu, który dokonał niezwykłej rzeczy - wjechał na 47-metrową skocznię narciarską w fińskim mieście Pitkavuori. Auto miało kolce w oponach i było zabezpieczone liną, co tylko trochę umniejsza rangę tego osiągnięcia. Cały show powstał na potrzeby reklamy telewizyjnej, dzięki której uczczono 25. urodziny napędu quattro. Tego samego wyczynu dokonano w latach 90., ale wtedy na skocznię w przeciwnym niż jesteśmy przyzwyczajeni kierunku wskoczyło, to znaczy wjechało Audi 100 CS. Jakby tak pomyśleć, to Audi A6 z kolcami w oponach jest najlepszym autem na ferie, bo niby którym innym modelem można dokonać czegoś takiego?
Filip Otto