Życie wisi na za kręcie

Noc, pisk opon, huk, potem głucha cisza. Znaczy, że z tego samochodu nikt nie wysiądzie. I znowu w piżamie biegnę na ten przeklęty zakręt

Bogumił Kobiela, Krzysztof Krawczyk, Irena Santor, Waldemar Baszanowski - łączy ich zakręt we wsi Buszkowo, 27 kilometrów od Bydgoszczy, przy drodze numer 25 z podkoszalińskich Bobolic do podwrocławskiej Oleśnicy. To najkrótsza trasa z Warszawy na zachodnie wybrzeże Bałtyku.

Kobiela tu zginął, podobnie żona Baszanowskiego. Krawczyk przeżył. I się nawrócił.

Do widzenia, do jutra

2 lipca 1969 roku, środa. Popołudnie jest gorące, ale leje jak z cebra. Bogumił Kobiela zbliża się swoim białym bmw 1600 do Buszkowa.

W cyklu POLSKIE DROGI czytaj także: Spowiedź kierowcy Kurskiego Polak, honor, samochód Nasz najdłuższy cmentarz Europy

Auto Kobieli jak na tamte lata jest luksusowe i niezwykle w Polsce rzadkie. Aktor wiezie żonę Małgorzatę i dwójkę autostopowiczów. Wchodzi w swój ostatni zakręt.

Białe bmw zderza się czołowo z jelczem należącym do cukrowni w Świdnicy. Autobus na szczęście jest pusty. Autostopowicze z bmw wychodzą bez szwanku. Małgorzata ma złamaną rękę i rozcięte czoło. Kobiela jest nieprzytomny. W stanie zapaści karetka wiezie go na pogotowie w Bydgoszczy.

Przytomność odzyskał następnego dnia rano. Lekarze ustalają, że ma pękniętą śledzionę i krwotok wewnętrzny. Kilka dni walczy o życie. Z Bydgoszczy jest przewieziony do specjalistycznej kliniki w Gdańsku. Najlepsi lekarze, kolejne operacje, artykuły w gazetach: "B. Kobiela walczy o życie. Ze wstępnych ustaleń MO wynika, że przyczyną wypadku były trudne warunki jazdy. BMW 600 na skutek poślizgu przy pogodzie deszczowej, na wyjątkowo zdradliwym w tym miejscu zakręcie uderzył w autobus" - podaje "Dziennik Wieczorny".

Wszystko na nic. Druga operacja się nie powiodła, nie pomogła blisko godzinna reanimacja. 10 lipca 1969 roku umiera.

Nazajutrz gazety donoszą: "Do widzenia, do jutra"; "Jeszcze niedawno oglądaliśmy go w cieszącej się dużym powodzeniem komedii 'Człowiek z M-3?" (?). Czytaliśmy o jego planach, miał wystąpić w nowym filmie Marka Piwowskiego pt. ?Rejs?.

Anioł obok śpi

28 czerwca 1988 r., Buszkowo, ten sam zakręt. W żółtym fiacie 125p jedzie Krzysztof Krawczyk z rodziną. Na przednim fotelu pasażera siedzi 15-letni syn. Nie mają zapiętych pasów. Z tyłu leżakuje - o ile w dużym fiacie to możliwe - Ewa Krawczyk, żona Krzysztofa.

Są zmęczeni. Całą noc pakowali torby i kartony, przeprowadzają się z Kołobrzegu do Warszawy. Krawczykowi zamykają się oczy. Pech chce, że traci czujność w Buszkowie, akurat na tym zakręcie. Fiat wali w drzewo. Kierowca wysiada z samochodu i jak kłoda leci na ziemię.

Żonę Krawczyka budzi huk. Oszołomiona wybiega na pole. - Ciesz się, że żyjesz - rzuca jej starsza kobieta, która obserwuje wypadek.

Karetka zawozi piosenkarza do Państwowego Szpitala Klinicznego im. XXX-lecia PRL w Bydgoszczy z obrzękniętą i zakrwawioną twarzą. Lekarz dyżurny nie rozpoznaje w nim gwiazdy. Dopiero gdy ten się odezwie, chirurg zdaje sobie sprawę z tego, że to nie zbieżność nazwisk. Krawczyk ma zwichnięty prawy staw biodrowy, złamaną kość jarzmową i szczękową. Trafia na ortopedię. Krzysztof junior - na intensywną terapię. Żona ma wstrząs mózgu, jest poobijana.

Maciej Świtoński, chirurg ze szpitala, do którego Krawczykowie trafili, wspomina: - Był parny czerwcowy poranek. Około południa ktoś podał przez radiostację komunikat, że za chwilę do izby przyjęć zostaną przywiezione ofiary wypadku w Buszkowie. Znowu Buszkowo, pomyślałem. To niezwykle pechowa wieś.

Po latach Krawczyk wróci myślami do Buszkowa, pisząc piosenkę "Anioł obok śpi".

Kamienne schodki 28 czerwca 2009 r. Stoję na zakręcie w Buszkowie. Miejscowi nazywają go zakrętem śmierci. Licytują się, kto widział więcej wypadków.

Przyjrzyjmy się mu. Droga tutaj nagle łamie się pod kątem 90 stopni. Znaki każą zwolnić do 40 kilometrów na godzinę, ale przed zakrętem mało kto traktuje to ostrzeżenie poważnie.

Ci, którzy jadą ze stolicy, mijają po lewej kościół, po prawej wiejski spożywczak. Potem w ułamku sekundy znikają mi z oczu.

Jadący znad morza tak samo szybko pojawiają się przede mną. Mam wrażenie, że wylatują znikąd. Ich prosta droga nagle zawija się. I wjeżdżają wprost na kościół. Nie wszystkim udaje się go ominąć.

Skąd wiem? Stoję na schodach przed kościołem. A właściwie na tym, co z nich zostało.

- A to taka młódka ostatnio nam na schody wpadła - kobieta jakby czytała w moich myślach, o co chcę zapytać. To Elżbieta Hartwich, przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich w Buszkowie. Przerywa pracę i opowiada dalej: - Dziewczyna z Chojnic jechała, świeżo prawo jazdy zrobiła. Jak ją z zakrętu wyrzuciło, to jakby śmigłowiec na naszych schodach wylądował. Paskudne. Też jestem kierowcą, nie wylecę z tego zakrętu, bo wiem, jaki zdradziecki. Uważam. Ale nie każdy wie, że tu tak ostro. Tu niby czterdziestka jest. Ale patrz, pani! Żaden tyle nie jedzie.

W zakręt wchodzą cztery samochody. Nie pędzą, ale na pierwszy rzut oka powyżej 60 na liczniku mają z pewnością.

- Widzi pani: teraz z lewej strony schody rozwalone, wcześniej były z prawej. I tak na okrągło naprawiamy. Kilka razy z każdej już były rozbite. Ale schody to pół biedy, bywa gorzej. Na własne oczy widziałam, jak kiedyś ciężarowy z zakrętu wyrzuciło. Facet nie przeżył. Zresztą i Kobiela, i Krawczyk, i Santorka się tu pokiereszowali.

- Irena Santor też?

- Jechała tędy lata temu, z jakimś aktorem chyba. On był bardziej potłuczony niż ona. Ten zakręt poszerzyć by trzeba, fotoradar ustawić. Jak ludzie chcą przejść po mszy do sklepu, to problem. Starsi to szans nie mają. Ja jeszcze pobiegnę, ale moja mamusia w ogóle tędy nie chodzi.

Przewodnicząca koła gospodyń bierze w dłoń wiadro, ścierkę i wraca do mycia grobów. Na odchodne radzi pogadać z księdzem ("on o zakręcie śmierci więcej powie"). I wskazuje figurę Matki Boskiej, co stoi tuż przy drodze, w centralnym punkcie zakrętu.

- Ona tu tak ku przestrodze chyba stoi - rzuca na odchodne. Zawsze w drodze

Ks. Janusz Góral pracuje w tej parafii od sześciu lat. Schody naprawia po raz trzeci. - A przecież solidne są, z kamienia - rozkłada ręce. - Ale ja pani powiem, skąd to wszystko. Jest tak: jak ktoś do setki jedzie, to św. Krzysztof przy kierowcy siedzi, jak powyżej - wysiada. Przepisy są jasne: przed zakrętem do 40 na godzinę. A tu pędzą. Głupota ludzi! Brawura! I nie odpoczywają w trasie. Jedzie dzień i noc, żeby jak najwięcej kilometrów zrobić.

Ksiądz ma plan: schody skrócić, a tam, gdzie przydrożny rów, postawić chodnik. Przynajmniej ludzie, co do kościoła chodzą, będą bezpieczni.

- Ale liczba wypadków od tego nie zmaleje - głośno myśli. - Gdyby tu policję postawić na całą dobę raz i drugi? Ile pieniędzy z tego by było... I ludzie by się nauczyli. Ale to u nas niemożliwe. Kto by tak długo stał. Nie ma silnych. Fotoradar by się przydał. Ale taki zawsze działający, jakaś puszka to nic nie da.

O fotoradar na zakręcie od roku walczy Wojciech Radgowski, sołtys Buszkowa.

- Mieszkańcy są po prostu wściekli na ten zakręt - mówi.

Sam mieszka daleko od głównej drogi. Ze 3 km. Ale niejeden wypadek na zakręcie już widział. - Kiedyś pojechałem zobaczyć śmiertelny. Nie było ciekawie - krzywi się. - Dobrze, że truskawek dużo mamy, przynajmniej wieś jest z nich znana i nie kojarzy się tylko ze śmiercią. Kiedyś była taka propozycja, chyba ze 20, 30 lat temu, żeby inną drogę zrobić i ten zakręt ominąć. Jednak dziś nikt o tym nie pamięta. Tu by się nam przydał choć ten fotoradar. Pisałem do dyrekcji dróg w zeszłym roku, żeby nam postawili. A oni, że na razie stawiają na drogach z numerami do 10. No to musimy poczekać. Ale jest nadzieja. Wniosek ma być rozpatrzony w tym roku jeszcze raz.

- Miejscowi chcą radaru?

- Głosy podzielone. Ci, co sami szybko jeżdżą, to niekoniecznie?

- Kto płaci za nowe schodki?

- Jak jeden nasz rozwalił, to sam naprawił. A tak to próbujemy od firm ubezpieczeniowych ściągnąć. Ale dodzwonić się nie możemy. Ciągle infolinia i wybierz tonowo?

Spieszmy się

Drogą zarządza Generalna Dyrekcja Dróg i Autostrad. I drogowcy, i policja twierdzą, że zakręt wcale nie jest taki niebezpieczny. Jednak nie liczą, do ilu wypadków na nim doszło. W policyjnych statystykach do jednego worka wrzucone są wszystkie "zdarzenia drogowe" z całego Buszkowa. Można więc tylko przypuszczać, że większość zdarzyła się właśnie na zakręcie.

Liczby: dwa lata temu policja odnotowała 14 zdarzeń drogowych, w zeszłym roku - 17, jedna osoba zginęła. Od 2000 r. w Buszkowie doszło do 110 wypadków i kolizji. Trzy osoby zginęły, 13 zostało rannych.

Tomasz Okoński, rzecznik Generalnej Dyrekcji Dróg i Autostrad: - Są groźniejsze miejsca, w których każdego roku ginie po kilka osób. Tu jest ograniczenie prędkości, częściowo zakręt osłania barierka. Jeśli tu postawimy radar, to na wielu podobnych zakrętach też powinniśmy postawić. Nie radar, ale chodnik by się tu przydał. Wtedy ludzie poczują się bezpiecznie. Jesteśmy gotowi chodnik tu zrobić, ale gmina musi partycypować w kosztach.

Sołtys do inwestycji się szykuje. - Trzeba pilnie coś z tym zrobić, nie czekać na kolejne tragedie. Jednak tu nie tylko o bezpieczeństwo pieszych chodzi - mówi. I odsyła mnie do tych, którzy przy zakręcie mieszkają. - Oni znają całą prawdę. Sami ciągnikami co rusz z rowu samochody wyciągają. Przeżyć wszystko jeszcze raz

Pukam do pierwszego domu po prawej stronie przy zakręcie, jadąc od Warszawy. Otwiera mi Edward Wiąckiewicz, emeryt, mieszka tu od 40 lat.

- Wypadki? No ciągle są. Ostatnio w maju. Tu w tym rowie wylądował, koło płotu mojego. Co drugi miesiąc najrzadziej ktoś tu się rozbija. Jeżdżą jak wariaci. 120, 130 na liczniku, i jak tu taki zakręt zrobić? Zakręt śmierci, jak to nasi mówią. Bo tu Kobiela, Krawczyk. Kobielę to ja pamiętam, ciągnikiem jechałem. W autobus rąbnął. Nie on jeden tu padł. Jakiś czas temu znowu facet? Kwiatki jeszcze są przy słupku.

"Rekordzistką" we wsi jest Baśka od Blocha. Mieszka po drugiej stronie drogi. - Ile wypadków widziałam? - zastanawia się pani Barbara Bloch. - Ho, ho? nie policzę - zaprasza do salonu. - Ale życie mnie już nauczyło. Jak się kilka dni coś tu nie zderzy albo z zakrętu nie wypadnie, to wiem, że przyjdzie sobota i będzie siedem nieszczęść. Dwudziesty rok tu mieszkam, nazbierało mi się trudnych wspomnień. Pewnie z kilkaset.

Głęboki wdech i ciągnie dalej: - Spać w nocy nie mogę, wracają te obrazy. Z okna zakręt jak na dłoni widać. Ludzie sami przychodzą po pomoc. Nawet w nocy budzą. Kto ma ciągnik, kto pomoże? - pytają. - Ale tak już lepiej. Najgorzej tak w nocy usłyszeć ten pisk opon, huk i? nic więcej. Ta cisza znaczy, że nikt nie otwiera drzwi samochodu. Nikt nie jest w stanie wyjść. Już mi się zdarzało w piżamie, nie do końca ubranej, z komórką lecieć. I za rękę umierającego trzymać.

- ???

- No na miejscu wypadku zawsze jestem pierwsza. Zderzył się kiedyś tir z półciężarowym. Ciężarówka na bok przewrócona, kierowcą do dołu wisi. Tir jeszcze w tę kabinę wjechał. I człowieka na asfalt wyrzuciło. Jak przybiegłam, charczał. Nienaturalnie jakiś powyciągany był.

- Policja twierdzi, że wcale nie jest tu tak tragicznie. Rocznie kilkanaście zdarzeń, śmiertelne sporadyczne?

- Prawda jest taka, że drobne wypadki najczęściej nie są zgłaszane. A to ktoś po drinku, a to z dyskoteki wraca i wiadomo. Jak znajomy, leci od razu do mnie, bo wie, że ja czasem dzwonię po policję. "Basia, tylko nie dzwoń, ja po drinku!" - woła od progu. Inni, jak się zderzą, to się sami dogadują. Jak do rowu kto wleci, to szuka gospodarza z ciągnikiem, co wyciągnie. Dom obok, rodzina męża, mają ciągnik, pomagają. Ja też chcę jakoś pomóc. W tym roku się za to wzięłam. Piszę wnioski o barierkę. Jak stanie, to tych ludzi przestanie do rowu wyrzucać. W Generalnej Dyrekcji pan mi powiedział, że nic nie wie, żeby tu było źle. To mu powiedziałam. Przysłał niedawno jakiegoś pana z gminy na kontrolę. Sprawdził, przyznał rację i podobno dostał burę. Przecież to jego zadanie, nie moje. On sam powinien wiedzieć, jaki to zakręt. To, co w życiu ważne

28 czerwca 2009 r., 21. rocznica wypadku Krzysztofa Krawczyka w Buszkowie. Artysta wyznaje: - Popełniłem kilka błędów. Nie zapiąłem pasów, ale pasy w ówczesnych samochodach to w ogóle nie dla ludzi były. Byłem cholernie zmęczony. Myślałem tylko o tym, aby przystanąć gdzieś na kwadrans. Ale nie było gdzie. Droga bez pobocza. Jadąc przez Buszkowo, odmawiałem różaniec. Później zresztą od znajomych zakonników ochrzan za to dostałem. W 28-stopniowym upale, bez klimatyzacji, nie powinno się modlić. To za bardzo wycisza. I przysnąłem. Jednak mam powody twierdzić, że z tym zakrętem jest coś nie tak. W tym samym miejscu uderzył też Waldemar Baszanowski, sztangista, wielokrotny medalista, jego żona zginęła. Kobiela tu się rozbił. Nie bez powodu ludzie mieszkający w pobliżu trzymają nosze w sieni. Mówią, że tam podobno jakieś cieki podziemne są i przez to to wszystko.

Krawczyk mówi dalej: - Wypadek zmienił całe moje życie. Wcześniej nie wiedziałem, co to ból, cierpienie. A tu sztuczne biodro, przerwa w trasie. Byłem na wózku. W szpitalu poznałem Kazia, 21-letniego chłopaka, któremu pół tony na plecy spadło. Chciał się zabić. Odmówił jedzenia. Wysłali mnie do niego, tak "na małpkę". Lekarz mówił: "na Krawczyka". Liczyli, że rozpozna twarz i zechce ze mną rozmawiać. Udało się. Dałem mu coś do posłuchania, z czasem doszedł do siebie. Przed wypadkiem byłem takim neofitą. Wiara chyba już była mi dana. Ale wypadek ją pogłębił.

Aleksandra Lewińska

Tytuły rozdziałów zaczerpnęłam z bogatej twórczości artystów, którzy mieli wypadki na zakręcie w Buszkowie: Ireny Santor, Krzysztofa Krawczyka i Bogumiła Kobieli

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.