Rząd leci na kasę

O dopłatach możemy zapomnieć, szykują się nowe podatki, zwane ekologicznymi. W kogo uderzą? W najbiedniejszych

Rząd wycofuje się z podatku akcyzowego od samochodów. Z jednej strony słusznie, bo przepisy są niesprawiedliwe, oprotestowane przez Unię Europejską. Akcyza naliczana jest jednorazowo, od wartości auta i zależy od pojemności silnika. Auta mniejsze niż dwulitrowe są droższe o 3,1%, większe - aż o 18,6%.

Dlaczego? Do końca nie wiadomo. Rząd tłumaczył się szeroko rozumianymi względami ekologicznymi, ale nowoczesne silniki, nawet te o dużej pojemności emitują mniej szkodliwych substancji, niż te stare i wyeksploatowane. Akcyza uderza więc nie tylko w najbogatszych, ale też w osoby planujące zakup nowoczesnego samochodu - niekoniecznie luksusowego.

Ale jeśli nie wiadomo o co chodzi, to pewnie chodzi o pieniądze. W ostatnich czterech latach z tytułu akcyzy budżet bogacił się średnio o miliard złotych rocznie. Dużo? Biorąc pod uwagę, że po polskich drogach porusza się 14 milionów samochodów, to raczej niewiele (na jedno auto przypada zaledwie ok. 70 złotych).

Dlatego rząd ma nową propozycję - podatek ekologiczny. Byłby płacony co roku, a naliczany na podstawie emisji spalin emitowanych przez auto. Najwięcej płaciliby właściciele starych aut o dużej pojemności silnika. Pierwsze przecieki z Ministerstwa Finansów były alarmujące - za kilkunastoletnie auto z dużym silnikiem trzeba by było płacić aż kilka tysięcy złotych podatku. I to niezależnie od tego, czy auto jeździ, czy stoi w garażu przez 11 miesięcy w roku. Wiceminister finansów, Jacek Kapica, jednak uspokaja - właściciele aut, od których już zapłacono akcyzę, płaciliby dużo mniej. Opłaty uderzyłyby więc w naprawdę stare samochody o dużej pojemności silnika. Skomplikowane? Bardzo. Sprawiedliwe? Nie.

Załóżmy, że w moim garażu stoi 20-letni amerykański krążownik szos z olbrzymim ośmiolitrowym silnikiem, który na rozruch potrzebuje wiadra paliwa. Jeżdżę nim przez kilka tygodni w roku. Fiskusa nie obchodzi ile szkodliwych substancji przez ten czas wyemituję do atmosfery, lecz ile mógłbym wyemitować. To pierwszy zgrzyt w planowanym systemie. Przypomina wręcz dowcip o bacy, który postulował, żeby wsadzić go do więzienia za gwałt, bo narzędzie tego czynu nosi przy sobie.

Najpierw władze zachęciły nas niskimi opłatami do sprowadzenia kilku milionów używanych aut, a teraz chcą nałożyć na ich właścicieli drakońskie opłaty. Planowany podatek miałby więc formę represji za nieudolność rządzących.

Sam pomysł podatku ekologicznego nie jest zły. Od lat funkcjonuje on w krajach UE. Ale tam rządy nie tylko represjonują trucicieli, ale wspierają sprzedaż nowych aut poprzez dopłaty i jednocześnie troszczą się kolekcjonerów starych automobili - co w Polsce nadal uznawane jest za fantazję kilku oszołomów. To jednak inwestycja, która zwróci się w postaci podatków, czystego środowiska, mniej zniszczonych dróg, mniejszej liczby ofiar wypadków i uchroni przed zniszczeniem spory kawał historii.

Polski rząd uparcie milczy o dopłatach. A w kraju, w którym dwie trzecie parku maszynowego ma ponad 10 lat, takie rozwiązanie byłoby po prostu idealne. Szkoda, że u nas liczy się tylko wpływy do budżetu.

W jednej z gazet motoryzacyjnych znalazłem jednak pocieszenie dla właścicieli Maluchów. Według pobieżnych szacunków podatek za takie auto nie będzie wysoki - biorąc pod uwagę niewielką pojemność silnika, roczna opłata nie powinna przekroczyć wartości samochodu...

Konrad Bagiński

Jak się jeździ Seatem na CNG? - ZOBACZ TUTAJ

Żaglówka na kołach - WIDEO

Więcej o:
Copyright © Agora SA