Kiedy odbiorą nam wolność?

Od kiedy pod koniec XIX wieku powstały pierwsze samochody, rozwój motoryzacji szedł różnymi drogami, ale każda z nich prowadziła zawsze do jednego celu - satysfakcji kierowcy. Niestety, od pewnego czasu następuje drastyczna zmiana w podejściu do rozwoju samochodów.

Nieważne czy głowiono się jak sprawić, by samochód był jeszcze szybszy, czy bardziej skupiano się na komforcie, ekonomii jazdy czy w ostatnich latach na ochronie środowiska i bezpieczeństwie. Zawsze w centrum zainteresowania konstruktorów i projektantów był człowiek.

Zaczyna się niewinnie

Ostatnimi laty zauważa się jednak niepokojący trend, który polega na stopniowym pozbawianiu kierowcy kontroli nad samochodem i przekazywanie jej mniej lub bardziej pomysłowym maszynkom. Zaczyna się dość niewinnie. A to bezsensowne automatycznie włączające się wycieraczki, a to system czytający znaki , (zwłaszcza te zakazu, bo są i takie - gdyby takiego systemu nie było, oczywiście każdy kierowca wjeżdżałby pod prąd). Niby wszystko z myślą o kierowcy, a jednak tak naprawdę przeciwko niemu i podważając jego umiejętności. Oczywiście nie mam zamiaru dowodzić, że nie istnieje ktoś taki, jak kierowca beznadziejny. Nie o to chodzi.

Statystyki (zwłaszcza polskie) są bardzo mocnym argumentem w rękach tych, którzy chcą odebrać kierowcom wolność. Regularnie ponad 5000 śmiertelnych ofiar rocznie. Co prawda w Niemczech w 2006 roku samych wypadków było aż siedem razy więcej niż w Polsce, ale ofiar było więcej u nas. To oznacza, że współczynnik liczby ofiar na 100 wypadków wynosił u nas 11,2 osoby (jeden z najgorszych wyników w Europie), podczas gdy u naszych zachodnich sąsiadów jedynie 1,6 osoby. Różnica kolosalna. Teoretycznie więc, systemy które odbiorą nam kierowcom kontrolę nad autami są najlepszym pomysłem na ograniczenie liczby ofiar.

Dalej jest już tylko gorzej

Czy przyszłość motoryzacji to rzeczywiście auta, które nie będą wymagały od pasażerów żadnych umiejętności poza zajęciem miejsca i wypowiedzeniem docelowego adresu? Zapewne tak. Rozumiem, że są tacy, którym się to spodoba. W czasie jazdy do pracy można będzie przeczytać gazetę czy obejrzeć poranne wiadomości bez konieczności ciągłego rzucania okiem na drogę. Nie będzie potrzebne prawo jazdy i, co dla wielu obecnych kierowców może okazać się bardzo ważne - będzie można dojechać do domu po spożyciu dowolnej dawki alkoholu. Nie będzie więc problemu z uruchomieniem samochodu. Dziś coraz więcej producentów stosuje alkomat - żeby uruchomić silnik trzeba dmuchnąć w rurkę. Ten system jest akurat jednym z mądrzejszych pomysłów na poprawienie bezpieczeństwa na drogach. Szkoda tylko, że tak łatwe są sposoby jego obejśćia.

Samochód sam dostosuje prędkość do przepisów, sam zatrzyma się na czerwonym świetle, przepuści każdego kto ma pierwszeństwo. Wszystko pięknie. Żadnych wypadków, bo każdy samochód będzie emitował sygnał "widoczny" dla innego pojazdu, żadnej szybkiej jazdy ani nieprzyjemnych przeciążeń na zakrętach czy przy przyspieszaniu - wszystko spokojnie i bez stresu. Ci, którzy nie mają z prowadzenia samochodu żadnej przyjemności będą wniebowzięci. Co jednak z tymi, którzy radość czerpią z tych kilkudziesięciu minut spędzonych codziennie za kółkiem ich ukochanego samochodu? Czy już niedługo będą uznawani za buntowników?

Na pierwszy rzut oka to bardzo odległa wizja. Ale czy rzeczywiście tak trudno w jednym pojeździe połączyć system GPS z czujnikami odległości, czytnikiem znaków drogowych i elektroniczną kostką, która emituje sygnał do innych samochodów? Chyba nie, zwłaszcza że wszystkie te urządzenia są już stosowane bądź testowane przez wielu producentów czy nawet rządy niektórych krajów. Równolegle w Australii, Wielkiej Brytanii i Kanadzie testowane są systemy zwalniające samochód na podstawie ograniczeń naniesionych na mapy nawigacji GPS. Jeśli niepokorny kierowca nie zareaguje na wcześniejsze ostrzeżenia wizualno-dźwiękowe auto samo zwolni. A jeśli za nami jedzie samochód bez takiego systemu i nie zdąży wyhamować? Władze deklarują, że system będzie dało się obejść, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ciekawe tylko ile haseł, PIN-ów i przycisków trzeba będzie użyć by ujść z życiem w sytuacji nagłego zagrożenia. Robi się niebezpiecznie...

Volvo chce do 2020 roku obniżyć liczbę wypadków do zera. Cel szczytny i godny pochwały. Samochód będzie zamiast kierowcy reagował na wszelkie możliwe zagrożenia. Sam zahamuje, gdy na drodze pojawi się pieszy, sam ominie niespodziewaną przeszkodę i sam wróci na pas, jeśli zmienimy go bez użycia kierunkowskazu. Wszystko sam!

Pomysł Volvo - aby na drogach nikt nie ginął:

Nasuwa się oczywiście pytanie: czy elektroniczny system w każdej sytuacji poradzi sobie lepiej niż człowiek i czy rzeczywiście będzie w stanie ocenić warunki na drodze? Łatwo wyobrazić sobie sytuację, gdy chcemy szybko kogoś wyprzedzić, a samochód sam nas przyhamowuje, bo "stwierdza", że za szybko zbliżamy się do przeszkody. Takich spornych sytuacji można sobie wyobrazić mnóstwo.

Trzeba powiedzieć: NIE!

Wykluczenie czynnika ludzkiego z prowadzenia samochodu jest czymś na co maniacy motoryzacyjni po prostu nie chcą się zgodzić.

Po pierwsze dlatego, że kochają samochody. A jeśli kochają samochody, oczywiste jest że z wypiekami na twarzy śledzą wszystkie nowinki techniczne, dzięki którym samochody są szybsze, lepiej hamują i lepiej skręcają - bo o to powinno chodzić w ulepszaniu samochodów. Jeśli pozwolimy, by bezmyślny komputer przejął sterowanie samochodem i dostosowywał prędkość do wgranego programu, nie będzie już różnicy czy "prowadzimy" Mercedesa czy Ładę. Oba auta będą tak samo zachowywać się na drodze. Oczywiście sam komfort podróżowania pozostanie różny, ale przyspieszenie, hamowanie, prędkość w obu autach będzie taka sama. Jesteście w stanie to sobie wyobrazić?!

Każdy samochód zadowoli się maksymalnie dwulitrowym czterocylindrowym silnikiem rozwijającym moc rzędu 100 KM. Po co więcej, jeśli i tak komputerowi tyle wystarczy do przestrzegania przepisów? Jedynym kierunkiem rozwoju jeśli chodzi o silniki będzie ograniczenie spalania lub w ogóle wykluczenie silników spalinowych z napędzania samochodów.

Po drugie dlatego, że prowadzenie samochodu dla wielu jest wciąż wielką przyjemnością a wykorzystywanie możliwości samochodu niekoniecznie musi się wiązać z łamaniem przepisów i niebezpieczną jazdą. Samo przyspieszanie i zachowanie samochodu na zakrętach może dawać dużo frajdy. Przecież to głównie za to kochamy samochody a nie za to, że mogą osiągać zawrotne prędkości na prostych.

Kolejną kwestią sporną jest ciągłe rejestrowanie zachowań kierowcy. Dostępne są już czarne skrzynki, które zapisują przeciążenia samochodu, określając w ten sposób czy kierowca jeździ bezpiecznie (nieagresywnie). Na razie system ma zastosowanie we flotach samochodowych i nie ma co się dziwić. Przecież to firma a nie kierowca jest właścicielem i to ona ma prawo wymagać bezpiecznej jazdy. Według danych zebranych przez producenta liczba wypadków i stłuczek spadła o ponad 50% a koszty napraw o 83%. Statystki zachęcają więc do używania systemu, w służbowych samochodach. Jeśli takie czarne skrzynki znajdą zastosowanie w każdym aucie, nietrudno wyobrazić sobie sytuację, gdy o każdym wykroczeniu będzie na bieżąco informowana policja. Aż ciarki przechodzą na myśl o takiej inwigilacji.

W naszym sondażu na stronie głównej moto.pl prosiliśmy o ocenę systemu, który sam dostosuje prędkość do przepisów. 68% pytanych odpowiedziało, że to ograniczenie wolności, 21%, że to świetny pomysł, który pomoże uniknąć mandatów, a jedynie 11%, że to najlepszy sposób na piratów drogowych. A Ty co myślisz na temat tych wszystkich systemów?

Jan Kopacz

Zobacz także:

Audi rozumie kierowców

Więcej o:
Copyright © Agora SA