Nie system jest winny, ale "dziadostwo"

Nie przepisy, ale źli instruktorzy i nieprofesjonalne szkoły jazdy tworzą słabych kierowców. O dziadostwie w szkołach, propozycjach zmian w ustawie, tych udanych i chybionych, opowiada Marcin Kukawka - kierowca, instruktor jazdy, właściciel szkoły i ekspert w dziedzinie szkoleń

Od jak dawna masz prawo jazdy? Egzamin zdałem w 1997 roku - na kat. B. Później pojawiały się kolejne kategorie. Teraz mam prawa jazdy A, B, C, D i E.

A punkty? Przez taki czas zachować czyste konto to chyba niemożliwe? Na koncie mam 6 punktów karnych za przekroczenie prędkości na motocyklu. Jechałem 110 km/h poza obszarem zabudowanym. Dozwolona prędkość na tym odcinku to 70 km/h. Wcale nie jestem z tego powodu dumny.

Czy to prawda, że kandydat na instruktora musi mieć czyste konto? (Śmiech) Nie. Żeby zostać instruktorem trzeba spełnić ustawowe wymagania. Posiadać minimum średnie wykształcenie, prawo jazdy od co najmniej 3 lata, ukończyć kurs kwalifikacyjny dla instruktorów nauki jazdy, przedstawić orzeczenie lekarskie i psychologiczne o braku przeciwwskazań do prowadzenia szkolenia oraz przedstawić zaświadczenie stwierdzające niekaralność za przestępstwo lub wykroczenie przeciwko bezpieczeństwu w ruchu drogowym. Oprócz tego że kilka ładnych lat uczysz jeździć, to od niedawna uczysz tych którzy maja uczyć. Jest duża różnica? Ogromna. Prowadząc szkolenie kandydatów na kierowców z góry zakładam, że mam kontakt z osobami, które po pierwsze muszę nauczyć zasad ruchu drogowego, po drugie prawidłowej techniki kierowania i obsługi pojazdu oraz co najważniejsze bezpiecznego poruszania się na ulicy. Mam dużo satysfakcji kiedy mój kursant zdaje bez problemów egzamin, a później dobrze radzi sobie za kierownicą. Skaczę z radości gdy dodatkowo jeździ lepiej (nowocześniej) niż wielu kierowców z 20 - 30 letnim stażem.

Co ciekawe, rozpoczynając szkolenie kandydatów na instruktorów myślałem, że będę uczył ludzi, którzy są bardzo zainteresowani motoryzacją, nauczaniem innych, mają dużą chęć poszerzania swojej wiedzy i zainteresowań związanych z prowadzeniem pojazdu oraz przepisami. Szybko się rozczarowałem. Okazuje się, że większość to osoby, które tylko poszukują podobno bardzo dobrze płatnej pracy. Z doświadczenia wiem, że z grupy ok. 20 osób, co najwyżej 4 to przyszli, prawdziwi, instruktorzy. Całej reszcie przekazujemy oczywiście całą naszą wiedzę z różnych dziedzin (prawo o ruchu drogowym, metodyka nauczania, psychologia transportu, technika kierowania, obsługa pojazdu) ale z reguły nie wszyscy się do tej nauki przykładają. Może liczą, że na egzaminie państwowym jakoś się uda. A to przecież trudny egzamin.

Są chyba jednak i tacy, którym zależy i którym się chce? Tak, ale to jeszcze inna grupa. To instruktorzy, który chcą zdobyć uprawnienia instruktora techniki jazdy. (Takie uprawnienie potrzebne jest, by zawodowo prowadzić zajęcia doszkalające, np. w szkołach tzw. bezpiecznej jazdy. - przyp. red.) Bardzo zaawansowane szkolenia prowadzę na obiekcie Ośrodka Doskonalenia Techniki Jazdy "Rajder" w Toruniu. Przyjeżdżają na nie czynni instruktorzy kat. B, C, CE, D i okazuje się, że ich wiedza na temat techniki kierowania i prowadzenia pojazdu w trudnych warunkach też nie jest najbogatsza. Staramy się przygotować ich do zaliczenia egzaminu państwowego oraz przyszłej pracy w zawodzie instruktora techniki jazdy. Uczestnicy tych szkoleń są na szczęście bardzo zaangażowani i chętni na nową wiedzę. Specjalnie na tę okazję opracowałem nawet skrypt dla instruktorów techniki jazdy kat. B, C, CE oraz D.

Z racji wykonywanego zajęcia śledzisz działania Rządu i pomysły zmian w ustawie o kierujących pojazdami. Czy to obok ustawy o ruchu drogowym najważniejszy akt prawny regulujący zasady zdobywania prawa jazdy i kategorii? Oczywiście, ustawa o kierujących pojazdami ma zastąpić dotychczasowe rozporządzenia regulujące szczegółowo nauczanie, egzaminowanie i zdobywanie uprawnień związanych z prowadzeniem pojazdu, szkoleniem i egzaminowaniem. I dobrze, tylko zupełnie niepotrzebnie nowe pomysły bazują na starych rozwiązaniach. Powinniśmy całkowicie zmienić podejście przede wszystkim do szkolenia kandydatów na kierowców oraz instruktorów nauki jazdy.

A konkretnie? Podam kilka przykładów. Pierwszy: każda osoba, która zda egzamin na prawo jazdy powinna moim zdaniem obowiązkowo odbyć szkolenie z zakresu prowadzenia pojazdu w trudnych warunkach; wystarczy chociaż że na wzór szwedzki będzie obserwatorem zachowań samochodu na śliskiej nawierzchni, zobaczy jak zmienia się droga hamowania razem ze wzrostem prędkości itp. - takie szkolenie powinno być wymagane jeszcze przed odebraniem prawa jazdy. Oczywiście najlepiej gdyby szkoły nauki jazdy w czasie kursu prowadziły takie zajęcia, ale boję się, że to niewykonalne ze względu na mentalność Polaków i "dziadostwo" w niektórych OSK.

Drugi: instruktorzy nauki jazdy powinni zdawać egzamin na instruktora nie tylko z części teoretycznej + jazdy na placu manewrowym. Obowiązkowo powinni zdawać egzamin z jazdy w ruchu miejskim i to egzamin, który powinien trwać moim zdaniem co najmniej godzinę lub dłużej. Sam zatrudniam instruktorów i okazuje się, że biorąc ich na jazdę weryfikacyjną po mieście ok. 80 proc. odpada w przedbiegach w czasie zawracania na skrzyżowaniu o ruchu okrężnym; jak można doprowadzać do tego, że od kursantów wymagamy perfekcyjnej jazdy na egzaminie państwowym, zaś od instruktorów wymaga się wykonania jazdy po łuku i parkowania między tyczkami na placu. Uważam, że to skandal i nieporozumienie, które przekłada się później na jakość szkolenia.

Trzeci: uważam, że doskonałym pomysłem jest obowiązek prowadzenia warsztatów dla instruktorów nauki jazdy (w projekcie raz na 3 lata) - może warto zrobić to co roku? Pytanie jeszcze jak te warsztaty będą wyglądać? Czy jeden kolega drugiemu będzie wypisywał zaświadczenie o odbyciu warsztatów czy faktycznie regulacje prawne doprowadzą do tego, że po pierwsze kadra prowadząca takie zajęcia będzie musiała spełniać bardzo wygórowane wymagania dot. wykształcenia i praktyki zawodowej i zajęcia będą prowadzone ciekawie i rzetelnie; instruktorzy, którzy są zatrudnieni w mojej firmie, przynajmniej 2 razy w roku odbywają szkolenie na którym omawiamy sposoby uczenia, ujednolicamy zasady nauczania kursantów, spotykamy się z kimś z WORD i dyskutujemy o zasadach i kryteriach egzaminowania oraz zmian legislacyjnych - z tego co mi wiadomo jestem jedynym kierownikiem OSK w Poznaniu, Gnieźnie i Środzie Wlkp. (tam mamy swoje oddziały), który robi coś takiego. Przekłada się to na jakość naszej pracy i owocuje uznaniem w WORD, Wydziale Komunikacji i przede wszystkim odnotowujemy coraz lepsze statystyki zdawalności egzaminów przez naszych kursantów. O ile zasady ruchu się nie zmieniają, technologia w nowych autach pędzi jak szalona. Czy planowane zmiany podążają za rzeczywistością? A może znowu Sejm będzie pracować nad przestarzałymi rozwiązaniami? Ustawa Prawo o ruchu drogowym obowiązuje od 1997 roku i jest przecież na bieżąco modyfikowana. Myślę że same zasady ruchu drogowego są ok. Na pewno musimy przystosować do teraźniejszych realiów kwestie szkolenia oraz znajomości zasad techniki kierowania nowoczesnymi pojazdami wyposażonymi w ABS, ESP itd. Najważniejsze zmiany to: koniec z dożywotnimi prawami jazdy, okres próbny dla nowych kierowców i nowe kategorie motocyklowe. Jak oceniasz te zmiany? Czy faktycznie one są najważniejsze? Po kolei. Pomysł by skończyć z dożywotnimi prawami jazdy jest ok. Może warto poddać każdego kierowcę np. po przekroczeniu 60 roku życia badaniom lekarskim? Kierowcy co jakiś czas (np. co 10 lat) powinni obowiązkowo przechodzić krótkie szkolenie na temat zmian w przepisach i nowoczesnych systemów, które pomagają nam prowadzić samochody. Obserwuję gigantyczny problem - wielu kierujących nie posiada podstawowych informacji na temat np. jak hamować autem wyposażonym w ABS, jak się zachować kiedy samochód z ESP wpada w poślizg itp. Mało tego - widać to na rozpoczęciu kursu dla instruktorów - przychodzą ludzie, którzy niby powinni się tym interesować, zadaję pytanie do czego służy ABS i zaledwie 5 proc. z grupy potrafi powiedzieć do czego służy. Zaledwie 5 procent! To jakiś dramat.

Okres próbny dla nowych kierowców - co do tego wszyscy jesteśmy zgodni. Ale przecież sprawcami wielu wypadków są też "doświadczeni" kierowcy. Niech okres próbny będzie swego rodzaju hamulcem dla młodzieży przed popełnianiem najczęstszych błędów wynikających z braku umiejętności panowania nad pojazdem. Może warto jeszcze raz zastanowić się nad obowiązkowym szkoleniem pokazującym zagrożenia wynikające ze zbyt szybkiej jazdy itp. Dla kursantów w mojej szkole "HigH" prowadzimy zajęcia z zakresu bezpieczeństwa na drodze, omawiamy systemy bezpieczeństwa, zagrożenia itp. Okazuje się, że oni naprawdę dobrze sobie radzą i mają bardzo mało wypadków i kolizji - może to przypadek, ale myślę, że coś z tych szkoleń pozostaje w ich głowach!

Co do nowych kategorii motocyklowych. Przyznasz, że quady dały nam wszystkim popalić, podobnie jak skutery i ich kierowcy. Bez jakiejkolwiek wiedzy o ruchu mogli jeździć na drogach publicznych. Słuszna zmiana? Nowe kategorie mają pozwalać jeździć na coraz większych pojemnościach osobom coraz starszym. Z moich obserwacji wynika, że ludzie którzy wsiadają na motocykl w wieku np. 16 lat i robią prawo jazdy kat. A1, często wychowywani w rodzinie z tradycjami motocyklowymi, radzą sobie na każdym motocyklu rewelacyjnie. Starsi panowie zaś, tacy po pięćdziesiątce - nikogo nie urażając - czasem nie radzą sobie w ogóle, a chcą mieć prawo jazdy kat. A i motocykl. Bo ich koledzy mają. Wydaje mi się, że uwarunkowanie kat. A w zależności od wieku i pojemności silnika to nietrafiony pomysł. Poza tym, przecież motocykl o poj. 125 też rozpędza się do ponad 100 km/h i można się na nim tak samo zabić. Gdzie jest problem? Znów zahaczamy o nauczanie. Dopóki jazdy na motocyklu będą uczyć w większości brzuchaci instruktorzy wożący codziennie tyłek w samochodzie, dopóty nie będzie bezpieczniej . Nauka na moto często polega tylko i wyłącznie na kręceniu ósemek. Sam pewnie wiesz.

Wiem, bo kręciłem kółka. No właśnie. Mało jest takich szkół gdzie instruktorami są prawdziwi motocykliści. Znam taką jedną szkołę, ale nie wypada reklamować. Jakość szkolenia idzie w parze z ceną kursu. A te zaczynają się od ok. 600 zł i kończą na 1300 zł. Przynajmniej w Poznaniu. Skąd taka różnica? Przejechanie kilkuset kilometrów dwoma motocyklami kosztuje. Jeżdżenie tylko po ósemce na placu kosztuje zdecydowanie mniej. I kółko się zamyka - ludzie najczęściej patrzą tylko na cenę. Do nas przychodzą ci którzy chcą się nauczyć porządnej jazdy na motocyklu. Za 600 zł kursy robi głównie młodzież, która później na skutek braku podstawowych umiejętności jazdy robi sobie krzywdę. Czy pomogą tutaj coś ograniczenia pojemności silnika i 4 różne kat. A - nie sądzę.

Jest też druga strona, czyli podejście kierowców samochodów do motocyklistów. Dokładnie. Warto wprowadzać szkolenia dla kierowców samochodów osobowych na temat: jak zachować się wobec motocyklistów, motorowerzystów, sam. ciężarowych, autobusów itp.

Kiedyś popularne były karty rowerowe. Wszyscy się z nich śmiali, ale by ją zdobyć trzeba było przynajmniej w podstawowym zakresie znać przepisy ruchu drogowego. Dzisiaj na skuterze może jeździć każdy, nie wspominając o quadach. Bardzo dobrym pomysłem będzie uregulowanie sprawy karty motorowerowej - ustalenie zasad jej otrzymywania, programu kursu itd. W 2009 roku zaczęliśmy prowadzić kursy na kartę motorowerową po informacjach od rodziców, że są szkoły - gimnazja, w których dyrektor wydaje kartę motorowerową za dobre zachowanie lub jeżeli rodzice napiszą oświadczenie, że ich dziecko potrafi jeździć. Tacy dyrektorzy to szaleńcy. Cóż, szaleńcy też widocznie muszą być na świecie. Na szczęście są rodzice, którym się to nie podoba i mogą wydać kilka złotych na kurs dla dzieciaka.

Zmienić się mają także pytania egzaminacyjne. O systemie szkoleń i samym egzaminie niewiele się mówi. Nadal więc ważniejsza będzie umiejętność parkowania niż jazdy w mieście. Nie o to chyba chodziło? Tego nie wie nikt. Co by się nie zmieniło zawsze znajdziesz kogoś kto będzie miał argumenty i pomysły na inny sposób egzaminowania. Osobiście uważam, że egzamin na prawo jazdy, w każdej formie którą wymyślimy, to swego rodzaju gra. Jeżeli znasz zasady to masz duże szanse żeby wygrać. Dlaczego ludzie nie zdają? Najczęściej nie znają zasad i instrukcji egzaminowania. Nawet wielu instruktorów dokładnie nie wie co i jak. Panuje obiegowa opinia, że szkoły uczą zdawać egzamin, a nie jeździć. Ty też prowadzisz szkołę więc, żeby utrzymać się na rynku musisz uczyć jak zdać egzamin. Gdzie tkwi problem? Każdego kto przychodzi na kurs musimy nauczyć jak jeździć w codziennym życiu i przy okazji "sprzedać" mu wiedzę na temat zasad egzaminu oraz sposobów na wygranie tej gry. Na kursie kat. B masz z reguły 30 godzin jazd. Bardzo trzeba się sprężać, żeby przećwiczyć z kursantem wszystko, co jest wymagane na egzaminie. Najczęściej jednak instruktorzy ucząc mówią tak: "musisz jechać prawym pasem, bo tak trzeba tylko na egzaminie". Ja mówię tak: "jedź prawym pasem, bo tak mówią przepisy, ale jeżeli ktoś przed tobą jedzie powoli i chcesz go wyprzedzić to zrób to, a będzie działało tylko na twoją korzyść!". I znów dochodzimy do problemu że są instruktorzy i instruktorzy. Może zamiast zmieniać zapisy dot. szkolenia i egzaminowania kandydatów na kierowców warto przede wszystkim wyeliminować kiepskich instruktorów. Bardzo dobry pomysł, co? Pomysł dobry. Sam nie raz widziałem "elkę" z kursant za kierownicą i instruktorem rozmawiającym przez telefon, palącym papierosa, leżącym w fotelu albo ucinającym krótką drzemkę. Na skutki nie trzeba długo czekać. Ostatnie dwa głośne wypadki potwierdzają, że coś jest nie tak. Czy instruktor bierze pełną odpowiedzialność za to, co kursant robi na drodze? Ktoś, kto siada za kierownicą powinien ukończyć wcześniej część teoretyczną, czyli musi znać przepisy i być świadomym zagrożeń. Zwróć jednak uwagę, że jest cały czas bardzo wiele szkół, które zajęcia teoretyczne realizują tylko w teorii. To szczególnie małe, jednoosobowe szkoły lub szkoły w mniejszych miastach. Tam wszyscy wiedzą, że wystarczy od instruktora kupić książeczkę z testami i nauczyć się ich na pamięć. Mało tego, organy nadzorujące szkolenie wiedzą o tym doskonale, ale ustawa o swobodzie działalności gospodarczej zabrania im przeprowadzenia niezapowiedzianej kontroli, która miałaby na celu sprawdzenie czy zajęcia teoretyczne się odbywają i na jakie tematy oraz jak są prowadzone. Powiem tak - jeżeli zgodziłbym się na to, żeby kursanci nie musieli chodzić na prowadzone przez nas wykłady to pewnie miałbym zdecydowanie więcej osób na kursie i tym samym więcej pieniędzy. Często ktoś przychodzi do biura i zadaje pierwsze pytanie: "czy muszę chodzić na wykłady". Odpowiedź jest dla mnie oczywista. Po niej spora grupa chętnych z trzaskiem drzwi wychodzi. Niestety prawo jazdy i tak gdzieś zdobędzie.

Przykre i smutne. Niestety.

To nie joke, to Nissan Juke - ZOBACZ TUTAJ

Parada premier - Genewa 2010 - ZOBACZ TUTAJ

Samochody: Nissan Patrol - ogłoszenia

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.