Isuzu D-Max | Za kierownicą

Nie udaje wygodnego, idealnego na wakacje pikapa. Nie udaje dużego i pakownego auta, którego zakup tłumaczy odliczenie VAT. D-Max niczego nie udaje. Stworzony jest do ciężkiej pracy. Czy to wystarczy, by Isuzu zaistniało na naszym rynku?

Patrząc na wyposażenie - z pewnością nie. Na próżno szukać w nim klimatyzacji, centralnego zamka i regulowanej kierownicy. Zamiast tylnych siedzeń, z podłogi sterczą dwie rozkładane ławeczki, a na dodatek regulację lusterek zewnętrznych powierzono... palcom kierowcy. Trudno czymś takim zadać szyku podczas wieczornej lanserki. Ale jeśli ktoś szuka auta, którym może przewieźć dużo więcej niż tonę ładunku za jednym razem, na rynku nie ma lepszego. Na pakę D-Maxa można bez strachu wrzucić tonę piachu i dorzucić jeszcze ćwiartkę. To wynik lepszy niż w przypadku Forda Rangera , Mitsubishi L200 , Nissana NP300 i Toyoty Hilux . Dlaczego nie uwzględniliśmy w tym zestawieniu najbardziej "osobowego" wśród pikapów, Nissana Navary ? Odpowiedź jest prosta - można go kupić jedynie w wersji czterodrzwiowej. A w takiej specyfikacji Nissan potrafi przewieźć zaledwie 850 kilogramów.

Isuzu D-Max wizualnie prezentuje się dobrze. Przynajmniej w bogatszej wersji, ubrany w srebrne dodatki. Choć to sprawa gustu, podstawowa odmiana nie jest już tak "osobowa", ale na tle L200 i Rangera i tak wygląda atrakcyjnie. Kanciasta stylizacja nadwozia i duża chromowana atrapa (za dopłatą) wpisuje auto bardziej między Navarę a Hiluxa. W środku jest już mniej kolorowo. I to dosłownie. Królują szarości i przeciętnej jakości plastiki. Ilość przycisków, a co za tym idzie elektronicznych gadżetów, ograniczono do minimum. Szare kolory tapicerek potwierdzają, że tu się pracuje, a nie wypoczywa. Na szczęście pozycja za kierownicą jest wygodna i to mimo braku dwuosiowej regulacji. To ważne, szczególnie po kilkudziesięciu kilometrach spędzonych za kierownicą. Inne wrażenie odniosą pasażerowie drugiego rzędu. Dla nich w wersji dwudrzwiowej przewidziano jedynie rozkładane, twarde krzesełka, podobne do tych stosowanych na korytarzach pociągów PKP. Trudno jednak uznać to za wadę Isuzu. A jeśli ma być wygodnie, trzeba sięgnąć po wersję czerodrzwiową.

A jak auto spisuje się na drodze? Zaskakująco dobrze. Pusta paka stanowczo hamuje zapędy prawej nogi, ale jak można przekonać się już po kilkunastu kilometrach, niepotrzebnie. Nawet bez obciążenia resory piórowe mocno trzymają tylną oś przy asfalcie. Auto przy przejeździe przez tory tramwajowe też nie traci kontaktu z nawierzchnią. Miękkie zawieszenie i opony o wysokim profilu najlepiej spisują się jednak na szutrowych odcinkach, w błocie i koleinach po ciężkim sprzęcie. Ot, w prawdziwym terenie budowy. Wtedy wystarczy dopiąć seryjny napęd przedniej osi i dalej w drogę. Wiele bram stoi przed D-Maxem otworem. Przekonaliśmy się o tym, wjeżdżając nim na różne warszawskie budowy i to bez pozwoleń. Wystarczyło machnąć pewnie ręką do ochroniarzy, by ci bez słowa opuszczali szlabany. To najbardziej nas przekonało, że Isuzu idealnie nadaje się do pracy. Czyżby na jego widok w głowie pojawiała się myśl "inspekcja"?

D-Max w Polsce oferowany jest w dwóch wersjach silnikowych. Słabsza to 2,5-litrowy diesel o mocy 136 KM, a mocniejsza to rzędowa trzylitrówka o mocy 163 KM, również napędzana olejem napędowym. Ten pierwszy nie rozpieszcza uszu kierowcy. Jadąc na "inspekcję" budowanego w Warszawie odcinka drogi S7, brodząc w głębokich koleinach, nie przekraczaliśmy 20 kilometrów na godzinę. Tyle jednak wystarczyło, by dobrze zorientować się, jak postępują prace i przekonać, że spory prześwit auta, pięciobiegowa ręczna skrzynia biegów i wykrzyż trzymający wszystkie koła przy gruncie przydaje się bardzo często. Gdyby ktoś nas przyłapał, moglibyśmy jedynie wcisnąć gaz do oporu i... poczekać niespełna 13 sekund. Po takim czasie na liczniku Isuzu wskazówka minęłaby 100 km/h.

Produkowany w Tajlandii D-Max wyceniony jest w Polsce na nieco ponad 84 tys. zł. To o 6 tys. mniej niż słabsza o 16 KM Toyota Hilux i 0 kolejne 5 tys. mniej niż Ford Ranger. Tańsze od Isuzu jest za to Mitsubishi. Wybierając podstawową wersję L200 z silnikiem Diesla o pojemności 2,5 i mocy 136 KM, w kieszeni zostaje tysiąc złotych. Zupełnie inaczej wygląda cennik po doposażeniu auta. Warto zamówić zamknięcie przestrzeni ładunkowej. W pakiecie Alu Cover Pack za 11 200 zł znaleźć można wykładzinę ochronną zabudowy, dywaniki welurowe, czujniki cofania, progi boczne i radio z systemem głośnomówiącym. Jeśli dorzucimy do tego lakier metalizowany (kolejne 3200 zł), z ceny podstawowej robi się już całkiem pokaźna suma - 99 160 zł. I marne to pocieszenie, że auto objęte jest 3-letnią gwarancją z limitem 100 tysięcy kilometrów na cały samochód oraz 5-letnią gwarancją z ograniczeniem 150 tys. km na silnik oraz układ przeniesienia napędu.

Gaz Duża ładowność, komfortowe zawieszenie, wygodna pozycja za kierownicą

Hamulec Ubogie wyposażenie standardowe, wysoka cena opcji

Summa Summarum Isuzu jest jednym z najstarszych japońskich producentów samochodów. Mimo to w Polsce oficjalnie swoje auta sprzedaje dopiero od ubiegłego roku. Opinię ma jednak niezłą, bo kiedyś można było je trafić w Pewexie i długo służyły swoim właścicielom. Gorzej z ceną. D-Max wpisuje się między Mitsubishi i Toyoty. Wystarczy jednak kilka drobiazgów z listy opcji, by cena poszybowała w górę. Ale w końcu nikt nie będzie kupować D-Maxa do lansu. To prawdziwy wół roboczy.

Kompendium - Isuzu D-Max

Toyota Hilux 3.0 D-4D - test

Farmer w mieście - ZOBACZ TUTAJ

Samochody używane: Isuzu - ogłoszenia

ZOBACZ TAKŻE:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.