Kto ma przerąbane na drodze?

Kierowcy nie lubią motocyklistów, rowerzystów i pieszych. I wzajemnie. Trzy grupy użytkowników dróg walczą codziennie o życie, miejsce do parkowania i poruszania się. Kto ma najgorzej? Jakie zagrożenia czyhają za zakrętem?

Motocykliści?

Jedziesz sobie spokojnie szosą, zbierasz się do wyprzedzania jakiegoś marudera. Rzut oka w lusterko, rozpoczynasz manewr. I nagle ze swojej lewej strony słyszysz przeciągły wizg i pierdzący klakson. Oczywiście - motocyklista z prędkością naddźwiękową. Ze skołatanym sercem wracasz na swój pas, motocyklista jest już kilometr dalej i pewnie coś klnie pod nosem o katamaranach, zawalidrogach i kapelusznikach. Człowieku na dwóch kołach, do ścigania się jest tor a nie droga publiczna! Nie przeczę - jest spora grupa rozsądnych motocyklistów, może nawet większość. Ale wystarczy wklepać w wyszukiwarkę w internecie słowo "motocykl" by znaleźć pół miliona filmów o jednakowym scenariuszu. Człowiek na motocyklu rozpędza się do 300 km/h , wpędza do rowu kilka samochodów, omal nie wbija się w tira, powoduje bezpłodność w kurzej fermie obok drogi, potem hamuje i znowu rozpędza się do pierwszej prędkości kosmicznej. Albo przejeżdża pół Polski środkiem drogi na jednym kole. To nie świadczy o wyobraźni.

Rowerzyści?

Jadąc gdziekolwiek - drogą szybkiego ruchu, autostradą lub lokalną drogą o czwartej rano, 30 kilometrów od ludzkich siedlisk - masz stuprocentową pewność, że natkniesz się na rowerzystę. Pijanego . Z reklamówką pracowicie przytroczoną do kierownicy. To wróg numer jeden, przypadłość polskich dróg, nie da się jej uniknąć. Pijany rowerzysta zaatakuje zawsze i wszędzie. Zresztą nie tylko pijany - kilka tygodni temu poszedłem wieczorem pobiegać. Sam pomysł biegania wzdłuż warszawskiej Wisłostrady nie był może genialny ze względu na spaliny, ale ciekawy w spostrzeżenia. Biegłem spokojnie, pięciometrowej szerokości chodnikiem. Wyprzedził mnie jadący ulicą rowerzysta. Uwaga - facet jechał prawym pasem dziurawej i pofałdowanej trasy, unikając pędzących samochodów, wpadając co chwila w studzienki kanalizacyjne. Ten człowiek uznał, że skoro wolno mu jechać po drodze to tak właśnie zrobi! Nie skusił go szeroki, pusty chodnik, nie zwiodła na manowce ścieżka rowerowa po drugiej stronie ulicy. Pewnie po tej przejażdżce napisał na swoim blogu, że znowu cudem uniknął śmierci pod kołami pędzących wariatów.

Dość rzadko widać rowerzystę, który zsiada z roweru i - zgodnie z przepisami - przeprowadza go przez przejście dla pieszych. Większość zdyszanych rowerzystów wpada na pasy z pełną prędkością, nierzadko wbijając się w samochody, autobusy, babcie z zakupami i wózki dziecięce.

Piesi?

Kolejną grupą agresorów są nietrzeźwi piesi. Pojawiają się najliczniej w piątki i soboty, maszerując chwiejnymi grupami całą szerokością drogi, szczególnie w okolicach dyskotek i remiz. Niedawno jedna z moich znajomych odwoziła mnie do domu. W jednej z podwarszawskich miejscowości stanęliśmy na światłach. Był już wieczór, ale przypadkiem zauważyliśmy, że w rowie obok skrzyżowania leży człowiek. Potrącony? Chory? Trzeba biec ratować... Nie opłaciło się - szczęśliwa twarz, bezradne członki i radośnie pijany chuch przekonały nas, że pan pomocy nie potrzebuje. Oczywiście zadzwoniliśmy na alarmowy numer 112, zostawiając go w rowie. Mieliśmy przy tym absolutną pewność, że nie przemieści się na drogę i nie zginie pod kołami, bo w swej radości nie był nawet w stanie się czołgać.

W naszych warunkach jakiekolwiek zbliżenie się do przejścia dla pieszych to niebezpieczna loteria. Wejdą? Zostaną? Wbiegnie dziecko? Kodeksowe "zachowanie szczególnej ostrożności" nie oddaje tego co się dzieje na przejściach dla pieszych. Albo i poza nimi. Pieszy na ogół nie rozumie, że samochód nie zatrzymuje się w miejscu. Droga hamowania z przepisowej prędkości 50 km/h nie będzie krótsza niż 12-13 metrów. Zbliżasz się spokojnie do przejścia, piesi czekają. Jesteś 5 metrów od pasów - czekają. Jesteś metr - włażą jak lemingi. W przepuszczaniu pieszych przez pasy obowiązuje jedna zasada - za nic w świecie nie ufaj. Jeśli zatrzymasz się przed pasami a pieszy machnie ci, żebyś jechał - nie jedź. Możesz mieć pewność, że kiedy ruszysz, on zrobi to samo, po czym obrzuci cię stekiem wyzwisk i pokaże środkowy palec.

Piesi i rowerzyści zagrażają także naszym ubezpieczeniom. Jeśli będziesz miał z nimi kolizję - nie ze swojej winy, to za uszkodzenia nie dostaniesz ani grosza. Bo rowerzyści i piesi nie muszą płacić OC. Sprawcy możesz wytoczyć sprawę cywilną, ale czy o urwane lusterko warto latami walczyć w sądzie? Uważać trzeba więc nie tylko na swoje i innych bezpieczeństwo, ale i o kasę.

 

Zobacz także:

 

Ciężkie życie motocyklisty

 

Ekoterroryści?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.