Wolą komórki zamiast samochodów

Dla młodych Amerykanów prawo jazdy i posiadanie własnego samochodu nie jest już wyznacznikiem wolności i niezależności. Co z tego wynika?

Kiedyś, to znaczy jakieś dwie dekady temu, żeby skontaktować się ze znajomymi samochód był niezbędny. Owszem, zawsze można było skorzystać z telefonu, ale aparaty stacjonarne mają problemy z zasięgiem. Wtedy trzeba było się ruszyć. A do tego samochód wydawał się idealnym rozwiązaniem. Zwłaszcza w USA, gdzie odległości zawsze były trochę większe.

Potrzeba niezależności może być oddana w liczbach. W 1983 roku prawie połowa szesnastolatków zdążyła już zrobić prawo jazdy. Wśród siedemnastolatków odsetek ten wynosił 69%, a wśród osiemnastolatków 80%. Kolejne pokolenie ma już najwyraźniej inne priorytety. W 2010 roku odsetek nastolatków z prawem jazdy wynosił odpowiednio 28%, 46% i 61%.

Dziś już nikt nie jeździ do biblioteki, lepiej przejrzeć niezmierzone zasoby internetu. Muzyki można posłuchać w domu i to dowolnej, kiedyś trzeba było pojechać do sklepu. Zakupy też można robić w sieci. Do tego wszystkiego wystarczy komputer. A samochód? Fajnie byłoby pojechać do centrum handlowego, ale tylko ze znajomymi. W Kalifornii, przykładowo, jest to trudne. Przed przystąpieniem do egzaminu trzeba odwalić 50 godzin jazd z dorosłym kierowcą (>25 l.), a po zdaniu do 18 roku życia można prowadzić tylko w obecności dorosłych. Nie wolno też prowadzić w nocy, między 23 i 5 rano.

To oczywiście przekłada się na sytuację przemysłu motoryzacyjnego. W połowie lat 80. młodzi kierowcy w wieku 16-20 lat stanowili 3,4% klientów kupując rocznie ok. 500 tys. samochodów. W 2010 roku ten odsetek wynosił 2%, co przełożyło się na ok. 300 tys. aut.

>>> Jeep Wrangler - ogłoszenia <<<

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.