Choć historia współczesnego samochodu rozpoczęła się jeszcze w XIX wieku, dla przeciętnego mieszkańca USA dopiero na początku I Wojny Światowej marzenia o własnym samochodzie zaczęły nabierać konkretnych kształtów.
Produkowany od 1908 roku Ford Model T zaczął zjeżdżać z taśm montażowych w ilościach pozwalających na obniżenie ceny zakupu. Z początkowych 825 dolarów w 1908 r. cena spadła do 440 w 1914 i 345 dolarów w 1916 r.
Ten uniwersalny samochód był trwały, łatwy i niedrogi w naprawie, a części zamienne można było kupić w każdym sklepie żelaznym na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Klient mógł wybrać odpowiadające mu nadwozie, od speedstera, przez karetę, po pickupa. Był więc odpowiednikiem sportowego Mustanga, popularnego Focusa, lub pickupa F-150, w zależności od wybranego nadwozia.
Ford Model T - paleta z roku 1911
Ford Model T w roli samochodu farmera
Ford Model T w roli samochodu terenowego
Ford Model T w roli autobusu
Ford Model T
W dwudziestoleciu międzywojennym rozwój motoryzacji następował w błyskawicznym tempie. Pojawiły się nadwozia wykonane całkowicie ze stali, samonośne konstrukcje (pozbawione ramy nośnej), elektryczne rozruszniki, wycieraczki przedniej szyby, czy lepsze reflektory. Jednak rynek amerykański oszalał na punkcie... silnika V8.
W 1932 roku Ford zaprezentował popularny samochód - model Coupe - napędzany silnikiem 3.6 V8. Chociaż osiągał śmieszne dziś 65 KM, to zamontowany w ówczesnym niewielkim aucie podbił serca klientów. Miał też ogromny wpływ na kolejne dekady.
1934 Ford V8 Coupe
1936 Ford V8 Cabriolet
1938 Ford V8 Coupe
W 1942 roku rząd Stanów Zjednoczonych zabronił produkcji samochodów cywilnych, by cały przemysł motoryzacyjny mógł wesprzeć machinę wojenną. Zakaz zniesiono dopiero w 1947 roku, ale to nie oznacza, że nasz Johny nie marzył już wcześniej.
Niezależnie od frontu, na którym walczył, Johny miał w wojsku styczność z samolotami. Prędkości, zwłaszcza rozwijane przez myśliwce, rozbudziły pęd ku jak największej prędkości osiąganej także na lądzie. Tuż po wojnie narodził się hot-rodding, a Johny po raz pierwszy sam zakasał rękawy, by ulepszyć swoją maszynę. Ten trend został pokazany w filmie "American Graffiti" (1973).
Na lata 50. w Stanach Zjednoczonych przypada czas prosperity. Coraz bogatsze społeczeństwo konsumuje coraz większą ilość dóbr, a samochód zajmuje szczególne miejsce.
Z jednej strony Amerykanie zakochują się na zabój w silnikach V8, m.in. dzięki konstrukcji Small-Block Chevroleta, z drugiej szaleństwo zakupów doprowadza do wypuszczania nowych modeli każdego roku. Przykładowo, mimo niemal niezmienionej konstrukcji każdy model Bel Air Chevroleta z lat 55, 56, 57 i 58 jest inny z wyglądu i łatwo rozpoznawalny dla miłośnika motoryzacji po dziś dzień.
Lata 50. to także fascynacja napędem odrzutowym, dzięki czemu stylistyka samochodów często inspirowana była wyrobami przemysłu lotniczego.
1956 Chevrolet Bel Air cabriolet
1957 Chevrolet Bel Air coupe
1958 Chevrolet Bel Air sedan
Początek lat 60. wydawał się nudny. Po erze ogonów i tylnych lamp stylizowanych na dyszę silnika odrzutowego samochody stały się zwyczajne. Ale ten spokój nie trwał długo. Coraz popularniejsze wyścigi na 1/4 mili, czyli tzw. drag racing, nakłoniły producentów do montowania coraz większych i coraz mocniejszych silników w zwykłych autach. Dodge Dart, Pontiac GTO, czy Chevy Chevelle otrzymywały coraz większe jednostki, których moc szybko przekroczyła barierę 400 KM. Prężenie muskułów zakończył dopiero pierwszy kryzys paliwowy.
1969 Pontiac GTO Judge
1970 Dodge Charger
Holman-Moody 1964 Ford Fairline
Lata 70. to era filmów drogi. Takie produkcje, jak "Pojedynek na szosie" (1971), "Znikający punkt" (1971), czy "Mistrz kierownicy ucieka" (1977) na różny sposób zdefiniowały buntownika, który za kierownicą swojego samochodu przeciwstawia się całemu światu.
W latach 80. rozpoczął się powolny upadek amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego. Wówczas jeszcze nic nie wskazywało na to, że GM może zbankrutować, ale coraz mocniejsza pozycja firm japońskich miała solidną podstawę. Małe ekonomiczne auta, jak je określano, były niezawodne, przez co tanie i bezproblemowe w eksploatacji. Tę fascynację czymś, co w końcu się nie skrzypi od wyjazdu z salonu, nie cieknie, nie gubi oleju, ani go nie spala w tempie l/1 tankowanie widać także w kinie. Toyota Hilux SR5 w "Powrocie do przyszłości" (1985), Nissan 300 ZX w "Randce w ciemno" (1987) z Brucem Willisem pokazały, że chęć posiadania samochodu z importu nie musi oznaczać "europejczyka".
Lata 90. to era bezpieczeństwa. Każde rodzina kupowała wówczas minivana, a ten rodzaj nadwozia przeżywał wówczas swój rozkwit. Ale jakie były motoryzacyjne marzenia? Ostatnia dekada XX wieku upłynęła pod wpływem Arnolda Schwarzeneggera. To za jego sprawą wojskowa półciężarówka HMMWV zwana Humvee, podbiła rynek cywilny (już jako Hummer H1).
Szaleństwo trwało od 1992 roku, kiedy H1 trafił do salonów. W 1998 roku zachęcone sukcesem GM kupiło prawa do marki Hummer, aby stworzyć całą gamę modeli budzących grozę i podziw na ulicach. Tak narodziły się H2 i H3. Szybko rosnące ceny paliwa po kryzysie z 2008 roku i kłopoty GM zmiotły markę z rynku. Ostatni Hummer zjechał z taśmy w 2010 roku.
2004 Hummer H1 Alpha
2002 Hummer H2
2010 CFC Hummer H2
2008 Hummer H3
Pierwsze samochody stylizowane na klasyki sprzed lat pojawiły się na rynku jeszcze w latach 90., ale prawdziwe retroszaleństwo osiągnęło apogeum w kolejnej dekadzie. Volkswagen Beetle przetarł szlak, którym podążył Ford ze swoim Mustangiem. Sukces jaki osiągnął pchnął Chryslera do rozpoczęcia prac nad Dodgem Challengerem, a Chevroleta nad nowym Camaro. W 2010 roku do Stanów w końcu dotarł Fiat 500, który zyskał swoich zwolenników zwłaszcza w zakorkowanych miastach, jak Nowy Jork, czy Los Angeles.
2002 Chevrolet Bel Air Concept - nowoczesny, choć retro
2005 Ford Mustang - "muscle car is back"
2006 Dodge Challenger Concept - błyskawiczna odpowiedź na Mustanga
2011 Fiat 500 - amerykańska wersja produkowana jest w Meksyku
W poprzedniej dekadzie samochód ekologiczny kojarzył się Amerykanom jednoznacznie z Toyotą Prius. Ale w międzyczasie na rynku wyrosła pokaźna ilość innych samochodów hybrydowych oraz oferujących inne możliwości oszczędzania. Rozpoczęła się era ratowania planety. Nieco naciągana, bo przecież i tak ludzkość wykorzysta całe odkryte złoża ropy, ale ekologia to nie tylko troska o środowisko, to także moda. Jeżdżenie Priusem, lub co najmniej inną hybrydą w pewnych kręgach stało się niemal oczywistością.
Chociaż samochody elektryczne mają jeszcze sporo wad (niski zasięg, spora masa, wysoka cena), to moda na ekosamochody spowodowała, że Nissan zdecydował się na rozpoczęcie seryjnej produkcji swojego elektrycznego modelu Leaf, a na rynku pojawiła się Tesla mająca spore szanse na przetrwanie.
2008 Tesla Roadster - elektryczny samochód sportowy
2010 Nissan Leaf - samochód elektryczny codziennego użytku
Wydaje się, że rynek oferuje już wszystko. Miłośnicy muscle carów wciąż mogą kupić paliwożerne coupe (lub kabriolet) i cieszyć się "rykiem" setek koni mechanicznych. Ekolodzy także mają wybór, rynek oferuje przeróżne możliwości, w tym modele "czysto" elektryczne. Współczesne auta są już bardzo bezpieczne (do pewnej prędkości), a liczba systemów wspomagających kierowcę ciągle rośnie. Skoro mamy już "wszystko", to jak ma wyglądać samochód przyszłości?
Odpowiedź znamy już od kilku lat. Kolejna dekada będzie należeć do systemów autonomicznych. Wszystko zaczęło się od marzenia firmy Google, która pragnie wyeliminować wypadki z dróg. Rozwiązaniem ma być zastąpienie kierowcy komputerem, który przewidzi każdą sytuację, a komunikując się z innymi samochodami i otoczeniem poprawi też płynność ruchu. Prace są bardzo zaawansowane, a producenci aut nie chcą pozostać z tyłu i także rozwijają własne systemy tego typu. Przyszła dekada stoi pod znakiem zautomatyzowanej motoryzacji indywidualnej i czy się nam to podoba, czy nie wkrótce stanie się faktem.
Być może dzięki powszechnego zastosowania autonomicznego prowadzenia ruch na skrzyżowaniach będzie w przyszłości wyglądał mniej więcej tak: