Citroën C-Crosser 2.2 HDI - test | Pierwsza jazda

Turniej trwa, a Francuzi znów korzystają z dzikiej karty. Czy dzięki niej C-Crosser trafi do grona faworytów?

Koncern PSA liczy, że część dużego tortu, jakim jest rynek aut SUV, trafi się także jemu. Rynek popularnych terenówek już dawno opanowali Azjaci, którzy autami 4x4 zajmują się od dziesięcioleci. Francuzi zrobili więc to, co wydawało się najbardziej logiczne - skorzystali z doświadczenia Japończyków i już (w ciągu zaledwie trzech lat od pomysłu) mają w ofercie dwa SUV-y. Jednym z nich jest Citroën C-Crosser, drugim Peugeot 4007. Oba to europejskie wersje Mitsubishi Outlandera. Największą różnicą jest cena. Czy jedyną? O tym mogłem się przekonać na trasie wiodącej szczytami Pirenejów.

Diabeł tkwi w szczegółach

Przed podróżą dokładnie przyjrzałem się nowemu Citroënowi, by porównać go z dobrze mi znanym Outlanderem i widzianym tylko na zdjęciach 4007. Najpierw profil. Z tej perspektywy wszystkie trzy auta wyglądają niemal identycznie. Wyróżnikiem C-Crossera są chromowane progi i wzór 18-calowych obręczy. Z tyłu to samo, C-Crosser znów wyróżnia się tylko chromem, tym razem na zderzaku. Ale przód to już zupełnie inna historia. O froncie Citroëna - w przeciwieństwie do 4007 - można powiedzieć, że jest ładny. Masywne, nadęte kształty i okrągłości to nawiązanie do innych nowych modeli - C4 i Picasso. Ostre linie Mitsubishi to typowe proste japońskie wzornictwo. Wielkiej paszczy Peugeota na pewno nie przeoczysz.

300 kilometrów w Pirenejach

Przede mną jedna z dłuższych tras testowych, jakimi do tej pory podróżowałem. Pokonanie 300 kilometrów w malowniczym zakątku Europy zajmuje niemal sześć godzin. Dłużej niż szósty, do tej pory najmniej ciekawy etap tegorocznej edycji Tour de France.

Za kierownicą C-Crossera siadam punktualnie o godz. 11. Od pierwszego postoju dzieli mnie około 150 km. Najpierw rozglądam się po wnętrzu. Próbuję odnaleźć choć jeden element, który odróżniałby Citroëna od braci. Kierownica, wloty powietrza, pokrętła wentylacji i tunel środkowy - wszystko identyczne, kubek w kubek. Liczyłem, że Francuzi dołożą jakieś gadżety, chociażby elektroniczny wyświetlacz automatycznej klimatyzacji. Ale nie. Ani tu, ani w Peugeocie nie znalazłem grama francuskiej finezji. Szkoda, bo nudnemu i prostemu wnętrzu przydałaby się odrobina elegancji.

Emocje rozpoczynają się dopiero po przekręceniu stacyjki. 2.2 HDi w subtelny sposób daje znać o sobie. Spod maski słychać jedynie delikatny pomruk 160 koni. Silnik nie przenosi drgań do wnętrza, pracuje cichutko, jeśli do tego nie okaże się zbyt słaby, będzie moim faworytem.

Przed wyjazdem z parkingu bawię się chwilę siedmiocalowym wyświetlaczem dotykowym. Programuję nawigację i ładuję 30 GB dysk, na którym mieści się jakaś kosmiczna ilość muzyki. Bomba w górę. Ruszam mierzyć się z autem i krętymi górskimi drogami.

Tempo pierwszych kilometrów nie jest mordercze, a wszechobecni cykliści poruszają się szybciej niż ja. Wyjazd z zatłoczonego miasta trwa dłuższą chwilę, ale po 30 minutach jestem już na odpowiednim szlaku. Droga zaczyna wić się pod górę. Przed sobą mam grupę rowerów, która pół godziny temu wyprzedziła mnie w mieście. Dla nich strome podjazdy to prawdziwe wyzwanie, a C-Crosser bez najmniejszych oznak zadyszki dzielnie się wspina. Japońska sześciobiegowa skrzynia doskonale współgra z francuskim silnikiem. Biegi wchodzą szybko i precyzyjnie. Największe wrażenie robi na mnie moment obrotowy. Z 380 Nm aż 300 mam do dyspozycji już przy 1500 obrotów. Dlatego C-Crosser tak szybko pokonuje wszystkie podjazdy, a cykliści wydają się niemal nieruchomi.

Na ciasnych zakrętach odkrywam zalety zmodyfikowanego układu kierowniczego. Jest bardziej precyzyjny i świetnie się dogaduje z twardymi amortyzatorami. Citroën pewnie trzyma się drogi i, co równie ważne, skutecznie hamuje. Tarcze są większe i bardziej odporne na wysoką temperaturę - to kolejna przewaga Citroëna nad Outlanderem. Pierwszy odcinek trasy mam już za sobą. Krótka przerwa na kawę mija na podziwianiu okolicy. Teraz przede mną kolejne 150 km, dużo trudniejsze, bo na fotelu pasażera.

Inna perspektywa

Na zakrętach mimo mocno ściągniętego pasa moje ciało obija się o drzwi. Fotelom brakuje dobrego trzymania, na szczęście jednak są wygodne. Z pozycji pasażera C-Crosser jest bardzo komfortowy. Na części drzwi podobnie jak na fotelach i kierownicy dominuje szlachetna skóra. Nienaganne wykończenie jeszcze bardziej potęguje wyższość francuza montowanego w japońskich zakładach w Mizushima. Miejsca w środku nie brakuje. Układ siedzeń 5 + 2, z trzecim rzędem chowanym płasko w podłodze, to idealne, bardzo praktyczne rozwiązanie. Bagażnik wszędzie taki sam - 501 litrów.

W aucie terenowym trudno nie wspomnieć o napędzie 4x4. Dlaczego na samym końcu? Otóż 4x4 w C-Crosserze to typowy elektroniczny system. Eleganckie pokrętło można przesunąć na jedną z trzech pozycji 2WD (napęd na przednią oś), 4WD (elektronicznie rozdzielany napęd na cztery koła) i Lock (z blokadą mechanizmu różnicowego). n

GAZ

Dynamiczny i cichy silnik, dobre hamulce, bogate wyposażenie

HAMULEC

Mało ciekawe wnętrze, teoretyczny napęd 4 x 4

SUMMA SUMMARUM

Kolejny raz jesteśmy świadkami narodzin trojaczków. Na szczęście bracia różnią się od siebie, i to dość wyraźnie. Niby to tylko inne opakowanie, ale w efekcie C-Crosser jest ciekawszy i bardziej dojrzały od Outlandera; także lepiej dopasowany do europejskiego stylu jazdy. Ma lepsze hamulce i mocniejszy silnik, tapicerka jest wyższej jakości. Peugeot 4007 pojawi się w salonach dopiero późną jesienią, na razie wybrać więc można Citroëna lub tańszego o 30 tys. zł Mitsubishi. Który z braci zdobędzie więcej klientów? Rocznie z japońskiej fabryki ma wyjeżdżać 15 tys. C-Crosserów, Citroën nie liczy więc chyba na szybkie podbicie europejskiego rynku.

Więcej o:
Copyright © Agora SA