Zbiórka pieniędzy na Seicento była spontanicznym gestem Rafała B., Polaka mieszkającego w Wielkiej Brytanii. - To mój protest przeciw państwu Prawa i Sprawiedliwości - tłumaczył. Seicento miało trafić do 21-letniego Sebastiana, który w 2017 roku w Oświęcimiu podobno spowodował wypadek z udziałem rządowej limuzyny wiozącej Beatę Szydło. Sprawa do dziś toczy się w sądzie, dowody w niewyjaśnionych okolicznościach znikają. Ale to zupełnie inny wątek. Wróćmy do Sebastiana i jego Seicento.
Kwota zostanie w całości przekazana poszkodowanemu na jego rachunek bankowy i zostanie skrupulatnie rozliczona, aby młody chłopak mógł kupić auto w pełni sprawne, bez podejrzanej historii, ukrytych wad itp.
- czytaliśmy w opisie zbiórki zorganizowanej przez Rafała B.
Początkowo celem akcji było zebranie 5 tys. zł, ale liczba wpłacających przerosła oczekiwania organizatora. Tylko w ciągu pierwszej doby pieniądze wpłaciło 1,3 tys. osób. Do chwili zakończenia zbiórki 22 lutego tego roku zebrano około 150 tys. zł. Pełnomocnik Sebastiana zapowiedział, że z wykorzystaniem funduszy wstrzyma się do chwili zakończenia procesu. Reszta z pozostałej po zakupie Seicento gotówki miała trafić na cele charytatywne. Ale organizator się rozmyślił.
Sprawa trafiła do sądu. Organizatorowi postawiono zarzut przywłaszczenia. Sąd właśnie wydał wyrok: Rafał B. nie dopuścił się zarzucanego mu czynu. Zdaniem prokuratury uczestnicy zbiórki, wpłacając pieniądze, dokonywali darowizny na rzecz jej organizatora, a nie Sebastiana. Zdaniem śledczych nieprzekazanie tych pieniędzy było niewywiązaniem się ze zobowiązania, a nie przywłaszczeniem. A to różnica. Innymi słowy wydanie 150 tys. zł ze zbiórki na Seicento nie jest złamaniem prawa.
Organizator zbiórki pieniądze rozdysponował wraz z żoną na własne cele. Prokuratura podkreśla, że działanie to z punktu widzenia moralnego ocenia zdecydowanie negatywnie, ale nie jest to przestępstwo
- czytamy w oświadczeniu prokuratury.