Te zachowania na drodze najbardziej irytują kierowców. Trzeba to zmienić, żeby jeździło nam się lepiej

Jeżdżę bardzo dużo - rocznie pokonuję 60 do 100 tysięcy km, i to na drogach wielu krajów i kontynentów. Obserwuję, analizuję, oceniam. I doszedłem do wniosku, że przynajmniej kilka rezultatów moich przemyśleń nadaje się do upowszechnienia. A gdyby ktoś zechciał je wcielić w życie, niewielkim kosztem doprowadzono by do niezwykle istotnych zmian na lepsze.

Kiedy tylko dojdzie do jakiegoś spektakularnego wypadku, media zaczynają się domagać Bóg wie jakich obostrzeń, Policja ogłasza akcje, a rządzący (nie ci obecni, a rządzący w ogóle) bombardują nas wymysłami na temat nowych przepisów. A tak naprawdę wszystko sprowadza się do kilku prostych działań. Dla ułatwienia przedstawię je w punktach – będzie łatwiej mnie hejtować za konkrety.

1. Pierwsze i najważniejsze, co mam do powiedzenia to, to: nie ma sensu wprowadzanie nowych przepisów, jeśli nikt nie przestrzega (ani nie pilnuje przestrzegania) dotychczasowych. Trzeba natychmiast zakończyć szaleństwo rozliczania Policji Drogowej za statystyki.

Oczywiście, to zerwanie ze statystyką jako jedynym dowodem na działanie Policji powinno dotyczyć wszelkich jej formacji, nie tylko drogówki, ale tu akurat mówimy o bezpieczeństwie ruchu drogowego (BRD), więc na tym się skupmy.

Choć absolutnie wszyscy Policjanci powinni być przynajmniej jako tako kompetentni w dziedzinie wyłapywania samochodów niespełniających warunków dopuszczenia do ruchu lub kierowców łamiących przepisy.

Policjanci są strażnikami zdrowia nas wszystkich! Mają dbać o bezpieczeństwo ruchu drogowego i zgodność pojazdów z przepisami. Muszą się przyzwyczaić do obserwowania uczestników ruchu i wyciągać z niego auta, które nam zagrażają.

A w przypadku ujawnienia takiego pojazdu, jeśli jego przegląd rejestracyjny jest "świeży", powinni natychmiast kierować doniesienie do Prokuratury z podejrzeniem popełnienia przestępstwa przeciwko dokumentom, poświadczenia nieprawdy i sprowadzania zagrożenia w ruchu lądowym.

I z urzędu wszczynać postępowanie wyjaśniające w Stacji Kontroli Pojazdów, gdzie danego "trupa" dopuszczono do ruchu. Bo przestępstwem jest samo w sobie użytkowanie samochodu z "amerykańskimi lampami", auta dymiącego, czterośladowego, z niesprawnym oświetleniem, wyposażonego w niehomologowane lampy lub żarówki (tzw. zenony – podrabiane żarówki ksenonowe wsadzane w lampy przystosowane do żarówek halogenowych, co nie ma prawa być łączone), oślepiającego, itp.

Zobacz wideo

Również działanie przeciwko przepisom związanym z ekologią powinno być bezwzględnie tępione: wycięcie katalizatora, czy usunięcie filtra DPF powinno oznaczać wycofanie auta z ruchu i poważny mandat.

Może ktoś, by wreszcie zaczął egzekwować także takie "drobiazgi", jak różne "sportowe" pojazdy, które mają wyprute tłumiki, opony wystające poza fabryczny obrys pojazdu, etc. Po prostu dbajmy o zdrowie i bezpieczeństwo, usuwając z ruchu drogowego zagrażające im pojazdy.

Mówiąc wprost, proponuję "zero tolerancji", przy czym nie oznacza to bezwzględnego nakładania kar jakiegokolwiek rodzaju, a po prostu reagowanie.

Kara (reakcja władzy) musi być natychmiastowa i nieunikniona, niekoniecznie od razu najsurowsza. Nie strzelajmy z armat do wróbli. Ale jeśli przepisy nie są egzekwowane przez Policję, następuje tzw. erozja prawa: nieprzestrzeganie go przestaje być wielką sprawą.

Niezbędna jest zmiana podejścia Policji do "ujawniania" wykroczeń, karania za wykroczenia, większy nacisk na nieuchronność reakcji władzy i uświadamianie – można dać mandat, ale czasem wystarczy pouczyć, zrobić wykład, zastopować na poboczu.

To świetnie zadziałało na jednego z polskich dziennikarzy podczas pobytu służbowego w USA – zatrzymany za przekroczenie prędkości i zapytany, dlaczego tak pędzi, powiedział, że się śpieszy. Policjant kazał mu czekać na poboczu i całkowicie ignorował go przez godzinę, po czym podszedł i spytał, czy nadal się śpieszy, a usłyszawszy ciche zapewnienie, że już nie i że "grzesznik" przeprasza, puścił go bez żadnych dalszych konsekwencji.

Można dla trudniejszych przypadków – poza zawieszaniem prawa jazdy – rozważyć kary w postaci obowiązkowego odsłużenia np. 10, 30, 50, 100 godzin jako noszowy/sanitariusz na pogotowiu urazowym albo jako pielęgniarz na szpitalnej urazówce.

Oczywiście takie kary mają sens wówczas, jeśli zarazem uczą i pokazują pewne nieuchronności – coś takiego może świetnie zadziałać na celebrytę, bogatego biznesmena czy polityka/funkcjonariusza.

Za jazdę pod wpływem jakichkolwiek środków psychoaktywnych obowiązywać powinna bezwzględna kara pozbawienia prawa jazdy na co najmniej pół roku – ale tylko o tyle, o ile nie było żadnych większych skutków. Jeśli skutki były, nie powinno być mowy o jakichkolwiek okolicznościach łagodzących karę.

Ale oczywiście, musi to obowiązywać bezwzględnie wszystkich.

2. Szkolenie kierowców – postuluję poważne zmiany. Koniec z nic nieznaczącym dla umiejętności prowadzenia pojazdu "placem", "kopertami" itp. zadaniami, na których szkoły jazdy najwięcej zarabiają, bo tu najłatwiej oblać kursanta i skasować go za ponowny egzamin (albo i cały kurs).

Te elementy szkolenia nic nie dają, a jak widać po rzeczywistości na naszych parkingach i ulicach – jeśli ktoś nie umie/nie ma wyobraźni, to fakt zdobycia lub nie prawa jazdy nic nie zmienia.

Potrzebujemy więcej szkolenia z jazdy. Korzystajmy z pomysłów, które się na świecie sprawdziły – zanim kandydat na kierowcę otrzyma uprawnienia do kierowania pojazdami, najdalej po egzaminie powinien choć raz wziąć udział w szkoleniu na torze z poślizgami, próbami hamowania przed przeszkodą, itp.

Wielu kierowców popełnia błędy lub wykroczenia/przestępstwa nie dlatego, że ma w nosie przepisy, tylko dlatego, że nie mają pojęcia, o co w nich chodzi – przez to nie dostrzegają powiązania przyczynowo-skutkowego między ich działaniami/zaniechaniem, a konsekwencjami.

A i świadomość praw fizyki jest śladowa, w związku z czym doskonale się sprawdzają właśnie tory sprawnościowe połączone ze specjalnymi symulatorami kolizji, dachowania itp.

Przeprowadzane w warunkach pełnego bezpieczeństwa testy polegające na swobodnym zsunięciu się na specjalnym fotelu po pochyłości i uderzeniowe zatrzymanie w miejscu przy prędkości 8 km/h daje więcej w sensie pojmowania znaczenia pasów bezpieczeństwa, niż jakikolwiek wykład czy film instruktażowy.

A tak naprawdę, takie pokazy, testy i szkolenia powinny być przeprowadzane już od poziomu szkoły podstawowej. 12-latki mają już prawo samodzielnego uczestnictwa w ruchu drogowym – na rowerach, coraz powszechniejszych hulajnogach elektrycznych itp.

Warto, żeby już w tym wieku zdawać sobie sprawę, co oznacza przeciążenie, uderzenie itp. To wyrabia wyobraźnię.

3. Za jedno z największych wyzwań w dzisiejszej Polsce drogowej uważam ucywilizowanie i uporządkowanie szeroko pojmowanej organizacji ruchu.

Najważniejsze, aby osoby odpowiedzialne za organizację ruchu drogowego były aktywnymi kierowcami, pokonującymi rocznie co najmniej 15 000 km za kierownicą. Przykład poprzedniego inżyniera ruchu w Warszawie pokazuje, że to wcale nie jest oczywiste.

Co według mnie należy zmienić?

Niezależnie od tego, jak wielu z nas ma z tym problem, tzw. lewoskręt nie jest niebezpieczny, jeśli zostanie właściwie zorganizowany.

Postawmy na oddzielną sygnalizację świetlną dla lewoskrętu – z oddzielnymi pasami do tego manewru. 20 sekund, jakie damy kierowcom skręcającym w lewo, nie spowoduje korka po horyzont na osi przelotu (jak lubią to postrzegać niektórzy), za to uczyni lewoskręt bezpiecznym i łatwym w obsłudze.

Z lewoskrętem łączy się kolejny problem, który np. w Warszawie jest niemalże jakimś fetyszem: zawracanie. Także ten manewr nie jest niebezpieczny, jeśli właściwie to zorganizujemy.

Dlaczego od kilku lat lewoskręt – nawet z własną sygnalizacją – w większości przypadków wyłącza zawracanie? Nawet na skrzyżowaniach z dwoma pasami do lewoskrętu (prawdziwy przypadek w podwarszawskim Piasecznie przy zjeździe z Puławskiej do Fashion House).

Za absolutny wzorzec dobrej organizacji trzeba uznać Oś Trójmiejską Gdańsk-Sopot-Gdynia (Niepodległości/Grunwaldzka): są tu dostępne miejsca do zawracania przed skrzyżowaniami (z zatoczkami na 2-3 auta), do tego można dodać sygnalizację wyłącznie zabraniającą wjazdu – zaświeca się czerwone, gdy ruch osiowy ma zielone.

Biorąc pod uwagę zyski w postaci wzrostu bezpieczeństwa i płynności ruchu drogowego, a także brak sytuacji wymuszających wykroczenia – wszystko to sprawia, że inwestycje z tym związane okażą się bardzo tanie, a płynność ruchu wzrośnie nieporównanie.

No i pytanie powracające od lat – dlaczego tylko w kilku miastach są zegary odliczające wstecznie do czerwonego światła, skoro świetnie się sprawdzają tam, gdzie je zamontowano? Nie ma żadnego uzasadnienia dla ich unikania.

Twierdzenie, że kierowcy przyspieszają, gdy widzą, że mają mało czasu, nie wytrzymuje krytyki. Kto przekracza prędkość, czy "przelatuje" na tzw. późnym żółtym, podlega ocenie fotoradarów, które powinien stać na każdym większym skrzyżowaniu.

Fantastycznie się sprawdziły na kilku najważniejszych i niegdyś najniebezpieczniejszych skrzyżowaniach w Warszawie. Ale muszą to być fotoradary nastawione i na przekroczenie prędkości, i niedostosowanie się do świateł.

4. A teraz coś "na grubo": postawienie jakiegokolwiek znaku zakazu/ograniczenia musi mieć pełne uzasadnienie związane z BRD. Nie może być tak, jak obecnie, że stawia się znaki-pułapki (czyli w miejscach, gdzie nie ma żadnego zagrożenia, ale za to świetnie da się schować z radarem w dłoni i ręką wyciągniętą po "wspieranie budżetu").

Pułapki, jak i znaki ograniczeń postawione "na wszelki wypadek" (bo być może ten zakręt jest niebezpieczny – ale nie sprawdzono tego) muszą zniknąć i być absolutnie zabronione, bo powodują erozję prawa.

Dlaczego? Prosty przykład. Jeśli kierowca raz się przekona, że znak nie ma uzasadnienia innego niż to, że został ustawiony właśnie jako pułapka lub "na wszelki wypadek", przestanie wierzyć w sensowność ustawienia jakiegokolwiek innego znaku. A tych postawionych niewłaściwie lub na wyrost jest w Polsce mnóstwo.

Sam się do nich przestaję stosować, kiedy je już odpowiednio „rozpoznam” – jak np. te na A1 czy na S8: ni stąd, ni z owąd ograniczenia do 110, a nawet 90 km/h w miejscach, gdzie nie ma literalnie żadnego zagrożenia.

Oczywiście, zaraz usłyszę, że tam są niebezpieczne zakręty – no, faktycznie, pewnie szybciej niż 200 km/h nie powinno się nimi jechać (w zimie 160).

A przecież w założeniu znak zakazu/ograniczenia ma służyć upłynnieniu ruchu i zwiększeniu jego bezpieczeństwa, czyli "ktoś, kto ten znak postawił, znał się na tym i miał jakiś rozsądny cel". 

Przy okazji – nieusunięcie znaku tymczasowego (np. na czas przebudowy itp.) po okresie jego konieczności powinno być karane, jak niedopełnienie obowiązków wynikających z ustawy, a nie jedynie naganą od kierownika budowy.

Od tego jest Policja oraz zarządcy dróg, którzy coraz poważniej traktują w Polsce swe obowiązki, ale takie "drobiazgi" wciąż im umykają…

Na autostradzie A1 na wysokości Kutna przez pół roku po zakończeniu budowy stało ograniczenie do 80 km/h, a na wysokości Ciechocinka – do 40! I oczywiście nikt tego nie przestrzegał.

Naturalnie, te same zasady dotyczą innego oznakowania - poziomego. Linie ciągłe muszą być stosowane tylko tam, gdzie to wpływa na podniesienie poziomu bezpieczeństwa.

Jeśli dokonamy weryfikacji tego typu i na drogach pozostaną tylko uzasadnione znaki, z których przestrzegania będą rozliczani wszyscy, uczestnicy ruchu drogowego zaczną je traktować z zaufaniem.

5. Myślę, że czas najwyższy się zastanowić nad zmianą polskiej zasady, że przecznica odwołuje zakaz/nakaz/ograniczenie. Coraz trudniej to egzekwować, coraz trudniej stwierdzić, jakiego rodzaju jest to przecznica i czy dany jej typ odwołuje ograniczenie, czy nie.

Zakaz/nakaz/ograniczenie powinny obowiązywać do odwołania. Dotyczy to także (a może przede wszystkim!) autostrad i dróg ekspresowych, bo ograniczenia bez odwołania są tu bardzo częste, a dyskusja z Policjantem, czy dołączenie z estakady jest skrzyżowaniem, czy nie, jest z góry skazana na porażkę.

6. No i kwestia zasługująca na oddzielny opis: konieczne jest odwołanie wszystkich szarlataństw związanych z jazdą na rowerze. Rowerzyści są takimi samymi uczestnikami ruchu, jak inni. Śmiertelnikami.

Zatem: jeśli jedziesz po ulicy, jedziesz jak wszyscy – jak najbliżej prawej krawędzi. Nie ma mowy o jeździe obok siebie. Tylko wówczas jest możliwe zachowanie 1,5-metrowego odstępu przy wyprzedzaniu rowerzysty. Nie może być tak, że rowerzyści blokują ruch i wymuszają na kierowcach aut łamanie przepisów, często także zasad zdrowego rozsądku.

Oczywiście, nie mam nic do rowerzystów jadących po ścieżkach rowerowych. Ale gdy dojeżdżają do skrzyżowania, tak jak inni uczestnicy ruchu, muszą zachować szczególną ostrożność.

Bezrefleksyjny wjazd na skrzyżowanie "bo mam pierwszeństwo bez względu na sytuację drogową" (podobnie jak wejście pieszego na pasy bez względu na wszystko, "bo przecież mam pierwszeństwo") – bywa wymuszeniem pierwszeństwa. Pierwszeństwo nigdy nie jest bezwzględne, a aż zbyt często bywa… śmiertelne.

Aha, tzw. Masa Krytyczna musi być zabroniona. Nie ma żadnego uzasadnienia dla blokowania ruchu, szczególnie że dochodzi przy tym do skandalicznych incydentów w rodzaju blokowania przejazdu karetce pogotowia na sygnale, czy lekarzowi jadącemu do chorego (mimo oznakowania auta odpowiednim dokumentem na szybie).

A skoro jesteśmy przy blokowaniu jezdni/drogi: jeśli organizowane są jakieś imprezy, które powodują wyłączenie z ruchu odcinków ulic/dróg, warunkiem sine qua non jest uprzednie wytyczenie wygodnego objazdu i wyraźne poinformowanie o tym odpowiednimi znakami.

Ani pochody, ani maratony, ani pielgrzymki, ani obchody rocznic nie muszą się odbywać na ulicach. Ale oczywiście mogą – tyle że po spełnieniu prostych warunków.

7. Teraz wystawię się hejterom najbardziej, ale to jest coś, co po prostu stanowi konieczność: trzeba wprowadzić bezwzględny zakaz wyprzedzania dla pojazdów ciężarowych na drogach ekspresowych i autostradach o liczbie pasów do ruchu w jedną stronę mniejszej niż 3.

Zakaz taki doskonale się sprawdza we Włoszech, gdzie obowiązuje na całym terytorium kraju, jest skutecznie i z sukcesami wprowadzany okresowo lub miejscowo co najmniej na niektórych odcinkach dróg we Francji, Austrii, Szwajcarii. W Niemczech jest powiązany z kilkoma innymi warunkami, ale generalnie podobnie się sprawdza.

Zyski na płynności ruchu odzyskanej dzięki niemu są wręcz niepoliczalne, pomijając fakt, że spadnie drastycznie poziom agresji na drodze.

Gdy dwie ciężarówki uprawiają tzw. wyścig słoni (jeden jest szybszy od drugiego o 1 km/h, więc wyprzedzenie trwa 10 minut), inni kierowcy czekający na jego zakończenie dostają szału.

Z tego samego powodu konieczne jest wprowadzenie na dwukierunkowych drogach obowiązkowego zatrzymania się na poboczu co np. 15 minut na 5 minut pojazdów wolnobieżnych. Po co? Żeby przepuścić pojazdy, które utknęły w kolumnie za nimi.

W tym kontekście niemiecka zasada „zakaz wyprzedzania – nie dotyczy wyprzedzania pojazdów rolniczych” jest w pełni do przeszczepienia na nasz grunt – oczywiście wszędzie tam, gdzie to bezpieczne.

Czas najwyższy przyjąć też za jeden z najważniejszych przepisów ten określający, że jazda lewym lub środkowym pasem, gdy prawy jest wolny, szczególnie na autostradach i drogach ekspresowych, jest blokowaniem ruchu, utrudnianiem jazdy innym uczestnikom i zmuszaniem innych użytkowników do wyprzedzania z prawej, co polski Kodeks Drogowy dopuszcza.

Podobnie bezwzględnie karane powinno być "siedzenie na bagażniku" ("jazda na zderzaku"), które jest zwyczajnie niebezpieczne. Proponuję zasadę "dwóch sekund", stosowaną z powodzeniem w Niemczech (czyli odstęp mierzony w czasie, nie w metrach) albo "połowy prędkościomierza w metrach".

Niemcy za jazdę na zderzaku zmierzoną przez dwa kolejne punkty pomiaru (takie same są u nas, nazywają się "odcinkowym pomiarem") dają miesiąc wolnego od kierownicy (administracyjnie, przez Policję). Nie jest to głupie.

Z wielką radością powitałem obietnicę rządzących, że niedługo obowiązkowa będzie jazda "na suwak" przy schodzeniu się dwóch pasów w jeden. Przy okazji: tzw. szeryfowie blokujący innym swobodny przejazd kończącym się pasem, powinni być usuwani z ruchu.

W Skandynawii można takiemu kierowcy dać wolne od konieczności obcowania z tymi, których uważają za gorszych (czyli innymi kierowcami) nawet na miesiąc – zawieszając ich prawo jazdy. Administracyjnie, przez wpis w komputerze przez Policjanta.

Ale w ogóle upośledzanie ruchu – blokowanie pasa zamiast jazdy na suwak, zbyt powolną jazdę, parkowanie utrudniające ruch – powinno być natychmiast wyłapywane i bezwzględnie karane.

8. Zasada „korytarza życia” nie może być li tylko wezwaniem do rozsądku, a bezwzględnym obowiązkiem. Jeśli ruch drogowy na drodze ekspresowej lub autostradzie zamiera, wszyscy muszą rozjechać się na boki, by środkiem mogły przejechać służby ratunkowe lub utrzymania ruchu.

Na drodze z dwoma pasami do ruchu w jedną stronę, lewy pas zjeżdża do lewej, a prawy na pobocze lub do prawej. Na drogach z 3 pasami i więcej skrajny lewy zjeżdża w lewo, pozostałe – w prawo. Niezastosowanie się do tego także – poza mandatem – powinno się wiązać z miesięcznym pozbawieniem prawa jazdy (administracyjnie, przez Policję).

A teraz – czas na komentarze. Jestem gotowy.

Maciej Pertyński
Jedyny polski juror w konkursie na Światowy Samochód Roku (WCOTY), dziennikarz motoryzacyjny od ćwierćwiecza, bloger (pertyn.com) i vloger (Pertyn Ględzi), posiadacz (aktywny) prawa jazdy od 41 lat

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.