Za co kochamy auta? 4 pokolenia, 6 kobiet i niezliczone opowieści z kierownicą w tle

Grudzień roku 2018. Akcja toczy się w mieszkaniu. Żadna rodzinna osobówka nie pomieściłaby autorek bloga Moja Krew: czterech pokoleń, sześciu kobiet, jednego fotelika i wszystkich skrajnych emocji związanych z motoryzacją oraz opowieści z kierownicą w tle.

Od fascynacji po obojętność, od miłości do braku zainteresowania. Trzymajcie się na zakrętach, będzie mowa o epoce, w której na parkingu osiedlowym stał jeden Fiat 125 p. i długo, długo nic. Po ulicach jeździły „mydelniczki”, tajemnicze czarne Wołgi, stylowe Warszawy, kanciaste Wartburgi oraz dymiące skarpetki.

133 lata po zbudowaniu pierwszego samochodu z silnikiem spalinowym Moja Krew debatuje o świecie motoryzacji. Pierwsze pokolenie reprezentuje komentator bez prawka, drugie pokolenie uosabia sponsorów i czempionów zniżek ubezpieczeniowych, trzecie to pokolenie kierowców rajdowców, czwarte występuje w roli obserwatora fotelikowego. Odpalamy motoryzacyjny wehikuł czasu.

Sytuacja sprzed chwili. Wyjeżdżamy z parkingu, na dwa samochody.

Dagmara: Babciu, prawa wolna?

Joanna: Nie wiem, tyle samochodów stoi, że nic nie widzę. Do połowy drogi trzeba się wychylić. Widziałaś, ktoś zaparkował na pasach?!

Seniorka rodu. 86 na liczniku, ani razu nie siedziała za kierownicą. Za to świetnie sprawdza się jako komentator drogowy. To nasz pokładowy Andrzej Borowczyk w spódnicy i loża szyderców w jednym. Skomentuje jak trzeba i jak nie trzeba – też skomentuje. Murem staje za kierowcami z rodziny, bez względu na to czy jadą prawidłowo, czy coś po drodze poszło nie tak. Tylko w aucie używa słów potocznie uważanych za obraźliwe.

Joanna: Kiedyś widać było całe miasto, samochód był rzadkim dodatkiem do krajobrazu. Dziś jest odwrotnie, auta są wszędzie. A ja pamiętam samochody odpalane na korbkę. To było zajęcie dla twardzieli. Przy nieumiejętnym uruchamianiu pojazdu ręce łamały się jak zapałki. Na automobil niewielu mogło sobie pozwolić, więc jako dziecko bezkarnie bawiłam się na środku brukowanej ulicy.

Danuta najlepiej sprawdza się jako pasażer tylnej kanapy. Zasypia zaraz po zamknięciu drzwi, budzi się na miejscu, zaskoczona, że przegapiła atrakcje turystyczne. Zjeździła pół Europy, za kierownicę się nie łapie, bo nie ma do siebie zaufania. Motorsport kocha … oglądać. Nie zostaje w aucie przy włączonym siniku – tak na wszelki wypadek.

Danusia: Kiedyś szczytem marzeń była Warszawa. W latach 60. do szczęśliwych posiadaczy należał mój wujek, dumny mieszkaniec wsi. Pewnego wieczoru kiedy mgła zasłoniła nam świat, w siódemkę wracaliśmy tym cudem do domu. Przed maską dziarsko maszerował ósmy pasażer, mój tato z latarką na dynamo. Torował nam drogę żebyśmy nie wpakowali się do rowu.

Ewa: Po tym wnoszę, że w tym cudzie ówczesnej techniki nie było świateł przeciwmgłowych.

Ewa miłośniczka komunikacji zbiorowej. Status bez prawa jazdy skrupulatnie zaplanowany, woli siedzieć obok i podziwiać okolicę. Za kierownicą nie miałaby tyle frajdy. Świetny pilot. Nie lubi autostrad, przemieszcza się bocznymi drogami, dzięki temu odkrywa perełki architektury i przepiękne krajobrazy. Ostatnio czuje miętę do motocykli.

Ewa: Z dzieciństwa pamiętam motorowery produkowane w naszym rodzinnym mieście. Te legendarne Komary, na których jeździli głównie panowie, z zabawnym kaskiem na głowie w kształcie orzeszka. Tak mnie ten sprzęt zafascynował, że wskoczyłam na niego bez instrukcji obsługi. Cudem odpaliłam, za to nawet nie spróbowałam opanować, maszyna wyskoczyła spod tyłka i zaparkowała w płocie. Pozostała trauma do mechanicznych rumaków, nawet jeśli było ich tylko 1,8.

Autorki bloga Moja KrewAutorki bloga Moja Krew fot. Przemek Paczkowski PHOTOGRAPHY

Dagmara: Na bank zostawili mnie w koszu przed waszymi drzwiami, to niemożliwe, że motoryzacja was nie kręci!

Dagmara, motofreak, to po tacie ma. Bez auta nie wyobraża sobie życia. Zachwyca się sportówkami, w testach samochodowych zwraca uwagę na szczegóły. Ma masę moto marzeń, kilka spełnionych. W radiu z każdym tematem motoryzacyjnym kierują się prosto do niej. Potrafi się obejrzeć za ciekawym modelem na ulicy- rzecz dotyczy samochodów.

Dagmara: Kocham świat czterech kółek … a zaczęło się od tego, że musiałam 7 lat czekać na moto coming out. Jako, że urodziłam się dziewczynką (It’s a girl!) przez kulturowe ramy zachowań społecznych wypadało obdarowywać mnie lalkami, nie resorakami. Aż w końcu urodził się on - nasz brat. Ledwo od ziemi odrósł, a już dostał zdalnie sterowany samochód stylizowany na bolid Formuły 1. Żółto niebieski był, miał antenę i niekończące się baterie, pokochałam go od pierwszego wejrzenia. Zaczaiłam się, przejęłam auto - to był ten moment kiedy z roli cichego obserwatora przeskoczyłam na pozycję operatora mini kierownicy i taranując wszystkie przeszkody zasuwałam samochodem po szkolnym boisku.

Oliwia: A Łukasz musiał sobie znaleźć inne zajęcie. Ty złodziejko samochodów plastikowych, Ty! ( śmiech)

Oliwka, kierowca z miliardem kilometrów na koncie. Stanowisko koordynator sieci zobowiązuje. Kilkanaście lat temu stroniła od kierownicy, miała chorobę lokomocyjną i obłęd w oczach widząc liczbę czynności do wykonania za kółkiem. Mówiła, że nigdy nie będzie kierowcą, że nie ona, że ona będzie wożona. Jeździ, ale żeby szaleć na punkcie blachy, to nie ona.

Oliwia: Miało być inaczej, ale co ja poradzę, że urodziłam się z rękoma na kierownicy? Pracowałam stacjonarnie. Ni stąd ni zowąd wpadłam na pomysł podjęcia pracy mobilnej. Prawa jazdy nie miałam, ale myśl zatruła mi głowę na tyle skutecznie, że w pracy napadłam przedstawiciela handlowego i poprosiłam go o pomoc. Umówił mnie na spotkanie z kierownikiem firmy kosmetycznej. W tak zwanym międzyczasie poszłam na kurs prawa jazdy.

Joanna: I nikomu się nie przyznałaś. Nie pisnęłaś ani słowa.

Oliwka: Bo obciach byłby jak diabli, gdybym oblała egzamin. Znając własne ograniczenia: brak podzielności uwagi, wyobraźni oraz koncentracji zmierzyłam się z zadaniem sam na sam. Kurs i zdanie egzaminu za pierwszym razem to historie na dłuższą opowieść (zapraszamy na nasz profil na Facebooku)  W wielkim skrócie: najbardziej zaskoczeni zdanym egzaminem byli mój instruktor oraz sam egzaminator. W gigantycznym stresie zagadałam gościa na śmierć, z wrażenia podpisał papierek. Z rozmową rekrutacyjną było trudniej. Gość oznajmił, że się nie nadaję, a dalszą rekrutację poprowadzi jakaś firmowa szycha. Dorzucił, że sukcesu mi nie wróży. Ze zdanego egzaminu tramwajem pojechałam na kolejną rozmowę rekrutacyjną. Padło sakramentalne: czy codziennie jeździ pani samochodem?- Oczywiście, z auta nie wysiadam – odpowiedziałam ... Po roku, na imprezie integracyjnej dodałam: Nie pytałeś czy na miejscu pasażera czy kierowcy. A i tak najpiękniejszą minę miał kolega przekazujący mi samochód służbowy kiedy na ręcznym wyjechałam z warsztatu, z wyrazem twarzy, który zdradzał, że kompletnie nie wiem co robię. Z Włocławka do Bydgoszczy wracałam poboczem. Ten  kolega chwilę jechał za mną, po czym zadzwonił do szefa informując go, że miło było mnie poznać.

Citroen C4 Picasso i Grand Picasso FLCitroen C4 Picasso i Grand Picasso FL fot. Citroen

Danuta: Ja pamiętam jak Oliwia chciała poćwiczyć naszym Maluchem przed wyjazdem w trasę. Nie zdążyła wyjechać z parkingu, a już przyładowała w stojącą tam od lat latarnię.

Oliwia: Bo stanęła mi na drodze, a kierownica odmówiła posłuszeństwa. Oj, długo to tak właśnie wyglądało. Opowiem jeszcze jedną historię, a później już zamilknę zawstydzona.

Dagmara: To my mieliśmy Malucha? Umknęło mi to.

Oliwia: Wyparłaś, bo się tam nie mieściłaś wieżo Eiffla. Siedź cicho i słuchaj.

Po spektakularnym początku kariery na stanowisku przedstawiciela handlowego, codziennie uczyłam się jeździć samochodem służbowym. W pierwszym półroczu zaliczyłam największe wpadki świata. Chwilę później dostaliśmy nowe Ople Corsa, na wypasie. Jeszcze bez klimy, już z elektrycznymi szybami, rajdową pojemnością 1,2 l, nówki sztuki, nieśmigane. Z jedną wadą, która urosła mi w głowie do gigantycznych rozmiarów, wóz trzeba było odebrać z Krakowa. Awykonalne - pomyślałam. Pech chciał, że wszyscy piloci których mogłam się trzymać się, jak gwiazdy przewodniej, byli zajęci. Na domiar złego odbiór auta przypadł w śnieżycę stulecia. Nie zmrużyłam oka przed wyjazdem, zanim więc dotarłam do firmy w Krakowie byłam już wykończona fizycznie i emocjonalnie. Odebrałam wóz i instrukcję przerażonych kolegów którędy na Bydgoszcz. Po dwóch godzinach walki z reorganizacją ruchu, remontami, mapą i nowym samochodem zobaczyłam przekreślony napis Kraków. Załamałam się. Czekała mnie wielogodzinna podróż do domu w śnieżycy. Po godzinie świata już nie było widać, nie wiedziałam, którędy na północ- wszystko wyglądało tak samo… biało. Zatrzymywałam się co chwilę, kopałam w zaśnieżone drogowskazy, żeby dowiedzieć się gdzie jestem. W drodze przez mękę pomógł mi znajomy, który doskonale zna mapę Polski. Wisiał ze mną na telefonie i wyprowadzał na główne drogi. W ten sposób na trasie Kraków – Bydgoszcz zahaczyłam o Kielce i Piotrków Trybunalski. Podobno byłam też blisko jakiegoś urwiska, ten jeden raz zadrżał koledze głos, gdy nieświadoma opisywałam miejsce, w którym stoję. Kazał jechać na wstecznym i nigdy tam nie wracać. Do domu dotarłam po 24 godzinach jazdy, dostając w firmie ksywkę Hołowczyc.

Danka: Moje biedne, matczyne serce ledwo to wytrzymało.

Ewa: My też mieliśmy kilka żenujących opowieści z samochodem w tle. Wybraliśmy się Maluchem na Sylwestra, cudem było, że odpalił. W przypływie szczęścia zapakowaliśmy się do środka w piątkę: dziewczyny w sylwestrowych kreacjach, wszędzie brokat i pióra. Mieliśmy dojechać na drugi koniec miasta jakieś 10-15 km. Maluch miał inne plany. Dowiózł nas, dał się pobawić, a potem wziął i zamarzł. Właściciel uparł się, że go nie zostawi, więc zadarłyśmy kiecki i ten kawał drogi dopchaliśmy samochód z powrotem do domu.

Danka: Tak! Maluch to był dobry wóz… tylko nie na zimę. My mieliśmy egzemplarz bez ogrzewania, siedzieliśmy w środku jak figury lodowe. Szyby i wycieraczki zamarzały. Skrobaczką były nasze rękawiczki. Jak sobie przypomnę to od razu mi chłodniej.

Ewa: Ale trzeba uczciwie dodać, że jak się Maluch zepsuł to nawet babki potrafiły sobie poradzić z naprawą. Wystarczyło mieć pod ręką rajstopy.

Danka: Szwagier miał wadliwy model Fiata 126 p., w którym otwierały się drzwi. Szwagier też miał wadę, jeździł jak wariat. Lubił. W trakcie jednej szalonej podróży, na zakręcie otworzyły się drzwi z mojej strony, wypadłabym z hukiem, gdyby nie refleks ślubnego. Złapał mnie za kołnierz i wciągnął do środka.

Joanna: Teraz moje serce zadrżało, ale Mały Fiat nie był taki zły. Docenił go nawet aktor z Hollywood - Tom Hanks. Czytałam, że teraz rozgląda się za Syrenką.

Ewa: Syrena - najgorszy samochód na świecie. Mieliśmy. Nie lubiłam jej, ona mnie też. Starszy syn jak do niej wsiadał, to ryczał. Ja ryczałam na skrzyżowaniach, zawsze gasła w takich miejscach.

Danka: Najgorsze były trabanty. Plastikowe, strasznie nimi rzucało. Bałam się, że rozpadnie się kiedy w pobliżu kichnę.

Dagmara: Chyba mieliśmy też Poloneza? Coś mi świta…

Danka: Historia Poloneza owiana jest tajemnicą. Zapłacony, miał być naprawiony, tak długo czekał, że  myszy go zjadły, czy inna rdza.

Ewa: Tajemniczo… Jak ta historia czarnej wołgi. Pamiętacie? Straszyli, że jeździ taka po zmroku i dzieci porywa.

Danuta: Mnie nie straszyli.

Ewa: Bo Ty już byłaś dorosła i w bajki nie wierzyłaś. U nas najlepsze było zawsze kupowanie kolejnego samochodu. Taki VW Polo na przykład. Wyczailiśmy auto w Ciechocinku. Ja bez prawa jazdy, starszy syn dopiero co odebrał dokument, pojechaliśmy kupić. Zabraliśmy znajomego koleżanki, fachowca ponoć, który nie bardzo wiedział jak pod maskę zajrzeć. Po negocjacjach kupiliśmy samochód, syn wsiadł, odpalił i tyle go widzieliśmy. Do domu dojechaliśmy 20 minut później. Ja, uspokojona, że syn i samochód żyją oraz dumna i blada, bo oto stałam się właścicielką samochodu. Tydzień później VW zepsuł się po raz pierwszy.

Danka: Byłam właścicielką wszystkich naszych samochodów. Mów mi sponsor.

Ewa: Ja też mam 60 proc. zniżki w ubezpieczalni i w życiu za kierownicą nie siedziałam. Ej, a czy ja nie jestem współwłaścicielką samochodu Roberta? Cholera, miał ostatnio jakąś szkodę parkingową.

Dagmara: Te, gaduły. To teraz szczerze proszę: lubicie samochody, interesuje Was świat czterech kółek?

Oliwia: Auto przedłużenie… mojej ręki w pracy, a w życiu prywatnym wygoda. Nic więcej.

Danuta: Może gdybym prowadziła samochód, to bym polubiła? Ale to niemożliwe w tych czasach. Chyba, że wejdzie przepis o gumowych drzewach i szerokich ulicach. Wtedy wkraczam ja, cała na biało i jadę środkiem - królowa szos ;) Przy obecnym natężeniu ruchu, Danka plus kierownica równa się katastrofa w ruchu lądowym. Musiałabym patrzeć czy dobrze trafiam w pedał gazu. W międzyczasie ktoś musiałby za mnie patrzeć na drogę, i jeszcze ktoś w lusterka. Nie nadaję się na kierowcę. Pilotem też jestem dramatycznym, mam tendencje do zasypiania w aucie, w minutę.

Oliwia: To tak jak moje dziecko, pierwszy zakręt i chrapie. A matka sama do siebie mówi czerwone stój, zielone jedź…

Patrycja: Jedź mamo, jedź…

Patrycja, najmłodszy, dwuletni obserwator z tylnej kanapy. Na razie na wiadomość, że jedziemy samochodem włącza opcję łzy. Na fotelik ma określenie „Nie lube”. Ogląda krajobraz zza szyby -  ma coś z Ewy, a na drugim zakręcie zasypia, zupełnie jak Danuta. Komentuje też po Joasi: zielone, jedź. Strach pomyśleć co będzie później.

Dagmara: Już ciocia zadba o moto przyszłość Patrycji, spokojna nasza rozczochrana. Uwielbiam prowadzić auto, nie zamienię go nawet na tabliczkę czekolady. Niektóre modele marek premium są mobilnymi dziełami sztuki. Przede wszystkim samochód był, jest i będzie potrzebny. Kilka lat temu, kiedy pracowałam w telewizji, wypadł mi wigilijny dyżur. Skończył się po odjeździe ostatniego pociągu. Rodzice zlitowali się nad dzieckiem i przyjechali po mnie do Warszawy. Po intensywnej pracy wsiadłam za kierownicę. Tata pyta: Dasz radę dojechać do mety? – Na luzie - odpowiedziałam, raz złapanej kierownicy nie oddam, chyba, że zasnę. Własne słowa okazały się prorocze. Już na wylotówce na Poznań wydarzyło się coś dziwnego. Jedziemy prawie pustą ulicą trzy pasy. Mama z tyłu śpi od momentu trzaśnięcia drzwiami. Nagle jakiś kierowca gwałtowanie zajeżdża nam drogę. Odbijam kierownicą w lewo, unikam stłuczki, ale samochód tańczy mi po jezdni – lewa, prawa, lewa, prawa. Mama z tyłu lata jak kukiełka w teatrze lalek. Nagle spokojna ręka taty łapie kierownicę. Stabilizuje auto. U mnie zawał, u taty stan przedzawałowy, mama Danusia otwiera oczy i pyta: co jest, dojechaliśmy? Adrenalina zadziałała na jakieś 150 km, ale tuż przed Włocławkiem patrzę na pustą jezdnię i przecieram oczy. Spoglądam to na tatę, to na jezdnię. Pytam: Ty widzisz tę szopę? Co ona robi na środku drogi? Tata ze stoickim spokojem kazał mi zjechać na pobocze i polecił zmianę fotela. Trzy sekundy później spałam jak suseł.

Joanna: Tu masz odpowiedź na Twoje pytanie. Nawet jeśli nie interesujesz się motoryzacją, nie możesz zaprzeczyć, że jest potrzebna. Samochód to dobra rzecz, ale na moje jest ich za dużo. Wiecie, że kiedyś można było wszystko załatwić poruszając się pieszo? I ze wszystkim się człowiek wyrabiał. Dziś stoisz w korkach, szukasz miejsca do parkowania, wszędzie jesteś spóźniony. Samochodów jest coraz więcej, a miejsca coraz mniej. Kierowcy bez powołania to temat na kolejną rozmowę.

Oliwia: Mnie się wydaje, że mama i ciocia dałyby radę za kółkiem.

Ewa: No nie wiem. Nie mam zaufania na drodze do nikogo i nienawidzę korków, ale rozumiem innych. Trudno zrezygnować z tego luksusu.

Dagmara: Ciociu, a Ty coś ściemniasz. Widziałam Cię ostatnio na motocyklu Twojego młodszego syna.

Ewa: Jechałam jako plecak. Przy wkładaniu kasku zorientowałam się, że mam lekką klaustrofobię, żal było się wycofać.

Oliwia: To wiele tłumaczy.

Ewa: Nie nabijaj się. Dla mnie włożenie kasku jest dramatem. Bałam się, że się uduszę więc nie zapięłam go, nie opuściłam szybki. Dobrze, że mi głowy nie urwało. Za drugim razem było lepiej, nawet szybę opuściłam i chyba połknęłam bakcyla. Podoba mi się wolność i prędkość, i to, że na motocyklu korki cię nie dotyczą.

Danuta: Powiedz jeszcze, że prawko zrobisz?

Ewa: Niewykluczone, ale tylko kategorię A. O tym, że nie nadaję się na kierowcę osobówek przekonałam się dawno temu, kiedy pojechaliśmy w USA do znajomych na działkę. To był kawał polany w środku lasu. Mąż zafascynowany przestrzenią mówi, wsiadaj do samochodu, zaparkujesz. Grzecznie wsiadłam, śmignęłam między drzewami, zaparkowałam idealnie. Jak? Do dziś nie wiem, ale oczu jak talerze i zielonkawego koloru twarzy męża nie zapomnę. To był mój jedyny raz za kierownicą.

Dagmara: Szczęście początkującego. U mnie było podobnie. Zaraz po odebrania prawa jazdy, wsiadłam za kierownicę przekonana o swoich ponadprzeciętnych umiejętnościach panowania nad pojazdem i sobą. Łokieć powędrował na okno, jedna ręka na kierownicy, jadę i śpiewam razem z radiem. Za chwilę chcę zmienić stację, przechylam się do panelu radia, a samochód ze mną. Jakież było moje zdziwienie kiedy przy 50 km na godzinę wjechałam na krawężnik. Szczęście w nieszczęściu, że nikomu nic się nie stało. Potem długi czas w samochodzie panowała cisza.

Oliwia: Czy ktoś mnie przebije? Zgubiłam swój samochód w Inowrocławiu. Zaparkowałam daleko od centrum, bo szkoda mi było złotówki na parkometr. Razem z pewnym małżeństwem szukałam go bite dwie godziny. Nauczona doświadczeniem dziś podjeżdżam najbliżej jak się da, bez względu na koszty.

Ewa: Lata świetlne temu byliśmy szczęśliwymi posiadaczami Fiata 125 p. Chodliwy to był towar, o czym przekonaliśmy się podczas kolejnego Sylwestra. Samochód stał pod oknem, a trzeba wiedzieć, że wszystkie duże fiaty miały wówczas ten sam piaskowy kolor. Wychodzimy rano po udanej zabawie, a samochodu nie ma. Szok i niedowierzanie. Kawałek dalej stoją podobne wózki, ale żaden nie jest nasz. Na posterunku milicji zgłosiliśmy kradzież. Mundurowi znaleźli rozbitą zgubę, ale usiłowali nam wmówić, że sylwestrowa fantazja sprawiła, że rozbijaliśmy się po mieście furą, a teraz bezczelnie zgłaszamy kradzież mienia.

Dagmara: A propos mienia. Najlepiej stosunek do samochodów ocenić po tym jak się coś w nim zmienia. Kiedy zauważę nową rysę, zadrapanie czy obtłuczenie serce mi krwawi przez tydzień.

Joanna: Dlatego najlepiej jest liczyć na własne nogi. Nikt ci ich nie ukradnie i nie zarysuje.

Oliwia: Albo na najlepszy samochód świata – służbowy. Tani i cieszy, a uszkodzenia tak nie bolą.

Dagmara: Nieważne jaki: spalinowy, elektryczny, mały duży, z bajerami lub bez. Oldtimer, najnowszy hit motoryzacji.

Danuta: Świat byłby smutny bez samochodów.

Ewa: Pociesza mnie jednak fakt, że wśród tylu posiadaczy czterech kółek Moja Krew to pokolenia kobiet statystycznie niewiele dorzucających się do zanieczyszczenia powietrza.

Więcej o:
Copyright © Agora SA