Płać i Płacz, czyli spotkanie z mechanikiem samochodowym. Prawdziwe historie

Coroczny przegląd maszyny to bułka z masłem, przy tym, co może cię spotkać kiedy Twoje auto odmawia posłuszeństwa. Pozostaje wówczas hasło: płać i płacz, bo na litość i współczucie nie ma co liczyć.

Szczęśliwy posiadaczu nowego lub względnie nowego pojazdu osobowego – temat tego felietonu kompletnie Cię nie dotyczy, ponieważ prawdopodobnie przez kilka kolejnych lat nie będziesz miał wątpliwej przyjemności spotkania się z mechanikiem samochodowym.

Będzie o specach i pasjonatach zawodu mechanika oraz o tych, którzy psują opinię branży przez cwaniactwo, nieuczciwość i naciąganie nieświadomego klienta. Po kilogramach wymienionych części, litrach przelanego oleju, nasuwa się pytanie: czy uczciwy mechanik samochodowy jest oksymoronem, a wyjątki jedynie potwierdzają regułę?

Omijaj lekarzy i prawników mówi stare polskie powiedzenie. Dorzuciłabym do tego jeszcze: oraz szerokim łukiem mechaników samochodowych. Tytuł weteranki spotkań w warsztatach pachnących olejem, smarami i czym tam jeszcze, otrzymałam po pięcioletniej przyjaźni z BMW 316. Medal do dziś noszę dumnie na wątłej piersi, jako dowód tego, co przeżyłam.


Przygoda z opisywanym środowiskiem zaczęła się od prostej wymiany tarczy i klocków hamulcowych u „poleconego” znajomego mechanika. Dziś wiem, że ta zbitka słów rzadko się sprawdza. Sprawa wydawałoby się banalna: auto na podnośnik, albo zejście w kanał, wymienić stare, założyć nowe, do kasy i po sprawie.

Pojechałam, poczekałam trzy godziny, po czym pan mechanik przyszedł z informacją, że wymienili tarcze, klocki i jeszcze ze cztery inne części, w tym wahacz, więc usługa kosztuje 2 tysiące złotych, z czego robocizna tylko 200 zł.

Lekko zszokowana pytam: - Zaraz, chwila. Ile? Przyjechałam na konkretną wymianę, o nic więcej nie prosiłam. Siedzę i kwitnę, nikt do mnie nawet nie zajrzał, nie zgłosił problemów, nie zapytał o zdanie, co to za nowa moda? Nie chcę tych nowych części, proszę je zabrać i wycenić wymianę tarczy i klocków - odpaliłam panu postury King Konga.

Pan „mechanik” chyba nie spodziewał się pyskatej blondynki, jego uśmiech gdzieś zniknął, poczerwieniał i odpalił tylko, że dziś wyczerpał limit czasu dla mnie, w bagażniku są zużyte części i sugerowałby tego nie wymieniać, bo daleko nie zajadę. Zrozumiałam aluzję, zapłaciłam (bez paragonu) i wyszłam.

Potem w bagażniku, o zgrozo, znalazłam karton z częściami nie do mojego samochodu. Szlag mnie trafił, ale przełknęłam tę gorzką pigułę, wolałam z nimi nie zadzierać. Więcej mnie tam nie zobaczyli, odpowiedni PR dostali w promocji, ale .. od tego momentu auto zaczęło się powoli sypać.

Kilkanaście tygodni później stałam na światłach, kiedy nagle obrotomierz podbił do trzech tysięcy.

Rozpoczęło się nerwowe poszukiwanie przyczyny falujących obrotów. Odwiedziłam kilkanaście warsztatów, wymieniłam kolejne części, a usterka pozostała. Radiowy kolega – miłośnik motoryzacji polecił warsztat samochodowy z renomą i, jak to się mówi - niedaleko.

Polecił, więc walę jak w dym. Powiedziałam, co wymieniłam, wyjęłam z kieszeni nowy silniczek krokowy i oznajmiłam, że to jedyna część, której nie zdążyłam jeszcze wymienić. Szef pocmokał, popatrzył, pomyślał - ja w międzyczasie obejrzałam już wszystkie nagie ścienne kalendarze z dwóch dekad, przełknęłam ślinę i czekam na wyrok.

Te auta wciąż mają duszę, ale które zasługuje na tytuł Samochodu Legendy 2018? To Wy o tym zdecydujecie

- Pani idzie, maskę otworzy i odpali samochód – zaordynował. Zrobiłam, jak prosił i po ostatnich doświadczeniach postanowiłam przyglądać się pracy mechaników z bliska. Nie bardzo im się to podobało, docinali, mlaskali, kombinowali. Nie dałam za wygraną, przeczekałam fochy i zapytałam: - Może spróbujemy wymienić silniczek krokowy? Nie skomentowali, zabrali część i dawaj w poszukiwaniu miejsca, w którym złośliwi niemieccy konstruktorzy schowali nieszczęsny silniczek.

Dobrych 10 minut szukali, a ja że wcześniej przestudiowałam konstrukcję auta, którym jeździłam, proszę sprawdzić w tym miejscu. Facet pobladł… już myślałam, że będę wzywać karetkę, ale okazało się, że oprzytomniał i od tej pory stał się uprzejmy. Wymieniliśmy silniczek, odjechałam, więcej nie wróciłam, jakoś nie przekonał mnie warsztat z mechanikami, którzy nie grzeszą wiedzą.

W samochodzie, o którym pisze autorka wymienionych zostało wiele części, w tym pompa paliwowa znajdująca się pod fotelem pasażera.

Setki takich i podobnych sytuacji kłębią mi się w głowie, bo wierzcie lub nie, ale w warsztatach samochodowych spędziłam wiele godzin. Przypomina mi się jeszcze jedna historia z ASO, na który zwykle reaguję jeżem.

Eksperci od podłączania samochodów pod komputer, cholera jasna! W moim aucie, ze względu na konstrukcję, drzwi zostały wzmocnione, są ciężkie jak diabli. Na tyle, że pewnego wietrznego dnia przy wysiadaniu z samochodu wyrwały mi się z ręki, a potem z zawiasów.

Hybryda czy stuprocentowy elektryk? Pomóżcie nam wybrać Napęd Alternatywny Roku

Lekko osiadły, co utrudniało sprawne zamykanie drzwi. Starym schematem pojechałam do „zaprzyjaźnionego” ASO wypiłam dwie kawy, poplotkowaliśmy, odebrałam umyty, wyczyszczony w środku samochód … potem się okazało, że bez jednego dywanika i z prowizorycznie na siłę podciągniętymi drzwiami, które po przejechaniu nierówną nawierzchnią wróciły do pozycji wejściowej. Bez komentarza.

Na przeciwległym biegunie, tysiąc lat świetlnych dalej pod Warszawą urzęduje cudowny, uśmiechnięty, na dodatek przystojny, dobrze ubrany, zadbany Pan Mariusz , zawsze pomocny, oaza spokoju i dobrego humoru. Współpracuje z nim Pan Sławek, jak wyżej. Obaj uprzejmi, uśmiechnięci, frontem – jak to się mówi – do klienta.
Mają tylko jedną wadę: pełne ręce roboty, czytaj kolejka jest do nich długa, długaśna, ale czekać warto.

Dopełnieniem tekstu niech będą opowieści moich fejsbukowych przyjaciół, którzy odpowiedzieli na post w tempie błyskawicznym. Temat widać wybitnie im podpasował, bo poprosiłam o ciekawe historie związane ze spotkaniem z mechanikami ich aut.Kolega Lubek opisał przygodę z ostatniego tygodnia:

Wulkanizacja w Warszawie. Wymiana kół na zimowe - standard. Robota zrobiona, więc płacę i wyjeżdżam ze stanowiska. Czuję, że mam mało powietrza w oponach, więc wracam i pytam czy fachman pompował? Fachman (swoją drogą całkiem sympatyczny): "No nie pompowałem, bo sam Pan żeś wyraźnie powiedział, że tylko przekładka. Napompowanie kół to już dodatkowa usługa i kosztuje dychę więcej za komplet." Cóż, potwierdza się, że powietrze to dzisiaj najwyższe dobro. Ale gość fachura, przynajmniej nie wcisnął usługi na siłę ;)


Piotrek dodał opowieść z ostatnich badań technicznych:

 Pan sprawdził wszystko w aucie, w sumie wszystko było sprawne. Już chcę wyjeżdżać, a facet krzyczy "Hola, hola, to jeszcze nie wszystko!" Ja lekko przerażony, że coś jest jednak nie tak, a Pan otwiera maskę, po czym... dolewa mi płynu do spryskiwaczy. Patrzy na moją zdziwioną minę, mruga okiem i mówi "Małe gesty cementują związki" :) Ma rację, następnym razem też do niego pojadę :)

Piotrek, podaj adres stacji diagnostycznej - takie związki to ja szanuję.

Z historii Agaty wnika, że mechanik samochodowy potrafi dobrze liczyć… na swoją korzyść:

Kiedyś na wymianę oleju dostarczyłam własny. Lista rzeczy do zrobienia była dość długa, a ja zabiegana i nieprzytomna. Po jakimś czasie pokazałam fakturę narzeczonemu, żeby zerknął co było robione...a tam w kosztach za usługę został policzony mój olej – napisała w poście. O, pan mechanik na matematyce nie uważał, to pewne.

Dostałam jeszcze historię od Edyty:

Przyjeżdżam po odbiór auta, a właściciel warsztatu mówi, że mam drobną ryskę na drzwiach. Klient cofał i lekko zarysował. Ja patrzę, a na moich prawych drzwiach wgniecony i zdarty lakier. Na maksa, po całości. Do tego zniszczony błotnik. To nie była drobna ryska, ale mechanik nie wziął odpowiedzialności, dał mi na świstku papieru numer do gościa, który niby miał to zrobić i umył ręce. To był szczyt bezczelności. Na szczęście jakiś człowiek z tego zakładu zaoferował pomoc. Naprawa trwała dwa tygodnie, koszty z ubezpieczenia zostały pokryte, ale moje nerwy zszargane. Nie wróciłam do tego warsztatu.

Czy istnieje sposób na mechanika samochodowego? Moim zdaniem z każdym trzeba się oswoić, sprawdzić warsztat na forach, dobrze poznać własne auto. Najlepiej sprawdzić, w jaki komputer pokładowy jest wyposażone i nabyć drogą kupna urządzenie, które skomunikuje się z autem i w razie awarii podpowie co nie działa.

W sieci oferowane są urządzenia, które potrafią także wykasować błąd. Jeśli będzie potrzebne rendez-vous z mechanikiem wiedza będzie naszym największym sprzymierzeńcem i orężem w ochronie portfela ... no chyba, że ktoś ma zdolności Jima Carrey’a przebranego za Maskę. Pamiętacie scenę z warsztatu samochodowego, w której układ wydechowy znalazł się w tylnych częściach mechaników samochodowych Stanleya Ibkisa? Szkoda, że filmowej fikcji nie można czasem przełożyć na rzeczywistość.

PS Przepraszam za pomyłkę w tekście, pomieszałam dwie wizyty u mechaników samochodowych. Silnik krokowy znajduje się naturalnie pod maską - to element, który steruje prędkością obrotową silnika na biegu jałowym.

Autorka felietonu jest jurorką w plebiscycie The Best of Moto.pl. Zachęcamy do wzięcia udziału w wyborze najlepszego samochodu 2018 r. Wszyscy głosujący mogą wygrać atrakcyjne nagrody. Strona do głosowania znajduje się tutaj.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.