Sąd wydał wyrok w sprawie zniesławienia Arrinery. Jacek Balkan niewinny

Piotr Kozłowski
W maju 2012 roku na łamach Moto.pl opublikowaliśmy kolejny odcinek "Motodziennika". Słowa, które w nim padły, wywołały burzę. I pozew sądowy.

"Arrinera, czyli ściema po polsku" - taki tytuł nosił odcinek "Motodziennika", w którym Jacek Balkan, dziennikarz TOK FM, autor wielu publikacji i książek o samochodach, bez ogródek mówił o tym, co sądzi o produkcie firmy Arrinera. Jego słowa wywołały w internecie burzę i nerwową reakcję zarządu spółki, który zażądał sprostowania. Po odmowie, sprawa trafiła do sądu. Ten nakazał publikację, co Arrinera hucznie ogłosiła na swym blogu, świętując sukces. To miał być dowód na to, że sąd stanął po stronie Arrinery.

Tymczasem w sprawach dotyczących zamieszczania sprostowań sąd nie stwierdza, kto w sporze ma rację - po prostu każdy ma prawo wymagać publikacji sprostowania, jeśli nie zgadza się z tezami materiału dziennikarskiego, który jego dotyczy. Tak mówi prawo prasowe. A Arrinera z tezami Jacka Balkana się nie zgadzała. Apelacja nie pomogła, sprostowanie musiało zostać opublikowane. To jednak nie był koniec.

Najistotniejszy był inny akt oskarżenia, który wniesiono przeciw Jackowi Balkanowi. Arrinera chciała udowodnić przed sądem, że ówczesny współpracownik Moto.pl dopuścił się zniesławienia. Balkan musiał udowodnić prawdziwość swoich słów przed sądem. Po kilkudziesięciu rozprawach i sześciu latach od opublikowania kolejnego odcinka "Motodziennika" sąd wydał wyrok. W słowach Jacka Balkana nie dopatrzono się zniesławienia firmy Arrinera.

Arrinera vs Jacek Balkan

W czasie trwania procesu powstawały i znikały z sieci blogi udowadniające niekompetencję dziennikarza TOK FM oraz takie, które ujawniały wątpliwe praktyki pracowników Arrinery. Obecna Arrinera nie wygląda już jak kopia Lamborghini - to zupełnie inne auto, choć jedno się nie zmieniło - spółka nie rozpoczęła produkcji samochodów, choć podobno na początku 2017 roku znaleziono pierwszego klienta na wersję GT. Tymczasem na stronie internetowej Arrinery można wyczytać lakoniczną informację o tym, że spółka planuje elektryfikację swojego auta:

W ślad za światowymi trendami Arrinera kieruje ścieżkę rozwoju w stronę elektryfikacji. Platforma, na której zbudowane są Arrinery jest dopracowana i przetestowana dając jednocześnie możliwość zbudowania na jej bazie elektrycznego samochodu sportowego.

Elektryfikacja na pewno znajdzie uznanie premiera Morawieckiego - rząd stawia na polskie samochody elektryczne. Widać potencjał na wsparcie z budżetu państwa. Zresztą Morawiecki już wcześniej wspierał Arrinerę. Pod koniec 2016 roku na konferencji prasowej zorganizowanej wokół Hussaryi GT ówczesny wicepremier mówił: - Od czasów dwudziestolecia międzywojennego w dziedzinie przemysłu samochodowego nie zrealizowano w Polsce niczego na tak wysokim poziomie. Arrinera Hussarya to przykład polskiego samochodu wyścigowego, który może konkurować z najbardziej uznanymi i doświadczonymi markami. To także wyjątkowa wizytówka polskiej technologii i polskiego eksportu. 

Rządowa promocja na niewiele się jednak zdała - dzień po konferencji spółka Arrinera rozpoczęła zbieranie zgłoszeń od inwestorów na zakup nowych akcji. Emisja akcji została jednak zawieszona przez zarząd spółki. Inwestorom zwrócono pieniądze.

A my wciąż czekamy. Nie na emisję nowych akcji. Na odbiór polskiego supersamochodu z homologacją drogową przez pierwszego klienta. Bo w końcu to Arrinera obiecała fanom motoryzacji, inwestorom i kto wie komu jeszcze.

Więcej o:
Copyright © Agora SA