Gokartowa radość z jazdy z ciężkim akumulatorem. Jak MINI chce zachować swoją tożsamość w nowej erze?

MINI do Los Angeles przywiozło dwa samochody. Z zupełnie innych światów. Elektrycznego Coopera SE i rasowego, limitowanego hot hatcha z ponad 300-konnym silnikiem benzynowym. Który model to przyszłość? Obydwa - powiedził mi jeden z szefów marki.

Mini uwielbia podkreślać, że ich auta znakomicie się prowadzą, a wrażenia z jazdy można porównać do gokartów. I każdy, kto jeździł którymś z szybszych Mini z pewnością to potwierdzi. Są angażujące w prowadzeniu i potrafią dostarczyć sporo emocji. Jak jednak zachować tożsamość marki w czasach silników elektrycznych i ciężkich baterii? Podczas targów miałem okazję spytać o to Bernda Korbera, jedną z ważniejszych osób w marce (Senior Vice President). Jak to podczas Salonu Samochodowego, rozmowa była krótka, ale wybrałem trzy najciekawsze zagadnienia.

Pytanie 1. Jak Mini chce zachować swoją tożsamość w nowych czasach?

Mini zamierza pójść trochę swoją ścieżką - dowiedziałem się od niego. Nie będzie się ścigać z markami popularnymi na zasięg. Mini Electric przejedzie 232 km (mierzone wg WLTP) i to większości kierowców tej marki w zupełności wystarczy. W końcu to propozycja typowo miejska. Mniejszy akumulator (32,6 kWh) ma nie zaburzyć przyjemności z jazdy zbyt wieloma dodatkowymi kilogramami. W ten sam sposób projektowane mają być kolejne e-modele producenta. Zasięg nie będzie imponujący, ale Mini odwdzięczą się osiągami i charakterystycznym dla siebie prowadzeniem.

Na podobny zabieg zdecydowała się ostatnio Mazda z modelem MX-30, który również odstaje zasięgiem od konkurentów, ale stawia akcent na przyjemność z jazdy. Nie tylko km na jednym ładowaniu i sekundy do setki.

Mini w Los Angeles 2019Mini w Los Angeles 2019 fot. Filip Trusz

Pytanie nr 2. Co ze spalinowymi Cooperami?

Coraz więcej marek mówi coraz bardziej otwarcie o odchodzeniu od jednostek spalinowych. Mini, w myśl filozofii całego koncernu "Power of Choice" w najbliższych czasie nie zamierza się z nimi żegnać. Najlepszym przykładem jest właśnie zaprezentowane Mini JCW GP. Ekstremalny hot hatch o mocy 306 KM i 450 Nm maksymalnego momentu obrotowego (2.0 Turbo) oraz przyspieszeniu od 0 do 100 km/h w 5,2 s. Powstanie 3000 sztuk piekielnego JCW.

Bernd Korber podkreślał, że dwie tak skrajne premiery idealnie odzwierciedlają pomysł Mini na siebie. Marka chce mieć propozycję dla każdego klienta. Takiego, który chce miejskiego elektryka, wściekłego hot-hatcha z benzynowym silnikiem lub hybrydę ładowaną z gniazdka.

Mini w Los Angeles 2019Mini w Los Angeles 2019 fot. Filip Trusz

Pytanie nr 3. Czekają nas kolejne crossovery i SUV-y?

Z początku bardzo krytykowe Mini Countryman okazało się ogromnym sukcesem na rynku. Spytałem więc, czy Mini zamierza poszerzyć ofertę o kolejne auto tego typu. Bernd Korber stwierdził, że Mini pozostanie wierne swoim korzeniom i w dalszym ciągu będzie oferowało małe samochody. Nowoczesne platformy pozwalają jednak na projektowanie o wiele bardziej przestronnych samochodów przy zachowaniu identycznych rozmiarów. To oznacza, że następny Countryman stanie się jeszcze większy w środku, co stworzy w ofercie miejsce dla mniejszego crossovera.

Na razie jednak za wcześnie na szczegóły i konkrety, ale możemy się w najbliższej przyszłości spodziewać kilku ciekawych konceptów.

Mini w Los Angeles 2019Mini w Los Angeles 2019 fot. Filip Trusz

Co ciekawe, Bernd Korber zauważył, że europejscy fani marki nie powinni się obawiać o przyszłość producenta. Europa, zwłaszcza rodzima Wielka Brytania i bogatsze kraje Europy Zachodniej, wciąż są najważniejszymi rynkami dla Mini. Brytyjska marka nie będzie więc zmieniać się drastycznie, aby trafić w gusta azjatyckich kierowców (a tak się dzieje np. ze Smartem). Nie, Mini ma w dalszym ciągu pozostać europejskie z własną, silną tożsamością.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.