Sprawa wydaje się prosta. Jeśli ilość samochodów jest większa niż przepustowość drogi i znajdujących się na niej skrzyżowań, nieuchronnie powstają korki. Ale nawet w takich warunkach ruch może być bardziej lub mniej płynny. Wiele zależy od nas samych.
Pozostawienie jakiejkolwiek luki powoduje, że ktoś z niej skorzysta. Wystarczy zatrzymać się przed skrzyżowaniem, żeby nie stanąć na środku jak pajac, a zaraz ktoś z sąsiedniego pasa wjedzie przed nas. Dlatego większość kierowców wjeżdża na skrzyżowania nawet, jak nie ma z nich zjazdu. Jest to niezgodne z przepisami, ale ja jeszcze w życiu nie widziałem, by policja reagowała w takich przypadkach. Zmiana świateł powoduje, że kierowcy z poprzecznych ulic nie są w stanie przejechać przez skrzyżowanie. Nie mija dużo czasu, a i oni w desperacji zaczynają wjeżdżać na skrzyżowanie za wszelką cenę. Stojąc w korku pomyślmy, że być może powstał on, bo kilka skrzyżowań przed nami trwa wojna o "szybki" przejazd przez skrzyżowanie.
Nie trzeba wielkiej wyobraźni żeby zrozumieć, że drożne skrzyżowania to podstawa płynnego ruchu w miastach.
Przypomnijmy Art. 25. punkt 4. Kodeksu Drogowego mówi: Kierującemu pojazdem zabrania się: 1) wjeżdżania na skrzyżowanie, jeżeli na skrzyżowaniu lub za nim nie ma miejsca do kontynuowania jazdy.
Za złamanie tego przepisu grozi 300 zł mandatu oraz 2 punkty karne.
Parę ładnych lat temu pojechałem do Holandii. W Amsterdamie odkryłem, że na wielu skrzyżowaniach każdy kierunek ma oddzielne światła, to jeszcze na dodatek zapalają się na dłużej, niż tylko na kilka sekund. W efekcie na zielonym świetle przejeżdżają nie dwa, trzy, ale kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt samochodów.
Co gorsza w Polsce brakuje skrzyżowań z oddzielnymi światłami dla skręcających w lewo i to nawet na nowo wyremontowanych skrzyżowaniach (np. skręt z 17 Stycznia w Żwirki i Wigury w kierunku lotniska - w Warszawie). Dzięki temu codziennie tworzą się przed nimi korki i to nawet poza godzinami szczytu.
My, polscy kierowcy, często łamiemy przepisy ruchu drogowego, ale nic nie wyzwala w nas takiej agresji, jak inni kierowcy łamiący zasady poruszania się po drogach. Dobrym przykładem są zwężenia. Aby skrócić korek i uczynić ruch płynnym najlepszym rozwiązaniem jest jazda do końca pasa, a następnie na tzw. suwak. Niestety większość z nas uważa, że dojechanie do końca pasa to zbrodnia przeciwko ludzkości i dają tego wyraz praktykując jazdę "na zderzaku". Szczyt chamstwa to blokowanie takiego pasa z premedytacją, co nie tylko powiększa korek, ale jest też niezgodne z przepisami.
Art. 19. punkt 1. Kierujący pojazdem jest obowiązany jechać z prędkością zapewniającą panowanie nad pojazdem, z uwzględnieniem warunków, w jakich ruch się odbywa, a w szczególności: rzeźby terenu, stanu i widoczności drogi, stanu i ładunku pojazdu, warunków atmosferycznych i natężenia ruchu.
Punkt 2. Kierujący pojazdem jest obowiązany: 1) jechać z prędkością nieutrudniającą jazdy innym kierującym;
Za jazdę z prędkością utrudniającą ruch innym kierującym grozi mandat w wysokości od 50 do 200 zł i 2 punkty karne.
Kolejny przykład z życia. Droga krajowa nr 7, gdzieś między Warszawą a Gdańskiem. Ciepłe letnie popołudnie. Oczywiście piątek, więc czas na zmianę turnusów, lub przynajmniej weekend nad morzem. Nagle cała kolumna staje w korku. Powód jest oczywisty - wypadek. Ale to nie rozbite samochody tarasujące przejazd są powodem zatoru, ale kierowcy spragnieni tragedii. Obok miejsca zdarzenia każdy przejeżdża z prędkością co najwyżej 10 km/h, chociaż droga przed nimi już pusta. Takie sytuacje zdarzają się niemal podczas każdej kolizji na drodze. Pamiętajmy jednak, że ciekawość to pierwszy stopień do... tragedii: