Audi Q5 - test | Pierwsza jazda cz. 2

Hobbiton to wioska leżącą przy drodze z Little Delving do Mostu na Brandywinie. Mieszka tu w zasadzie tylko rodzina Bagginsów. Tak jest przynajmniej w wersji filmowej. W rzeczywistości to turystyczna atrakcja Nowej Zelandii, którą trudno minąć

Ale do samej wioski niziołków, zbudowanej w 1999 roku opodal miejscowości Matamata, nie dojedziemy. Wjazd dla samochodów prywatnych jest zamknięty. Nawet dla nas nie będzie wyjątku, a szkoda, bo mielibyśmy okazję przejechać się szutrową drogą zbudowana przez armię Nowej Zelandii. Dowiozą nas busy o znajomo brzmiących nazwach Bilbo i Frodo.

Fot. Juliusz Szalek

Peter Jackson szukał tego miejsca przez wiele lat. W końcu znalazł. Po zrealizowaniu trylogii "Władca pierścieni", zgodnie z umową, całą scenografię rozebrano. Jak się później okazało, niepotrzebnie. Do farmy zaczęły zjeżdżać setki wielbicieli tolkienowskiej historii. Mogli jednak zobaczyć tylko dziury w ziemi i pozostałe szkielety małych, 37 hobbickich domków.

>>> Hobbiton: jest młyn i most, są norki i ważące 26 ton drzewo | Galeria <<<

Gdy rozpoczęto prace przy produkcji "Hobbita", właściciel farmy nie popełnił już takiego błędu. Dogadał się z twórcami filmu, że po skończonych zdjęciach cały hobbiton zostanie w nienaruszonym stanie. W miejscu gdzie hodowano owce, dzisiaj stoi przepiękna, malowniczo położona wioska z niewielkimi domkami, w których żyli Frodo, Bilbo Baggins i Samwise Gamgee. Interes się kręci. Powstała karczma, w której podają pyszne imbirowe piwo, jest słynne drzewo pocięte na kilkaset tysięcy części i złożone ponownie z planie filmu z niewiarygodną ilością sztucznych no i huśtawka. Wszystko jak w filmie. Nie ma jedynie bohaterów. Ci żyją w wyobraźni fanów trylogii.

Fot. Juliusz Szalek

Do farmy prowadzi kręta wąska droga. Ruch niewielki i dobrze, bo nadal przyzwyczajamy się do ruchu lewostronnego. Zamiana nie jest skomplikowana, tym bardziej, że nasze Audi mają kierownicę po prawej stronie i dwusprzęgłowe skrzynie biegów S-Tronic. Odpada więc najtrudniejsze: zmiany biegów. Najgorzej jest na rondach. Nie dość, że odruch każe patrzeć w drugą stronę, to kręcenie kierownicą idzie jakoś kwadratowo.

>>> Używane Audi Q5? Sprawdź ceny << <

Pędzimy na złamanie karku, bo do przejechania mamy dzisiaj jeszcze ponad 300 km. To na standardy Nowej Zelandii sporo. Tym bardziej, że ograniczenia prędkości są tutaj konkretne. Autostrad nie ma, a dopuszczalna prędkość na zwykłych drogach to 110. I biada temu, kto pojedzie szybciej. Na poboczach nie straszą fotoradary, są za to radiowozy. Zwyczajne, oznakowane i z aparaturą mierzącą do przodu i tyłu. Przekonał się o tym nasz kolega, który za przekroczenie prędkości o 22 km zainkasował mandat w wysokości 175 dolarów. Kredytowany. Punkty? 35. W rok można ich nazbierać 100, ale przekroczenie o więcej niż 30 km to już okrągłe 50 pkt. Łatwo więc szybko zebrać całą pulę.

Powrót z farmy to wreszcie utęsknione szutrowe drogi. Wybrane trochę przez przypadek, bo na naszej trasie do Whakatane zdarzył się wypadek. Jak na tutejsze standardy poważny. Zamknięty przejazd, policja wyznaczyła objazd. Szybko się jednak gubimy, nie my jedyni. Znaków na bocznych drogach nie ma zbyt wiele, a większość szutrowych dróg prowadzi do prywatnych posesji. Z tą różnicą, że o braku przejazdu dowiadujesz się na podwórku zdziwionego właściciela.

Fot. Juliusz Szalek

Po kilku godzinach odnajdujemy się w gąszczu leśnych dróżek i dojeżdżamy na miejsce. Zabawa była przednia. Na łagodnych szutrach Audi dało nam sporo frajdy. Napęd na cztery koła typu Torsen żonglował momentem między osie jak chciał i kiedy chciał nie angażując zbytnio kierowcy. W chwilach nadsterowności auto szybko wracało na wyznaczony tor jazdy. Wyznawcy stałego napędu na cztery koła pewnie będą kręcić nosem. Ale Q5 to bulwarówka pełną gębą, która na offroadzie spędzi jedynie kilka chwil swojego życia. Tutaj bardziej liczy się styl. Wszystkie auta biorące udział w naszej wyprawie mają duże 20 calowe felgi i pakiet S-line, czyli obniżone zawieszenie i drobne stylizacyjne smaczki. Takie tutaj są upodobania.

Co dziwne Nowozelandczycy nie miłują się w elektronice. W autach jest absolutne minimum ze zwyczajnym tempomatem na czele. Nie ma asystentów jazdy, hill holderów czy pakietów off-road tak uwielbianych w Europie. Dodatki są, ale w głównej mierze zostaję na liście wyposażenia dodatkowego.

Nad elektronikę stawia się tutaj pojemność silnika. Większość aut pod maską kryje skromne V6, ale są też większe V8. Nawet policyjne Holdeny mają takie "ekonomiczne" silniki. Zważywszy na ceny paliwa, które nie są wcale niskie, to dość kosztowny komfort. A może hobby? Ilość youngtimerów na drogach jest tutaj naprawdę imponująca.

Fot. Juliusz Szalek

c.d.n.

Więcej o:
Copyright © Agora SA