Chevrolet Captiva 2.0 D AWD

Pierwszy Chevrolet z dieslem i pierwszy z napędem na cztery koła. Przynajmniej w Europie. W nieoczekiwanym miejscu spotykamy długo oczekiwanego Chevroleta Captivę.

Na premierowe jazdy nowymi modelami zazwyczaj wyjeżdżamy za granicę, a dopiero po kilku, kilkunastu tygodniach możemy dokładniej sprawdzić te same auta w Polsce. Andaluzja, Ibiza, Toskania; piękna pogoda, cudowne widoki; gładki asfalt, szerokie autostrady - w takim entourage'u każdy samochód wypada lepiej niż, hmm, powinien? Dopiero potem nasza siermiężna, dziurawa i niezbyt kolorowa polska rzeczywistość otwiera nam szerzej oczy.

Tymczasem niespodzianka: z zaskoczeniem (ale i, zaznaczmy, zadowoleniem) przyjąłem zaproszenie na pierwszą jazdę po Polsce i Słowacji. Podobne wysłane zostało do około tysiąca dziennikarzy z całego świata, by sprawdzili - tam, gdzie grasował Janosik - ile jest wart najnowszy SUV Chevroleta. Nie chodzi jednak (niestety) o bulgoczące V8 o kubaturze góralskiej chaty, ale o kompaktowego pseudoterenowca made in Korea, który ma dołączyć w Europie, Azji i Afryce do rodziny Chevroleta.

Chevy, Opel - dwa bratanki

Nowy model już za kilka tygodni stanie w salonach obok Sparka, Aveo, Lacetti i nowej Epiki. Zajmie sporo miejsca - przy długości nieco ponad 463 i wysokości przekraczającej 175 cm będzie górował nad resztą rodzeństwa. Ma reprezentować nieamerykańską gałąź Chevroleta w wiecznie modnym segmencie SUV i budować wizerunek marki na rynkach, gdzie Chevroleta ludzie znają tylko z amerykańskich seriali. Zadanie trudne, ale Koreańczycy otrzymali pełne wsparcie od koncernu matki, czyli General Motors. Konstrukcja Captivy jest wspólna z Oplem Antarą, która niebawem przejmie schedę po nieprodukowanej już Fronterze. Także silniki benzynowe (2.4 R4 i 3.2 V6) znane są z innych samochodów koncernu. Nowością jest diesel 2.0 16V o mocy 150 KM, w opracowaniu której pomogli Włosi z firmy VM. A jak wygląda efekt tej szeroko zakrojonej współpracy?

Wysiadając z samolotu na małym lotnisku w Popradzie, nie mogę doczekać się przejażdżki. Tym bardziej że trasa wiedzie przez Łysą Polanę do Zakopanego. Szybko załatwiam formalności i biegnę do srebrnego pojazdu z numerem 18.

Lekka klapa

Najpierw dokładne oględziny. Kawał samochodu! Masywne powierzchnie blach zgrabnie poprzecinane ostrymi liniami. Nowoczesne, przezroczyste klosze reflektorów, kierunkowskazy w lusterkach, pokaźne klamki i wydatny grill ze słynnym znaczkiem Chevroleta. Do tego praktyczna otwierana szyba w tylnej klapie, która zresztą sama daje się zamknąć bez wcześniejszych treningów na siłowni. Samochód sprawia wrażenie solidnego i. modnego. Za wygląd auta odpowiada 34-letni Max Wolff, który nadzorował pracę swoich kolegów ze studia projektowego GM w Korei.

Wnętrze też mile zaskakuje. Sporo tu miejsca, a zapożyczenia z innych samochodów grupy GM (kolumna kierownicza z Vectry, radioodtwarzacz z Cadillaca BLS) to akurat plusy. Deska rozdzielcza wygląda świeżo i lekko. Do jakości wykonania także trudno mieć zastrzeżenia - zadbano nawet o to, by schowki, liczne zresztą, zostały wyłożone miękkim w dotyku materiałem.

Największa niespodzianka czeka jednak z tyłu samochodu. W zależności od wersji Captiva może przewozić pięć lub siedem osób. Nauczony doświadczeniem nie spodziewałem się zbyt wiele po trzecim rzędzie siedzeń. Błąd! Co prawda dwa foteliki z tyłu są mniejsze niż pozostałe siedziska, ale konstruktorzy pomyśleli o miejscu na głowę i stopy (!) podróżujących na (szarym) końcu pasażerów. Co więcej, do złożenia tych foteli wystarczy jeden ruch. Jedynie wdrapanie się do ostatniego rzędu siedzeń wymaga nieco zdolności akrobatycznych, ale ten problem załatwiłaby chyba tylko dodatkowa para drzwi.

Na dwa i cztery

Tatry po słowackiej stronie witają nas chłodem i deszczem. No tak, Andaluzja nie bez kozery jest taka popularna, ale z drugiej strony lekkie ochłodzenie po gorącym czerwcu to miła ulga. Uzbrojony w dokładny opis drogi do Zakopanego wdrapuję się za kierownicę Chevroleta. Jest trochę za duża i ma dość cienki wieniec, ale dzięki osiowej regulacji kolumny i elektrycznym silniczkom w obitym skórą fotelu mogę łatwo znaleźć wygodną pozycję do jazdy. Po paru obrotach rozrusznika dwulitrowy turbodiesel ożywa. Silnik jest wyposażony w wałek wyrównoważający, dzięki czemu na jałowym biegu pracuje bez wibracji. Turbosprężarka o zmiennej geometrii kierownic tłoczy powietrze już od 1800 obr/min i właśnie wtedy jest odczuwalny największy przyrost momentu obrotowego. Poniżej tej wartości niewiele się dzieje, głównie z powodu sporej masy auta. 1800 kg to nie żarty - Captiva zasługuje na miano sporego SUV-a nie tylko ze względu na rozmiary nadwozia. 20-centymetrowy prześwit daje duże szanse na dotarcie do celu bez niespodzianek, nawet uwzględniając leśną drogę, którą kierują nas organizatorzy. Dziury i poprzeczne nierówności Captivie wydają się niestraszne. Przednie zawieszenie oparte na kolumnach MacPhersona i tylne - wielowahaczowe - to gwarancja komfortu i niezłego prowadzenia także na równej drodze. Szkoda, że układ kierowniczy nie jest bardziej bezpośredni; lewarek skrzyni też mógłby pracować nieco precyzyjniej. Od siedzeń można by jeszcze wymagać lepszego podparcia na zakrętach, ale to w końcu nie jest samochód sportowy. W swojej klasie Chevrolet wypada bardzo przyzwoicie.

Miłą niespodziankę sprawia wyciszenie silnika - przy jeździe z większymi prędkościami słychać głównie szum opływającego karoserię powietrza i hałas opon. Zużycie paliwa na testowej trasie nie przekroczyło 10 litrów. To po części zasługa układu przeniesienia napędu. Gdy samochód jedzie po równej asfaltowej drodze, moc płynie tylko na przednie koła. W razie konieczności elektronika - za pośrednictwem sprzęgła wielopłytkowego - płynnie i niemal niezauważalnie przenosi moc na oś, która ma większą przyczepność. Dopuszczalny rozkład mocy na osie może się wahać od 100:0 do 0:100. Na rynkach innych niż polski będzie można kupić też Captivę 2.4 z napędem tylko na przednie koła.

Cenny znaczek

Najnowszy Chevy nie jest prawdziwą terenówką - brakuje mu blokady mechanizmów różnicowych czy choćby reduktora. Napęd 4x4 jest bezobsługowy. Także konstrukcja zawieszenia stawia bardziej na (całkiem niezły) komfort jazdy niż własności terenowe. To po prostu kolejny SUV zdolny jako tako jechać po nieutwardzonych drogach.

Jest jeszcze jedno "ale". 115 100 zł za wersję 2.0 D 127 KM z napędem 4x4 to więcej, niż Toyota żąda za wysokoprężną RAV4 (109 000 zł) i zdecydowanie więcej, niż kosztuje Kia Sportage (99 900 zł) czy nawet bogato wyposażone Suzuki Grand Vitara z turbodieslem (109 900 zł). Z drugiej strony - porównywalny wymiarami i parametrami Hyundai Santa Fe to wydatek 139 900 zł. Czy znaczek na masce Captivy usprawiedliwi jej cenę? Dla wielu potencjalnych nabywców 100 000 zł za Chevroleta, który nie pochodzi z USA, może być barierą psychologiczną. Kto ją pokona, dostanie ciekawy, dobrze poskładany samochód z przestronnym wnętrzem, mocnym silnikiem i (za dodatkową dopłatą) możliwością przewiezienia siedmiu osób.

Chevrolet Captiva 2.0 D AWD

kompendium

Wersje benzynowe

*Dane producenta

Gaz

Ciekawa stylizacja, dobry poziom materiałów i wykończenia, turbodiesel 150 KM o niezłych osiągach, możliwość przewiezienia 7 osób (za dopłatą), przestronne wnętrze, odpowiednio dostrojone zawieszenie, bezobsługowy napęd 4x4

Hamulec

Zbyt duże koło kierownicy i nie dość precyzyjny układ kierowniczy, luźna praca lewarka skrzyni biegów, stosunkowo wysoka cena

Oceń ten samochód
Więcej o:
Copyright © Agora SA