Sylwester w Wenecji - Chrysler Voyager 2.8 CRD LX

Zima w pełni, pora odkurzyć narty i... sprawdzić naszego Voyagera na ośnieżonych i krętych drogach - tym razem włoskiej prowincji Bolzano

Ledwo minęła Wigilia i skończyłem świąteczne poniedziałkowe śniadanie, a już pakowałem gogle, kijki, narty i torby do niezbyt przepastnego kufra Voyagera. Niby 440 litrów pojemności to nie jest mało, ale jak się okazało, przygotowania do wyjazdu w Dolomity znacznie zwiększyły nasze potrzeby. Jeśli podróżujemy w cztery osoby, zawsze możemy wyjąć kanapę trzeciego rzędu. Jest ona na tyle ciężka, że trzeba to robić w dwie osoby. Jednak wtedy mamy już ponad 1700 litrów bagażnika. Deklarowanych siedmiu osób (na tyle zarejestrowany jest Voyager) z bagażami nie wyobrażam sobie w dłuższej podróży. Nawet jeśli każdy weźmie tylko małą torbę. Kanapę co prawda można przesunąć do przodu, ale wówczas pasażerowie nie pomieszczą kolan. Z kolei maksymalnie odsunięta nie pozostawia wiele miejsca na bagaż. Tym bardziej że z tyłu, tuż przy podłodze bagażnika, wystają solidne dźwignie służące do demontażu całego rzędu siedzeń. Kiedy zamierzamy podróżować w sześć czy siedem osób, trzeba pomyśleć o Grand Voyagerze. Auto dłuższe o blisko 30 centymetrów (najlepiej wyposażone w system STOW-'N-GO - fotele drugiego rzędu i kanapa chowana w podłodze) to duże ułatwienie. Na szczęście jechaliśmy w czwórkę, a narty i buty i tak powędrowały do bagażnika dachowego.

Przed wyjazdem w trasę zrobiliśmy przegląd. Pierwszy serwis Voyagera przy 15 tys. km to wydatek ok. 1 tys. zł (w naszym wypadku dokładnie 994 zł). Cena standardowa, bo żadnych dodatkowych uwag nie zgłaszaliśmy. Jak na rutynową wymianę oleju i filtrów - trochę dużo. Na osłodę samochód z serwisu wyjechał czyściutki. Wróćmy jednak do przyjemności - do naszej wyprawy. Już po kilkudziesięciu kilometrach okazało się, że skrzynia na dachu Voyagera i dodatkowe obciążenie wcale nie wpływają znacząco na wzrost zużycia paliwa. Na komfort podróżowania również. Przy płynnej jeździe jeszcze na terenie Polski komputer wyświetlał ok. 10 litrów na setkę. Nie było także kłopotów z prowadzeniem auta, a jedynym odczuwalnym efektem bagażnika na dachu był większy hałas we wnętrzu zauważalny przy prędkości powyżej 100 km/h. Z Warszawy do Poznania, dalej przez Berlin, Monachium, Innsbruck, do Bolzano. Tysiąc kilometrów minęło bardzo szybko. Niepozornie wyglądające, ale bardzo wygodne fotele i tempomat sprawiły, że kolejny tysiąc wcale by mnie nie przeraził. Nie czułem zmęczenia. Przed Monachium musiałem dać odetchnąć Voyagerowi. Zaczął padać śnieg i najwyższa prędkość, z jaką da się podróżować z aktywnym tempomatem - 164 km/h - okazałaby się za wysoka. Trzeba przyznać, że dobre zimowe opony (Fulda Kristall Supremo 215/65/16), waga samochodu (grubo powyżej dwóch ton z bagażami) i wysoka pozycja za kierownicą poprawiały pewność prowadzenia samochodu przy wyższych prędkościach. Nawet pomimo bagażnika dachowego niestraszny był Voyagerowi boczny wiatr.

Wjeżdżając do Austrii, musieliśmy kupić winietkę autostradową (7,60 euro na dziesięć dni). Zabawne, że to mniej niż w Polsce płacimy za przejechanie autostradą A2 z Konina do Nowego Tomyśla. Niespełna 200 km dalej byłem już we Włoszech. Reszta trasy wiodła drogami lokalnymi. Z każdym kolejnym kilometrem zastanawiałem się jednak, kiedy będę musiał założyć łańcuchy śniegowe. Wąska ośnieżona droga, 180-stopniowe zakręty i tunele doprowadziły nas w końcu do Soldy - celu podróży. Nie mieliśmy wyboru, bo dalej nie ma już drogi. Tylko góry, kolej linowa i przygotowane przez ratraki nartostrady. Wszystko wyglądało kolorowo. Śnieg, słońce i narty. Do czasu. Następnego ranka wyszedłem z pensjonatu i poczułem mrożące płuca powietrze. 20 stopni mrozu zrobiło wrażenie również na naszym Voyagerze, którego silnik co prawda odpalił, ale na pierwszym zakręcie zgasł. Dopiero siódma próba przywrócenia naszego vana do życia się powiodła. Odetchnęliśmy z ulgą, bo już rysował się scenariusz kilkugodzinnego czekania na pomoc drogową i rezygnacji z jazdy na nartach. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, nikt nie wspominał, że będzie ciepło. Solda, jak się okazało, to takie włoskie Suwałki. 25 pod kreską to normalna temperatura. My byliśmy szczęśliwi, że w połowie naszego pobytu ociepliło się do... -18 st C.

W iście polarnych warunkach pomocnicze ogrzewanie, w jakie wyposażony jest nasz Voyager, spisywało się wyśmienicie. Może jedynie kierunek odprowadzenia spalin jest mało szczęśliwy - tuż pod przesuwanymi lewymi drzwiami. Każdego dnia, zakładając i zdejmując buty narciarskie na parkingu, musiałem wąchać spaliny. A wieczorem dalej w drogę: do St. Moritz, pokonując wysokość 2149 metrów nad poziomem morza, do Bolzano, jadąc na oparach ropy. Podróżując zimą, lepiej nie dopuszczać do zapalania się kontrolki rezerwy paliwa, ponieważ wtedy nie uruchamia się dodatkowe ogrzewanie. Na sylwestrową noc postanowiliśmy podjechać do Wenecji. 300 kilometrów Voyagerem to jak przejażdżka do supermarketu miejskim autem. Pod warunkiem że nie pada śnieg. A nam akurat sypnęło. Na północ jednak zdążyliśmy i Nowy Rok powitaliśmy na placu św. Marka. Voyager, niestety, został na parkingu. Do gondoli się nie zmieścił.

Pozostał jeszcze jeden dzień. Mimo że nie planowaliśmy wycieczek na południe, okazało się, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Już w deszczu ruszyliśmy płaską, ale krętą włoską Autostradą Słońca. Krótka wizyta w Watykanie, sesja zdjęciowa w centrum wiecznego miasta i powrót do domu. Z 1300 km zrobiło się niespełna 2 tys. Wygodne fotele Voyagera zmniejszyły trudy podróży. Trasa do polskiej granicy mijała szybko, a po setkach kilometrów, jadąc ze śpiącą załogą, zastanawiałem się tylko nad jednym: dlaczego konstruktorzy Chryslera nie zamontowali tylnej wycieraczki na środku? Jest ona wyraźnie przesunięta w prawo. Czemu to ma służyć, do dzisiaj nie mam pojęcia. Ale to jest szczegół, bardziej zdenerwowałem się, kiedy przekroczyliśmy polską granicę. Zaledwie godzina jazdy po polskich drogach wyprowadziła mnie z równowagi. Do Warszawy dojechaliśmy szczęśliwie, choć kierowców wyprzedzających na trzeciego we mgle nie brakowało.

Z planowanych 3 tys. km w tydzień zrobiliśmy ponad 5 tys. Taki dystans daje pojęcie o samochodzie i jego zaletach. I gdybym wcześniej nie miał okazji jeździć jeszcze większym Volkswagenem Multivanem, przy zakupie vana nie miałbym wątpliwości, jakie auto wybrać.

Gaz

Pomocnicze ogrzewanie, praktyczne relingi, wysoka pozycja za kierownicą, bardzo wygodne fotele, mało miejsca na stopy osób siedzących w drugim rzędzie

Hamulec

Hałas przy wysokich prędkościach, widoczne przy otwarciu przednich drzwi nieosłonięte wiązki przewodów.

Copyright © Agora SA