Cadillac XLR

Gigantyczny silnik, imponujące nadwozie, szlachetne materiały i zazdrosne spojrzenia na światłach. Oto Cadillac XLR w pigułce

Otym, że samochody zza Oceanu wciąż budzą ciekawość Polaków przekonałem się podczas kilkudniowego testu XLR-a. A i sam byłem go ciekaw. Zwłaszcza tego, czy amerykańskie auto z najwyższej półki może konkurować z dominującymi w tym segmencie niemieckimi odpowiednikami. Bo choć Cadillac od dawna produkuje auta w swym mniemaniu luksusowe, to aż do 1987 roku nie miał ani jednego modelu, który zaparkowany obok Mercedesem 560 SL czy Jaguarem XJ-S nie wzbudzałby politowania. Częściowym rozwiązaniem problemu okazała się współpraca ze znanym stylistą Sergio Pininfariną. Włoch spisał się dzielnie i zaskoczył wszystkich linią Cadillaca Allante - dystyngowanego, dynamicznego i jednocześnie delikatnego rasowego roadstera, wyposażonego we wszystko, co tylko dało się zamontować w aucie. Jednak na wyśniony rynkowy sukces czekano długo. Powodem była cena - niemal 60 tys. dolarów. Konkurenci cenili się dużo niżej.

Produkcję pierwszego luksusowego roadstera zakończono w 1993 roku. Wcześniej jego wyjątkową sylwetkę docenili producenci filmowi - Allante możemy podziwiać m. in. w "Sprzedawcy Cadillaców", "Tango i Cashu" czy "Zabójczej broni 3".

Cadillac XLR w naszym obiektywie >>>

Potem Cadillac kilkakrotnie wracał do tematu. Najbardziej spektakularnym był bez dwóch zdań koncept o nazwie Evoq z 1999 r. Kanciasty, masywny i... delikatny. Te wykluczające się z pozoru cechy umiejętnie połączone złożyły się w zjawiskową całość. Choć już w 2002 roku było wiadomo, że Evoq w niemal niezmienionej postaci będzie produkowany seryjnie i otrzyma dziwny, nic niemówiący, symbol XLR, musiało minąć pięć lat nim doczekał się godnego następcy. I następnych kilka miesięcy, bym nowym Cadillakiem mógł ruszyć w drogę.

Mój czas

Parę formalności związanych z użyczeniem i przed salonem pojawia się "jego wysokość płaskość". Pomimo że wymiary zewnętrzne roadstera wyraźnie odstają od standardów zza Oceanu, to mierzące 451 cm nadwozie wydaje się większe niż w rzeczywistości. Nagromadzenie płaskich, przecinających się niemal pod kątem prostym powierzchni wyraźnie potęguje jego gabaryty. Bez uruchamiania silnika wiem, że to mocne i wymagające rozwagi auto. Zwłaszcza że pod maską ukryto widlastą ośmiocylindrówkę, która z 4,6 l pojemności wydobywa przyzwoite 326 KM. Moment maksymalny też niczego sobie - 423 Nm. Zdaniem producenta to wystarcza, by osiągał setkę w 5,9 s i pędził z szybkością 250 km/h. Dane katalogowe imponujące - ciekawe, czy z papieru przeniosą się na asfalt.

Trochę onieśmielony próbuję zająć miejsce za kierownicą - tylko jak... Ktoś ukradł klamki? Są! Schowano je we wgłębieniach drzwi po niewłaściwej, wewnętrznej stronie, na dodatek trudno je nazwać klamkami - to po prostu przycisk odblokowujący automatycznie drzwi (działa jedynie, gdy mamy w kieszeni "pastylkę" informującą komputer, że nadchodzimy). Rozsiadam się w obszernych skórzanych fotelach i odkrywam, że jak na tak spore auto w środku jest wyjątkowo... ciasno. Cóż, taka widać uroda dwuosobowych kabrioletów. Większą część ich długości przypada na maskę z przedziałem silnikowym, a przesunięta do tyłu kabina niemal opiera się na osi. Dodatkowo przestrzeń życiową ogranicza wysoki i szeroki tunel środkowy skrywający wał przekazujący moc do umieszczonej z tyłu automatycznej skrzyni biegów - wszystko po to, by optymalnie rozłożyć masy i zapewnić lepsze prowadzenie.

Za gigantycznym kołem kierownicy pysznią się zegary zaprojektowane przez włoską firmę jubilerską Bulgari. Naciskam hamulec i delikatnie wciskam przełącznik uruchamiający silnik. Po chwili słyszę muzykę. Nie, to nie radio. To silnik. Za chwilę pomknę ulicami mego miasta autem wartym blisko 100 tysięcy euro. Pierwsze kilometry to prawdziwa... mordęga - staram się jak najdelikatniej traktować pedał gazu, chwila nieuwagi i mogę zakończyć podróż opierając się tylnym błotnikiem o auto jadące sąsiednim pasem. Ale do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Opuszczam Warszawę. Wciskam gaz, automat szybko redukuje i auto wyrywa do przodu. Na początku trochę zamiata tyłem, ale już po chwili prostuje się i słucha moich poleceń. Gdyby jeszcze nie te koleiny, podróż byłaby całkiem przyjemna. No może jeszcze należałoby popracować trochę nad zawieszeniem. Zastosowane w tym modelu amortyzatory z elektromagnetyczną regulacją twardości nie zdają egzaminu na naszych drogach. Powinny być albo twardsze, albo mieć dużo większy skok. Na niewinnej z pozoru dziurze potrafią "dobić" z energią miny przeciwczołgowej. Bolesne doznanie i dla kręgosłupa i dla bębenków. Jak znosi to samochód - okaże się za parę lat.

Dalsze odkrycia są na szczęście mniej wstrząsające. Układ kierowniczy nasuwa skojarzenia z Mercedesem, co w tym kontekście nie jest komplementem. Skrzynia biegów wywiązuje się ze swego zadania poprawnie. Wskaźniki są piękne - i te tradycyjne i te wirtualne. Wzorem Corvetty, BMW i kilku ciężarówek XLR ma system projekcji danych przed przednią szybą (HUD). Dzięki temu podczas walki z koleinami nie muszę odrywać wzroku od drogi, by mieć przed oczami wskazania prędkościomierza oraz obrotomierza. Pozostaje ponadto pytanie, którego z pewnością nie zada sobie właściciel - ile to pali (on odpowie, że tyle ile wleje). Ja już wiem, że średnio na pokonanie 100 km potrzeba około 16 litrów benzyny.

Docieram do domu. Nawet się nie zmęczyłem. Ale teraz już wiem, że Cadillac XLR to ciekawy samochód, dzięki któremu posiadacz z pewnością zostanie zauważony i nawet jeśli tego nie chce, zostanie gwiazdą skrzyżowań i parkingów.

Cadillac XLR - pomiary

przyspieszenie

elastyczność

droga hamowania

Zalety

Nieopatrzona sylwetka, mocny motor, tylny napęd, wyświetlacz przezierny

Wady

Niedopracowane zawieszenie, duża kierownica, kłopotliwe awaryjne otwieranie drzwi

Podsumowanie

Cadillac XLR to doskonała propozycja dla osób zastanawiających się nad kupnem drogiego, rzucającego się w oczy roadstera. W nim każdy zostanie zauważony.

Ocena końcowa - 6,6

Więcej o:
Copyright © Agora SA