Mercedes B 170

Małe Mercedesy prześladuje pech, mimo to konstruktorzy koncernu z wyraźnym zapałem pracują nad takimi modelami

Czarny kot, stłuczone lustro, piątek trzynastego... Symboli przynoszących pecha jest sporo. Mercedes ma jeszcze jeden: A-klasa. Najpierw przytrafił się jej łoś, a potem Vaneo - jedna z największych porażek firmy. Dzisiaj najtańszy Mercedes to jakość nieporównywalnie wyższa od poprzednika, ale czy A-klasa nie przekazała pechowych genów młodszym braciom? Muszę sprawdzić. Mercedes B 170 czeka.

Zabrałem z domu amulet, odpukałem w niemalowane drewno, zadzwoniłem do znajomego kominiarza i do chwili uruchomienia silnika trzymałem się za guzik. Nie żebym był przesądny, ale odrobina ostrożności nie zaszkodzi. I co? Nie pomogło! To, co zagrało pod maską, zabrzmiało jak diesel, a dieslem na pewno nie było. Rozumiem, że producenci starają się jak najbardziej upodobnić dźwięk silnika wysokoprężnego do benzynowego, ale żeby na odwrót? Może pomyliłem amulety albo drewno było lakierowane? No nic, pierwsze koty za płoty. Dla pewności splunąłem trzy razy przez lewe ramię. Znowu nic nie pomogło. Regulacja kierownicy tylko w jednej płaszczyźnie w samochodzie za sto tysięcy złotych? Głupie żarty. Ręczne ustawianie foteli też nie poprawiło mi humoru. Zaraz zakleszczyłem sobie dłoń między pokrętłem oparcia a drzwiami. To dobre dla jakiejś anorektyczki, ale nie dla pełnowymiarowego człowieka. Panicznie usiłuję sobie przypomnieć wszystkie sposoby na uspokojenie i wyciszenie. B-klasa nie daje mi szans. Już po kilkunastu minutach jazdy czuję, że zawieszenie jest zbyt miękkie. Gdy jedziemy we dwójkę musimy zażyć aviomarin. Kiedy do środka wsiada komplet, wszyscy mają wrażenie, że są bohaterami bajki o królewnie na ziarnku grochu - samochód dosłownie przysiada. Drażni niefortunnie umieszczone lusterko wewnętrzne - zasłania szybę tak, że trudno zauważyć pieszych wchodzących z prawej strony na przejście. Pech nie oszczędził nawet układu kierowniczego - wspomaganie jest za silne, precyzja niewystarczająca, człowiek wciąż ma wrażenie, że jest kompletnie odizolowany od kół. Nagle: bingo! Jest coś, do czego nie mam zastrzeżeń - to dźwignia zmiany biegów. Przełożenia wchodzą bez najmniejszego wysiłku, skoki są możliwie krótkie i nie zdarza mi się wbić innego biegu niż zamierzony. Nastrój lekko mi się poprawia. Może pierwsze negatywne wrażenie za mocno wpłynęło na moje postrzeganie B-klasy? W końcu jakość materiałów wykończeniowych jest wysoka i nie ma już śladu po tandecie, jaką serwował Mercedes w Vaneo. Nabieram ochoty, aby poddać B-klasę ostatecznemu testowi w warunkach, do jakich była tworzona. Przede mną czterystukilometrowa podróż. W cztery osoby. Piąta - bez względu na samochód - to zawsze niepotrzebny ścisk.

Mercedes klasy B jest dłuższy od modelu A o 40 cm, z czego aż 20 cm przypada na większy rozstaw osi. Bagażnik jest większy o 110 l, a pasażerowie na tylnej kanapie mają naprawdę dużo miejsca na nogi. Nikt nie narzekał, że musi usiąść z tyłu. Pod tym względem to jedno z najbardziej przestronnych aut w swojej klasie. Ale nie ma nic za darmo. I to dosłownie. Porównując ceny modelu A i B, łatwo obliczyć, że każdy dodatkowy centymetr samochodu kosztuje 500 zł.

No dobrze, miejsca jest sporo, ale widzę, że moi znajomi trzymają swoje lektury na kolanach. Z tyłu po prostu brak odpowiednich kieszeni. Można je dostać, ale dopiero po zapłaceniu 295 zł. Podobno w klasie B swobodnie można też przewieźć rower, przytwierdzając go do odpowiednich uchwytów. Piszę "podobno", bo w podstawowej wersji o uchwytach można tylko pomarzyć. Słono kosztuje też wyjmowane przednie siedzenie pasażera, którego usunięcie pozwala na przewiezienie nart czy deski.

Czy w tym samochodzie jest cokolwiek fajnego, co nie wymaga dopłaty? Owszem - obniżana o kilka centymetrów podłoga w bagażniku. Problem w tym, że nie da się jej opuścić, gdy auto ma pełnowymiarowe koło zapasowe. Zaczynam się zastanawiać, czy to ja jestem taki złośliwy, czy do projektowania B-klasy zabrali się najbardziej zgorzkniali i sfrustrowani projektanci Mercedesa. A może po prostu prześladował ich pech?

Nieszczęście dotknęło najwyraźniej i silnik. W testowanej wersji 1,7-litrowy benzynowiec okazał się słaby i mało elastyczny. Próba rozpędzenia go na piątym biegu z 80 do 120 km/h skończyła się zaśnięciem osoby odpowiedzialnej za pomiary. Przy tej prędkości dopiero redukcja na trójkę daje szansę na bezpieczne wyprzedzenie. Kłopot w tym, że wtedy cierpią uszy narażone na hałas dobiegający spod maski.

Najzabawniejsze - pechowe duchy najlepiej przeganiać śmiechem - jest to, że producent określa klasę B mianem "Sports Tourer". Tylko dociekliwi są informowani, że nie chodzi o charakterystykę samochodu, ale właściciela - osoby dużo podróżującej i uprawiającej sport.

Wiele rzeczy można próbować zrzucić na pecha. Ale nie w tym przypadku. Klasa B to przeciętny i drogi jak na swoje ubogie wyposażenie samochód. Za co więc płacimy sto tysięcy? Odpowiedź jest prosta - za znaczek na masce.

Mercedes Benz B 170 - kompedium

GAZ

Dobra jakość materiałów wykończeniowych, spora ilość miejsca na tylnych siedzeniach, precyzyjna praca dźwigni zmiany biegów

HAMULEC

Ubogie wyposażenie, nieprecyzyjny układ kierowniczy, zbyt miękkie zawieszenie, za słaby silnik

[NASZE POMIARY]

[SUMMA SUMMARUM]

Prowadzi się przeciętnie, jest za drogi jak na swoje skromne wyposażenie. To najgorszy z Mercedesów od czasu Vaneo.

Oceń ten samochód
Więcej o:
Copyright © Agora SA