Po naszych doświadczeniach z Tatą Safari i Tatą Indicą mój entuzjazm indyjską motoryzacją gdzieś przepadł. Kuchnia owszem, ale myśl techniczna jeszcze nie. I chyba długo nie. Co prawda w porównaniu z chińskim Landwindem i tak jest nieźle.
Tamten śmierdział trampkami, między błotniki a zderzak można było wsadzać palce, a montaż plastików we wnętrzu auta wołał o pomstę do nieba. Na tym tle Nano jawi się jako auto doskonałe. Czy rzeczywiście?
Nano ma być środkiem transportu dla mas. I to potężnych - Indie to przecież największa demokracja świata. Mieszka tu, żyje i pracuje prawie 1,15 miliarda ludzi. Nano ma ich wozić za cenę nieosiągalną dla aut ze Starego Kontynentu. Wersja podstawowa kosztuje 100 tysięcy rupii, czyli niewiele ponad 2 tys. dolarów. Czemu jest tak niska? Bo to stricte indyjski samochód, produkowany tam na miejscu. A poza tym oszczędzono w nim prawie na wszystkim. Koła montowane są na trzy śruby, tylnej klapy nie da się otworzyć.
Nano budzi na rodzimym rynku duże zainteresowanie - a jeśli weźmiemy pod uwagę, że nietrudno znaleźć droższą od niego kosiarkę to już jest sukces. Malutki silnik o pojemności 624 cm sześciennych, mocy 33 KM przy 5250 obr/min. i momencie 48 Nm (2500-3500 obr/min.) upchnięto z tyłu auta. Za pośrednictwem czterobiegowej skrzyni manualnej napędza on tylne koła.
Nie ma co się rozpisywać nad dynamiczną linią nadwozia - tej nie ma. W środku jest za to miejsce dla czterech osób. I jest go całkiem sporo. Siedzenia kierowcy i pasażera przesunięto nieco do przodu, przez co pasażerom z tyłu siedzi się wygodnie. Dziennikarze z magazynu Car piszą, że jest to jeden z najprzestronniejszych minihatchbacków na rynku.
Mniej ciepło wypowiadają się za to o wnętrzu i jego jakości. W środku jest co prawda kilka schowków, ale fotele są wąskie a plastiki tanie. Ale i tak jest wygodniej niż na motorowerze - podsumowują w Carze.
Jak z jazdą? Idzie ponoć wyjątkowo hałaśliwie, a do obsługi pedałów gazu i sprzęgła trzeba przywyknąć. Ich praca jest oporna, ale kiedy auto już ruszy to prowadzi się zupełnie jak pełnoprawny samochód. Zaskoczeniem dla Brytyjczyków była skrzynia biegów - działa płynnie i precyzyjnie, co w aucie za cenę kamery wideo jest bardzo miłą niespodzianką. Sportowe przyspieszenia to ostatnie, czego można się spodziewać po najtańszym samochodzie świata, ale w magazynie Car przekonują, że Nano porusza się bez wysiłku i nawet z czterema "Brytolami" na pokładzie nie dostaje zadyszki. Co prawda do setki rozpędza się w niecałe pół minuty i może się to nam wydawać wiecznością, ale wystarczy na spokojny łyk herbaty. Na doznania z rasowego hothatcha nie ma co liczyć.
Reasumując - Tatę Nano trzeba traktować z pewną wyrozumiałością. Jeśli denerwuje Cię hałas i mułowatość, przypomnij sobie o jej cenie i nie narzekaj. Czterech angielskich dziennikarzy nie znalazło do tego wielu powodów.
Konrad Bagiński